Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-08-2013, 22:32   #91
Autumm
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację


Nie ma to jak dobrze zacząć poranek. Choć przecież straż w lochach nie była domeną kata, nocną ucieczkę więźniów odebrał niemal jak osobisty policzek. Takie rzeczy! W jego lochach...! Nie do pomyślenia...Humoru nie poprawiało mu jeszcze wspomnienie rozmowy z medyczką. Panna miła, grzeczna i jęzorkiem też gładko obracała, ale Bernard nie mógł przejść do porządku dziennego nad faktem, że mimo wszystko, wpychała się w jego kompetencje. Nawet jeśli stał za tym ktoś ważny...No i jej dziwne metody leczenia...Po jej kuracji na zdrowie Wolner nie narzekał, ale albo zaczął nagle wszędzie widzieć wiedźmy, albo coś w tej całej sprawie śmierdziało siarką, i innym cholerstwem, przynależnym plugawej magii...

Na wieść o czekającym go spotkaniu Bernard machnął zrezygnowany dłonią. Akurat ze wszystkich rajców z tym najmniej chciałby się dziś spotkać...W ogóle, z żadnym z miejskich włodarzy za długo nie lubił przebywać, a po grubasie można było się spodziewać zupełnie zmarnowanego dnia, krzyków, bezpodstawnych oskarżeń i pouczania. A przeca jeszcze czekała go rozmowa z von Szantem w sprawie nowych porządków w katowni…Przypomniał sobie z goryczą, że to wszakże zbyt bliskie i zażyłe stosunki jego świętej pamięci ojca nieboszczyka z miejską radą spowodowały, że młody Wolner ruszył na szlak, porzucając zbytki i wygody. A teraz, patrzcie, sam się w jakieś konszachty z tymi bufonami musiał wikłać...Nie daj, Kelemvorze, żebym musiał głębiej w to brnąć...

- Nalejcie mi czegoś porządnego - mruknął do Kulawca - I nie gapcie się jak niewiniątko, wiem, że macie co na piwniczne chłody skitrane…- pokręcił głową - Powiedzcie mi, Kulawiec, co się z tym miastem porobiło, że po lochach mi się jakieś panny pałętają i więźniów chcą leczyć, a ciemne jakie indywidua włażą tu jak do siebie…? Więzienie to czy burdel jaki? - dodał z gniewem - Wiadomo co wczoraj się stało dokładnie…? - zapytał już bez złości.

Klucznik pokiwał głową z dezaprobatą, nie skomentował jednak zachowania kata, tylko pokuśtykał w stronę swojej kanciapy.

- Skrewili sprawę - westchnął idąc - skrewili na całego. Zgubiła ich rutyna. Jak doskonale wiesz, co tydzień sprzątacze wywożą z lochów nieczystości i trupy. Aron... - Otworzył drzwi.

Weszli do skromnego prawie pustego pomieszczenia, w którym znajdowała się prosta prycza z siennikiem, szafka oraz dwa krzesła i stół. Z szafki wyciągnął opróżnioną do połowy butelczynę, złapał zębami korek i wyciągnął go wypluwając w kąt. Rozlał płyn do dwóch kubków.

- Stary poczciwy Aron. Pewnie za parę dni jego ciało znajdą gdzieś w ściekach. Zabrali mu wóz i przyjechali sprzątać. Plan był prosty. Ciebie się tam nie spodziewali. Zdaje się, że przyszli tylko po tą druidkę. Jak głowa?



Podniósł kubek do ust i wychylił zawartość. Bernard wziął kubek w dłoń, ale nie od razu wypił. Trzymał go w ręku i w zamyśleniu mieszał zawartość płynnymi ruchami nadgarstka.

- Dobrze, dobrze...Panna medyczka zna się na swoim fachu...Jak tu zajrzy, przekaż jej, że mam chyba coś dla niej. Bardziej cnotliwego niż ostatnio – Przynajmniej za opiekę jakoś się jej odwdzięcze, pomyślał. A Amandzie się przyda ktoś, kto na fachu się zna, bo jej pomocnik, choć w alkemiji biegły, na leczeniu nijak się nie rozeznawał. Uśmiechnął się krzywo i wstał. Chlusnął alkohol jednym gwałtownym ruchem w gardło, aż świeczki stanęły mu w oczach.

