| Uran, gospoda "Srebrna Strzała" Mirtul, Zielone Trawy Właściciel ‘Srebrnej Strzały’ sam nie wiedział, czy ma się cieszyć ze wzmożonego ruchu w interesie, czy też raczej gotować pachołka by leciał po straż. Stężenie magów, mieczników, kuszników, pospolitych poszukiwaczy przygód i innego tałatajstwa na metr kwadratowy osiągnęło już punkt krytyczny i nadal rosło. A gapie kręcili się nawet pod oknami i próbowali wleźć przez kuchnię, kradnąc przy okazji mięso przygotowane na obiad. Jedynie wokół długiego stołu w głębi gospody było luźno; wszystkie spojrzenia - zarówno te ciekawskie jak i wyczekujące - kierowały się właśnie tam. - Powiedz mi raz jeszcze - że kim oni są? - karczmarz skierował swe pytanie do chuderlawego barda sączącego jedno i to samo piwo od kilku godzin. Mężczyzna tolerował darmozjada tylko dlatego, że jego informacje zwykle były pewne. A na dobrej informacji zarabiało się nieraz więcej niż na butli elfiego wina. - Bohaterowie z Pyłów. Tak na nich mówią adepci z Gildii Magów; przynajmniej ci, którym po kilku kielichach rozwiązuje się ozór - rzekł cicho bard. - Podobne plotki krążą w półświatku. Pamiętasz jak na jesieni jakiś szalony paladyn szukał ludzi, by ruszyć na Pyły? No to ci tam - wskazał na rzeczoną grupę - to ci, którym udało się wrócić. - Wierzysz paplaniu zapijaczonych wyskrobków i przechwałkom morderców? - prychnął karczmarz, poganiając kuksańcem jedną ze służebnych, by szybciej roznosiła piwo i od razu inkasowała należność. - Właśnie w tym sęk, że oni się nie przechwalają. Nie chcą gadać; potwierdzić ani zaprzeczyć. Nic nie mówią - ze sporym zdumieniem skonstatował bard. - Magusy mówiły, że ich tajemnica państwowa obowiązuje, hehe. No ale jakiej tajemnicy nie wydobędzie kielich dobrego trunku czy chętna dziewka? - roześmiał się obleśnie. - No to co wiesz? - zirytował się właściciel ‘Strzały’. - Nooo... w sumie niewiele - rozmówca oklapł wyraźnie. - Że byli daleko w głębi Pyłów, i to zimą, to na pewno. I ponad połowę ich wybito. Ale po co tam poleźli - rozłożył ręce w teatralnym geście - to nie wiem. A teraz szukają grupy, żeby na północ. Chcą prześlizgnąć się do dworu de Crowfieldów, a ten od miesięcy oblegają zieloni. - To gówno wiesz - obraził się karczmarz, ze złości omal nie wyrywając bardowi kufla. Ogłoszenie przybite na drzwiach własnej karczmy przecie widział. Lubił wiedzieć kto u niego interesy załatwia, a ta osobliwa grupa przykuła jego uwagę. Mężczyźni co prawda nie wyróżniali się niczym szczególnym (obaj koło trzydziestego roku życia), ale kobiety - zbyt młode na awanturniczki - już tak. No i wokół nich pętało się pełno zwierzyńca wskazując, że przynajmniej jedno para się magią. Pewnie ta ze smokiem. Poza tym z brodaczem wykłócił się o przechowywanie w stajni młodego gryfa - a raczej jego zakaz - i teraz bał się, że mu ptaszysko nasra na dach. Zarośnięty półelf wyglądał na takiego co to byłby zdolny do każdej podłości. Poza tym wydawało mu się, że w tłumie rozpoznaje wysłanników Gildii Złodziei, i to też nie poprawiało mu nastroju. Jak Gildie miały oko na kogoś, to szykowały się kłopoty. Obojętnie które Gildie. Znów zastanowił się, czy warto trzymać pachołka w pogotowiu. Chyba jednak tak - jakby doszło do bitki to mu pół gospody rozwalą. *** Tymczasem nieświadoma rozterek gospodarza grupa spokojnie spożywała obiad. Spokój był raczej pozorny, bo wszyscy byli aż nadto świadomi wbitych w nich spojrzeń. Atmosfera wprost tętniła podnieconym oczekiwaniem. Dla nich zaś to wcale nie była przyjemność; zwłaszcza dziewczęta nie mogły pozbyć się myśli, że dobierając sobie nowych towarzyszy skazują ich tym samym na śmierć. Poza tym w głowach huczało im od informacji zebranych przez ostatnie trzy dni, gdy rozmawiały z ludźmi zainteresowanymi podjęciem się ich zlecenia. Za to Helfdan miał nieodparte wrażenie deja vu - tak samo jak w przypadku rekrutacji Raydgasta wszystko co umiało porządnie robić mieczem i nadawało się do czegoś więcej niż pasanie krów dawno już wybyło na północ tłuc orki... i pewnie samo zostało zatłuczonym, sądząc po docierających na południe raportach. Czyli summa sumarum też się do niczego nie nadawało. A srał to pies - poradzili sobie raz, poradzą i drugi. Tyle że tym razem on nie miał zamiaru brać w tym udziału. Miał własne sprawy do załatwienia na północy kraju. - Nie piesku? - pogłaskał po łbie olbrzymiego mabari, który energicznie obgryzał