Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-08-2013, 17:44   #90
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Przeszła nad trupami jak zahipnotyzowana, jak pies prowadzony nieodpartą wonią świeżego, krwistego mięsa. Nie dotknęła białopiórych lotek, nie zamknęła mętniejących oczu, nie odmówiła prośby do duchów, nie uroniła ani jednej łzy.

Źródło ją wzywało.

Jak psotne dziecko zdawało się bawić z nią w chowanego: to za starymi, częściowo zbutwiałymi drzwiami. To w ciemnym pomieszczeniu wypełnionym zapachem wilgotnej stęchlizny i czegoś, czego nie potrafiła nazwać. To za kotarą z grubego płótna. To tuż obok starego człowieka siedzącego na małym, rozchwierutanym zydelku, za kolejnymi, niedbale zamkniętymi drzwiami.

Serce biło jej mocno, boleśnie.

Zatrzymała się na moment, wsłuchała w drżącą, mrukliwą melodię nuconą przez starca. Po chwili jednak kostur zastukał o klepisko, gdy podeszła bliżej. Ozdoby wplecione we włosy zaklekotały cicho, matowo, gdy przechyliła głowę, żeby lepiej zobaczyć nad czym pracował starzec.

Mężczyzna odwrócił się, odsłaniając kopyto, na którym leżał podeszwą do góry znoszony trzewik z otwartą w miejscu palców paszczą. Zamrugał zdziwiony, wyprostował przygięte wiekiem plecy. W milczeniu patrzyła jak odkłada młotek, wyciąga gwozdki, które trzymał do tej pory między wargami.

- Tak? - spytał cichym i suchym jak piasek głosem. - Nie zauważyłem jak weszłaś... W czym mogę pomóc?

- Jestem Irga. Szeptunka. - Rozejrzała się ciekawie, nachyliła ponad glinianym naczyniem wypełnionym białawym, gęstym jak smoła klejem, wdychając ostry, nieprzyjemny zapach. Kichnęła. Pociągnęła nosem.

- Mówią mi Gusto - burknął.

Zmarszczyła twarz w znużonym, szczerbatym uśmiechu.

- Szukam czegoś. I gdybyś pomógł mi to znaleźć, miałbyś wdzięczność starej kobiety.

- Znaleźć? Czego szukasz? - otarł rękawem spocone czoło, zostawiając na nim wilgotnawą smugę śmierdzącego kleju.

- Dobrze mieć w rękach prawdziwy fach - pozornie zmieniła temat, ze stęknięciem schylając się, by podnieść jeden z leżących w kącie znoszonych trzewików. - Rzetelny. Uczciwy. Wtedy widzi się rzeczy inaczej. Klarowniej. Widzi się przyczynę i widzi się następstwa. - Przysunęła but do zdrowego oka, obejrzała uważnie, pokiwała głową i odłożyła na miejsce. - Widzi się, gdzie złe siedzi, gdzie przyczyna całej zgryzoty. Widzi się co naprawy potrzebuje. I to jest ważne, bardzo ważne. Znaleźć źródło, znaleźć tą przyczynę zanim zepsucie nie rozejdzie się od niej jak kręgi od ciśniętego w wodę kamienia. - Zawahała się, zamemłała przywiędłymi wargami. - Mogę? - wskazała na zamknięte, pokrzywione drzwi.

- Nie! Dlaczego? - starzec stanął pomiędzy nią a drzwiami, jakby piersią zapadłą własnego dziecka bronił. Zamachał ostrzegawczo dłonią oblepioną zaschniętym klejem, który schodził z niej jak skóra z liniejącego węża. - Czego tutaj szukasz?

- Mówiłam - nachyliła się ku niemu tak blisko, że gdyby lepszy miał wzrok, zobaczyć mógłby swoje odbicie w przewrotnie młodym, czarnym jak otchłań oku staruchy. - Źródła. Przyczyny. Kamienia ciśniętego w wodę. Mój fach to linie losu odczytać, omeny nieszczęścia zobaczyć, pecha odgonić jak zdziczałego psa odgania się od śpiącego dziecka. Ale żeby tego kundla niedoli wygnać z twojego domu, muszę pójść za śladem, który mnie tu sprowadził do samego końca. Muszę zobaczyć. Dlatego proszę - daj mi przejść.

- Tam nie ma żadnych psów! - nastroszył się, marszcząc jeszcze bardziej krzaczaste brwi, a szeptunka aż drgnęła słysząc emocje, którymi nasycał swoje słowa. - Tam w ogóle nic nie ma! Idź już sobie! Szukaj kundli na ulicach, tam ich pełno.

- Boisz się - odpowiedziała cicho na jego zniecierpliwienie i niepokój. - Słusznie się boisz. Przed twoimi drzwiami trzy trupy leżą porzucone w pyle. Nieszczęście już cię obsiada jak kruki obsiadają świeże ścierwo. - Westchnęła, pełnym znużenia gestem poprawiła czarną chustę na siwych włosach. - Jestem szeptunką. Nie interesują mnie tutejsze prawa i tutejsze porachunki. Ja zamawiam szczęście, zaklinam los i nie życzę ci źle. Mogę je przegnać. Mogę ci pomóc.