- Khe, khem…- splunął - Powiedzcie mi, Kulawiec, ile wy tu już sterczycie w lochach? A? Widzę was, od kiedy pamiętam...Nie ckni wam się czasem, tak to wszystko pierdolnąć, tym wyżej rzec, żeby się w rzyć całowali, wziąć swoje graty, babę jaką i precz pójść gdzie, a nie w tym bagnie się dusić…? - stuknął kubkiem o stół. Przyznać się przed mężczyzną nie chciał, ale takie myśli ostatnio były mu coraz bliższe, im większy burdel panował w mieście i wokół niego - Polejcie…Za biednego Arona, niech go szczury nie wszystek zeżrą...!

Klucznik chwycił za flaszkę.

- Jak długo? Ano, wydawałoby się, że całe życie. Wiesz, jak mnie na męki wzięli to nie miałem dwudziestki, a później nie było do czego wracać. Wszyscy się ode mnie odwrócili. Jakbym był trędowaty. A tutaj? Mam gdzie spać, co pić. Jak mi trza baby to mam dość brzdęku, żeby jej zapłacić za figle. Czego mi więcej trzeba?

Kubki poszły w górę.

- Za Arona!


Bernard przełknął gorzałę, tym razem spokojniej. Czuł, że złość ustępuje powoli wraz rozchodzącym po ciele ciepłem. W sumie, był gotów na spotkanie, wolał mieć ten ból szybciej za sobą. Nie ma co odwlekać nieuniknionego…

- Można i tak - klepnął strażnika w plecy - Czas na mnie, bywajcie. Za rozgrzewkę pięknie dziękuję. A jakbyście jakie nieprzyjemności po tym całym tumulcie mieli, powiedzcie, słowo za was dam - stuknął kubkiem o stół, stawiając go denkiem do góry.



Do ratusza nie spieszył się zbytnio, ciesząc się widokiem budzącego do życia miasta. Kat zwykle wstawał jako jeden z pierwszych, a kładł się później, niż większość mieszczan. Lubił to uczucie, że w pewien sposób czuwa nad bezpieczeństwem mieszkańców miasta. To w rękach solidnych rzemieślników i drobnych kupców spoczywała prawdziwa władza w mieście; wbrew temu, co wyobrażali sobie rajcy czy bogacze, to właśnie ludzie pokroju Bernarda, znający swoje miejsce, ciężko pracujący i znający swoją wartość mężczyźni i kobiety byli fundamentem i kością Trudu. Stąd też brał się nieufność kata wobec miejskiej rady: gromady majętnych bufonów, którzy więcej czasu spędzali na politycznych gierkach i szemranych układach, niż na zajmowaniu się bieżącymi, miejskimi sprawami. Nie mówiąc już o tym, że bogactwo, jakie posiadali, i dystans, który utrzymywali od „pospólstwa” sprawiał, że łajno wiedzieli, co tak naprawdę dzieje się na ulicach i czego ludziom trzeba...


Zanim przekroczył próg ratusza, otrzepał starannie płaszcz i ostukał buty. Potem zgarbił się nieco i przybrał możliwie najbardziej głupi wyraz twarzy i uniżony wygląd. Orben nie grzeszył ani prezencją, ani zaletami umysłu, bardzo był za to wyczulony na wszystko, co mu o tym fakcie przypominało. Kat nie zamierzał narażać się na dalsze nieprzyjemności tylko z tego powodu, że w swoim mniemaniu górował nad rajcą rozumem. Kiedy zbliżał się do drzwi gabinetu Pomidora, dobiegający stamtąd hałas potwierdził sensowność jego poczynań; rajca zdecydowanie nie był w nastroju.

