| Uran Mirtul, Zielone Trawy
Helfdan nie był z tych, co latami rozpamiętują przeszłość. Rzec by nawet ‘tygodniami’ to i tak zbyt wiele. Rzecz jasna wycieczka do Pyłów nie przeszła bez echa; w sercu kudłacza zostało to i owo… a może i więcej niż owo… Lecz półelf nie miał zamiaru poddać się zgryzocie, wyrzutom sumienia czy czym tam jeszcze zadręczaliby się inni. O nie; po powrocie do Uran tropiciel skupił się na rzeczach przyziemnych i praktycznych - na wyśledzeniu tej gnidy, Herso; a dzięki niemu Alehandry i odzyskaniu swej ojcowizny. Oczywiście skupiał się także na bardziej przyjemnej stronie pobytu w mieście, gdyż Meyai rosnący brzuszek wcale nie przeszkadzał w oddawaniu się rozkosznym igraszkom z ojcem swego dziecka. Czasem narzekała tylko, że jej klientów przepłasza i niedługo nie będzie miała co do garnka włożyć. Wtedy Helfdan prychał tylko; po wyprawie do Levelionu złota miał dość i trochę, a i kosztownych przedmiotów całkiem sporo. Toteż półelf nie żałował i sobie, i Meyai. Gros pieniędzy wydał jednak nie na nowe żelastwo, piwo czy słodkości dla wróżbitki. Gdy Helfdan nie spędzał czasu w alkowie, włóczył się po ciemnych zakątkach Uran, prośbą, groźbą, złotem i żelazem przepytując okolicznych rzezimieszków. Zaczął, rzecz jasna, od Atolego i Kerstana, ale ci niewiele umieli powiedzieć mu na temat byłego kumpla, choć byli do pomocy wcale chętni. Ot, zjawił się, łajza jedna któregoś roku wraz z kupiecką karawaną i podejrzanie szybko dołączył do Gildii Złodziei, choć nikt nie widział, by w tym fachu robił. Trochę czarami robił, ale bez popisów. Znajomków miał sporo - w pewnej chwili Helfdan stwierdził, że znało go chyba pół miasta - lecz nikt o nim nic osobistego nie wiedział. - Królestwo chędożone, nawet w wychodku by jakieś tajemnice znalazł, a jak co do czego to nikt nic nigdy nie wie! - burczał półelf, gdy kolejny informator powtarzał to samo co poprzedni, a mieszek robił się coraz lżejszy. O Alehandrę szybko przestał pytać. Prócz burdy, którą wywołała ni z tego ni z owego w karczmie "Pod Złotym Pstrągiem" nikt jej nigdzie nie widział. - Ale Raydgasta se ją jakoś znalazł… - kręcił głową tropiciel. W końcu od ludzi wracających z wojny dowiedział się, że skośnooki łucznik pasujący opisem do Herso widziany był na północy, za Darrow, w dworze szlachcianki Astorii Leforgue. Czy był tam nadwornym magiem, gościem czy tez zwyklym ochroniarzem - tego rozmówca nie umiał powiedzieć. Podał za to adres, więc Heldfan otrzymał nareszcie punkt zaczepienia. Pozostało tylko opuścić ciepłe, ponętne ramiona Meyai i ruszyć na szlak. Konno niestety; aesdilowy gryf miał zaledwie pół roku i był o wiele za młody na dalekie loty. Co nie znaczyło, że półelf nie próbował go -bez większego skutku - przyuczać, ku rozbawieniu opiekującego się gryfkiem hodowcy. Helfdan już od dwóch dni nosił się z zamiarem wyprowadzki od Meyai. Czas naglił; Herso mógł wynieść się od szlachcianki, lub zwyczajnie zostać ubitym - chociaż na to ostatnie tropiciel wcale nie liczył. Najemnik był śliski jak węgorz; skoro wykaraskał się z Pyłów to co mu tam jakieś orki. Półelf zaczął powoli spieniężać zdobyczne graty i wyposażać “swojego” półorka - woja, którego w czasie Srebrnego Jarmarku, wiedziony kaprysem, wykupił z areny, ale nadal jakoś nie szło powiedzieć o tym swej kobiecie. Okazja jednak nadarzyła się sama; wpadła wręcz na nich na ulicy pod postaciami Tui, Maeve oraz zmartwychwstałego kochasia zaklinaczki, Houruna. Półelf z ochotą zaproponował pomoc w organizacji najemników do obrony jakiegoś tam dworu, raźno spuszczając łomot potencjalnym chętnym, oraz bezceremonialnie zagadując do słonecznej bardki, która przywiozła wiadomości z dworu de Crowfieldów. - Szkoda, że z nami nie pojedziesz - rzekła drugiego wieczoru Tua, drapiąc pod brodą Sherina, który gulgotał z ukontentowaniem. - Czego mam się bić za cudzą sprawę, skoro mam własną? Moje żelastwo czeka, żeby pomacać jajca tego zdradzieckiego obesrańca, Herso - Helfdan znacząco poklepał się po wiszącym u pasa kukri. Riviel, która nie pierwszy raz skrzywiła się z pogardą słysząc rynsztokowy język mieszańca, nieoczekiwanie okazała zainteresowanie. - Herso? - spytała. - W obstawie lady Astorii, tej szlachcianki, z którą przybyłam do dworu, był łucznik o takim imieniu - co prawda nie miała zamiaru pomagać zarośniętemu półelfowi, jednak przymiotnik “zdradziecka gnida” nie pozwolił jej przemilczeć tej informacji. W końcu ów Herso - jeśli to był on - był w posiadłości de Crowfieldów razem z Lidią! Krótka rozmowa z współbiesiadnikami potwierdziła niestety, że rozmawiają o tej samej osobie i bardka zaczęła martwić się jeszcze bardziej. To zmieniało postać rzeczy, a Helfdanowi nieoczekiwanie zrobiło się po drodze z dawnymi towarzyszami broni. Toteż w dwójnasób zakręcił się przy zatrudnianiu najemników oraz organizowaniu podróży na północ. Koniec końców po dwóch kolejnych dniach siedział wraz z nowymi i starymi znajomymi w alkierzu w ‘Srebrnej Strzale’, debatując o planach odbicia dworu. Co prawda nie zdeklarował się jeszcze, że z nimi tam pojedzie, ale też nikt go jakoś nie przeganiał. A na decyzję nie zostało wiele czasu - grupa wyruszała następnego dnia rano. |