- Trupy? Gdzie? Chyba nie myślisz, że ja? - spojrzał trwożliwie w jej jedno oko, to zdrowe, chociaż to zasnute bielmem kusiło by na nie spojrzeć.

Pokręciła głową.

- Tam nic nie ma - powtórzył i jakby chcąc potwierdzić prawdziwość swych słów otworzył drzwi do których wzbraniał dostępu.

Za nimi znajdowało się strome zejście w dół. Drewniane stopnie - jak pofałdowany język jakiegoś chtonicznego potwora - niknęły w ciemności, ze ścian odpadały płaty szarawego tynku. Gardziel, pomyślała Irga, gardziel, która mnie połknie. Zionęło od niej chłodnym, wilgotnym, piwnicznym powietrzem, jak z niedawno otworzonego grobowca. Jednak nawet ten zapach, nawet ostry smród kleju nie był w stanie zagłuszyć złocistej woni Źródła.

Wciągnęła głęboko powietrze przez nos. Westchnęła.

- Nie jestem sędzią, nie jestem katem, nie feruję wyroków, Gusto - powiedziała drżącym głosem, przez nagle ściśnięte gardło. - Ja nie osądzam. Każdy robi co mu pisane. Wiem, że nie zabiły ich twoje ręce. Ale nawet gdyby to twoje palce puściły strzały... - pokręciła głową, wsparła się machinalnie na jego ramieniu. - To nie miałoby znaczenia. Kimkolwiek, czymkolwiek jest to czego tak długo, tak bardzo długo szukam, jest ważniejsze. Dlatego pomóż mi - poprosiła po raz trzeci.

Starzec jednak dalej się bał. I widziała to wyraźnie: nie jej. Rytm jego oddechu, napięcie mięśni, spojrzenie, którym błądził po izbie, jakby szukając pomocnie wyciągniętej dłoni, jakiejkolwiek drogi ucieczki. Przymknęła czarne oko, drugie - pokryte bielmem - wpatrywało się w niego uważnie. Utonęła w jego strachu i w jednym uderzeniu serca zobaczyła następstwa swojego uporu. Usłyszała płacz kobiety tulącej małe dzieci, skulonej na jednej z ulic Trudu, starającej się je ogrzać ciepłem własnego, stygnącego powoli ciała. Zobaczyła jak śmierć zbiera swoje plony jeszcze tej zimy, która miała nadejść. Była świadkiem jak śnieg przykrywa chude, wynędzniałe ciała, a nad ranem Ścierwun ładuje je na swój klekoczący głośno wóz. Słyszała blaszany dźwięk jego pogiętego dzwonka.

Pajęczyna zależności.
Kręgi na wodzie.

Wystarczyło, by rzuciła kamień.

Czy mogła szafować życiem tego człowieka? Skazywać na śmierć jego rodzinę?

Mogła.
Wiedziała, że mogła.
Znała smak tej władzy.

Jej stare, cierpliwe serce udźwignęłoby ten ciężar. Jej suche oczy nie wypełniłyby się łzami. Jej snów nie zasnułaby rozpacz. Niszczyła już cudze szczęście, składała losowi daninę z cudzego życia.

To wszystko bolałoby mniej niż zaniechanie, gdy tak długo wyczekiwany cel był na wyciągnięcie ręki, gdy czuła już na języku jego smak, gdy obmywały ją kręgi zmian, rozlewające się dookoła niego jak poświata.

Wiedziała więc, że mogłaby.
Gdyby tylko nie potrafiła znaleźć innej drogi.
Gdyby tylko czuła, że to słuszne, że tak trzeba.

Odchyliła głowę do tyłu, przymknęła na moment oczy, zaciskając mocno powieki.

- Nie mogę - jęknął rozpaczliwie szewc.

- Wiem - powiedziała w końcu patrząc na niego załzawionymi oczami. - Na wszystkie duchy, wiem.

Pogładziła go uspokajająco po ramieniu, uśmiechnęła się do niego uśmiechem pozbawionym radości. Raz jeszcze popatrzyła z namysłem na strome zejście, nim chwycila za rękojeść noża z zimnego żelaza i chlasnęła jego ostrzem po wnętrzu swojej dłoni. Machnęła ręką i ciemne krople poszybowały w ciemność piwnicy.
Znajdź mnie, zaszeptała krew pragnieniem jej serca.
Opuściła rękę i ciemne krople wsiąknęły w zimne i twarde klepisko.

- Krew powie. Krew zawoła - zaszeptała szeptunka pragnienie swego serca. - Znajdź mnie.


* * *


Krążyła później ulicami Trudu dopóki starczyło jej sił. Szła powoli, uparcie. Otulona czarną chustą, otoczona delikatnym dźwiękiem uderzających o siebie drewnianych i kościanych ozdób. Z jej lewej dłoni, upadały w błoto, na bruk, na progi domów ciemne pojedyncze krople.

Szeptała Irga.
Szeptała krew.

ZNAJDŹ MNIE.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 01-09-2013 o 02:18.
obce jest offline