- ... latryny sprzątać do końca waszego jebanego życia!

Rajca rzeczywiście wpadł w amok i obecnie wyładowywał swoją frustrację na strażnikach, którzy pełnili nocną wartę i dopuścili się zaniedbania. Czerwona, nalana twarz zdawała się, że za chwilę eksploduje. Zauważył wchodzącego Bernarda.

- Spierdalać skurwysyny i żebym was nie widział przez najbliższy tydzień! -
Strażnicy oddalili się prędko wbijając wzrok w podłogę. Nadęty Pomidor sapnął głośno.

- Mistrzu Dobry - rzekł spokojnie, lecz widać było po twarzy, że wstrzymuje gniew i cokolwiek może go ponownie wyprowadzić z równowagi - opowiedzcie co się wydarzyło w nocy.

- Szanowny panie rajco.. - Bernard nisko pochylił głowę - Ot, sprawa jest prosta jak konstrukcja topora. Zawezwano mnie, jakoby do pilnych zeznań, w sprawie tejże wiedźmy, co z Trzódki była i ludzi tam umordowała. Jakżem do dziewki, co widzenia się domagała, przyszedł, to żech się na sprzątających zwłoki natknął w korytarzu. Trupa akuratnie nieśli, przez co podejrzani mi się zdali - wzruszył ramionami - a potem to już szarpanina była i mnie ta felczerka von Szanta cuciła, szmat czasu później - dotknął odruchowo głowy w miejscu uderzenia - Pamiętać, to niewiele pamiętam...Mord nie widziałem, jeno tą z celi bym rozpoznał...Po prawdzie, sam nie bardzo wiem, cosik się stało, prócz tego, że w łeb zebrałem porządnie…Objaśnicie mnie może?

- Od objaśniania to wy tutaj jesteście - wysyczał grubas. - Po kolei. Kto was wezwał? Czy w trakcie przesłuchania był skryba?

Kat przełknął ślinę, żeby nie rzucić grubszym słowem. Impertynencki ton panoczka, mimo wszystko działał mu na nerwy - Wiadomość dostałem. Goniec przyniósł. Toć to nic nadzwyczajnego, często więźniom się coś przypomni, jak w celi dłużej posiedzą...A przesłuchanie? Nijakiego nie było, panie rajco, przeca wam mówiłem, żem w łeb oberwał, ledwom tam przyszedł. Skryba był, może nie był, skąd mam wiedzieć…- wzruszył ramionami. W duchu poniekąd zgadzał się z rajcą, po licho się tam pchał? Trza do rana było na rzyci siedzieć, a nie nadgorliwością grzeszyć...No, ale pannę wiedźmę chciał przeca niewinną ratować...głupi, głupi, głupi! Ja już cię, suko, dorwę - przyobiecał sobie w myślach - i wtedy inaczej zaśpiewasz. Niewinna, psia mać...żeby cię szlag trafił, a szczury flaki obgryzły….- klął, zły na siebie i na upokorzenie, jakie musiał znosić, tłumacząc się jak żak przed rajcą.

Orben Fethil zmarszczył czoło. Zastanawiał się.

- Wiadomość powiadacie dostaliście? Od kogo ta wiadomość. Bo przecież nie powiecie mi, że w środku nocy dostaliście zlecenie przesłuchania od któregoś z rajców?

To rzeczywiście było mało prawdopodobne, żeby takie informacje pisane były w nocy przez radę miejską, wiedział o tym dobrze.

Kat przygryzł wargę. Pismo, które dostał, napisane było dłonią Kulawca, ale nie chciał wkopywać starego stróża. - Pomyślałem, że kogo straż w nocy zgarnęła i od razu zaczął sypać...Toć była to od świadka prośba o widzenie, nie miejski nakaz wydania na męki...A że sprawa poważna, gardłowa, o czarostowo znaczy, to pospieszyłem, bo coś mi się widziało, że wiedźmy sąd to ważna jest rzecz...Gońca pewnie pchnął strażnik, co wartę miał wtedy na celach…- dokończył oględnie. Ale kiedy mówił te słowa, w głowie zaczęły rodzić mu się wątpliwości. A jak kuternoga był z nimi w zmowie? Wszak wszystkich w katowni znał, niemożliwe, że nagle nowych sprzątaczy nie rozpoznał, i na gębę ich puścił. Kluczy też mu nikt nie ukradł, a celę wiedźmy jakoś przebierańcy otworzyli… - To znaczy ee...ee...musiałbym sobie przypomnieć - wybrnął z wahaniem.