wołowa gicz, ponuro spozierając na potencjalną konkurencję w postaci miejskich kundli szwendających się ludziom i nieludziom pod nogami. - Sherin! - syknęła Tua. Pseudosmok wzbił się w powietrze, najwyraźniej mając zamiar polatać sobie po jadalni, ale na jej głos potulnie (wyjątkowo jak na niego) wrócił i usiadł jej na ramieniu. Mimo ze był już duży, ktoś na pewno by się pokusił o kradzież. Aesdil kiedyś stwierdził żartem, że nosi worek złota na szyi, gdy jeszcze trzymała małego Sherina w nosidełku. Wspomnienie półelfa dodatkowo przygnębiło czarodziejkę. - Kończymy czy nie? - Maeve też dręczyły wspomnienia, ale nie miała zamiaru dać się im zdominować. Poza tym jej kocurowi wcale nie uśmiechało się siedzenie w głośnej karczmie i dawał temu wyraz drapiąc ją po kolanach. - Mam dość tego hałasu. Tua westchnęła i wstała, po czym przywołała kilka jaskrawych kul, które przeleciały przez pomieszczenie przyciągając uwagę zgromadzonych. - Dziękujemy za tak liczne przybycie. Przeanalizowaliśmy wasze kompetencje. Zatrudnimy następujące osoby - dziewczyna wyciągnęła listę, którą sporządzili w czasie posiłku i zaczęła wyczytywać nazwiska. Lista była żałośnie krótka - zaledwie cztery osoby - ale ”ich” mężczyźni zgodnie stwierdzili, że lepsza grupa mniejsza a solidna, niż banda łapiduchów, którzy uciekną na widok pierwszego lepszego orka, albo w nocy poderżną pracodawcom gardła. A niestety większość chętnych stanowiły szemrane indywidua z ciemnych zaułków Uran i nie tylko; niegodne zaufania w najmniejszym stopniu. Co prawda po poprzedniej wyprawie dziewczęta nie miały w tym względzie zbyt wielkich uprzedzeń, lecz nie były też głupie. Atoli popytał tu i tam, po czym zaaprobował kandydaturę futenberskiego przemytnika Gahnaweka i esperskiego złodzieja Triela Merlanna. Helfdan gruntownie sprawdził ich przygotowanie bojowe, a od siebie polecił Jargo Ferna, najemnika o którym usłyszał w sobie tylko znanym miejscu. Poza tym wspólnie zgodzili się na zatrudnienie paladyna Torma, Albriechta, choć po doświadczeniach z Lususem i Raydgastem nikomu nie uśmiechało się towarzystwo kolejnego zakutego łba. Jednak w czasie gdy większością wojsk dowodzili paladyni z północy - perorował Hourun - posiadanie wśród nich sprzymierzeńca mogło być korzystne; zarówno jeśli chodzi o współpracę, jak i nie przeszkadzanie w podróży. Co prawda magowie posiadali sporą autonomię - choć w teorii podlegali wojskowym rozkazom, w praktyce robili to, co w danej sytuacji wydawało się słuszne; no i rozkazy Gildii zawsze miały pierwszeństwo - w praktyce nie raz zdarzało się, że oddział wojska przechwytywał podróżującego czarodzieja by wspomógł go w walce. Toteż wzięli ze sobą bufonowatego młodzieńca, który wręcz napraszał im się z pomocą. Bohaterowie mocno zastanawiali się nad kandydaturą uroczej niziołki Jagody, której umiejętności jak na jej wiek były całkiem przyzwoite; oraz butnej półelfki Harley, paradującej z młodym wilkiem u boku. Wywiązała się ostra dyskusja. Hourun uważał, że dodatkowy tropiciel - a zwłaszcza druid - przydadzą się w Wilczym Lesie; Tua i Maeve zaś nie chciały brać na siebie odpowiedzialności za prowadzenie tak niedoświadczonych dziewcząt na wojnę. - Chcą z nami jechać to niech jadą, ale na własny rachunek - warknęła Maeve. - Ja nikogo niańczyć nie będę. Teraz doskonale rozumiały obiekcje Raydgasta, Helfdana i Iulusa, gdy ci spotkali ich grupkę na trakcie do Pyłów. Choć wszyscy wiedzieli - przynajmniej w teorii - na co się piszą, śmierć Kalela i Sorg tkwiła w ich sercach jak cierń. I mimo że młode poszukiwaczki przygód mogły trafić na mniej opiekuńczych pracodawców, koniec końców czarodzieje nie zdecydowali się ich zatrudnić. Na koniec Hourun zwrócił się do zatrudnionych mężczyzn. - Na jutro na dziesiątą mamy wykupiony teleport do Darrow. Bądźcie tam spakowani i gotowi do drogi na czas, inaczej odjedziemy bez was. Po kolacji spotkamy się jeszcze, by przekazać wam szczegóły waszego zlecenia. To wszystko. Bohaterowie zebrali się i wyszli z karczmy załatwić ostatnie sprawunki, ale przede wszystkim odpocząć od tłumu... no i pozrywać ogłoszenia. Słońce jeszcze nie zaszło; było sporo czasu by pozałatwiać różne sprawy. Najemnicy zaczęli gotować się do drogi, niezatrudnieni zaś mieli ostatnią szansę by wykombinować jak wyruszyć na przygodę swojego życia. Pierwszą… a może i ostatnią.
Ostatnio edytowane przez Sayane : 30-08-2013 o 09:58.
|