Grubas chrząknął. Widać zaangażowanie kata wywarło na nim pozytywne wrażenie i powietrze z niego trochę zeszło.

- Dobrze, dobrze Mistrzu Dobry, nikt tutaj waszego ech… poświęcenia sprawie podważać nie chce. - Przestąpił z nogi na nogę. - Opowiedzcie mi jeszcze co się wydarzyło jak żeście zeszli do loszku. Gdzieście tych sprzątaczy spotkali, gdzie oskarżeni byli no i - machnął ręką - no wiecie… Wszystko po kolei, jako było.



Więc kat opowiedział. Powoli, spokojnie i ze szczegółami. O trzech rzeczach wszakże nie wspomniał, ani się słowem nie zająknął: że na wiadomości rozpoznał rękę Kulawca; że otworzył celę dzikuski, zanim w łeb oberwał; przemilczał także swoje niewesołe przemyślenia co do roli stróża w całym tym zamieszaniu, choć poprzysiągł sobie, że poważnie sobie z nim pogwarzy, jak tylko od grubasa wyjdzie. Tam, gdzie mógł, zasłonił się niepamięcią. To co jednak zauważył, opisał dokładnie i starannie. Co prawda nie liczył na to, że patałachy ze straży kogoś złapią, ale spróbować zawsze warto…

- ...i wtedy się ocknąłem - dokończył opowieść - Dziś dopiero szczegółów się dowiedziałem, jakem do lochów zszedł. Ale - zaznaczył - opis dzikuski mamy, takoż wiedźmę łatwo będzie rozpoznać. Przeca pod ziemię się nie zapadli...A jak je znajdziemy, to i resztę gagatków takoż…

Rajca słuchał uważnie każdego słowa, podpytywał o szczegóły i klął co chwila na nieudolność strażników, którzy dobrze tożsamości sprzątaczy nie sprawdzili.

- Obyśmy znaleźli! - powiedział na koniec. - Toż to pierwsza taka ucieczka w historii Denondowego Trudu! To nie może tak być, że ktoś sobie wychodzi z lochów kiedy mu się podoba! No powiedzcie sami!

Podreptał trochę wzburzony, pulchny palec przykładając do ust i coś marudząc pod nosem.

- Dobrze, dobrze Mistrzu Dobry. Nie zatrzymuję was dłużej!

Bernard ukłonił się możliwie najgłębiej i szybko (ale nie za szybko, żeby jeszcze rajca sobie czegoś nie pomyślał), opuścił gabinet. Odetchnął dopiero za rogiem korytarza, kiedy drzwi stuknęły za nim, i miał pewność, że grubas nie wyglądnie nagle i nie zawoła go z powrotem. W zasadzie, rozmowa poszła nawet lepiej, niż kat się spodziewał. Za to dostanie się pewnie straży...której Wolner nie miał zamiaru żałować. Pokpili sprawę koncertowo, niech w końcu wezmą się za porządną pracę, wszak po tym, jak do miasta zaczęły napływać tłumy, bezradność straży stała się przedmiotem ulicznych dowcipów, a nawet szyderczych przyśpiewek.

Zastanowił się chwilę; miał przemożną ochotę wrócić do katowni i na długie godziny zająć się pracą, bezpieczny przed zakusami rządzących miastem w chłodzie lochów. Czekała go też rozmowa z Kulawcem, którego zamierzał podpytać na okoliczność wątpliwości, które nagle zalęgły się w katowskiej głowie. Skoro jednak był w ratuszu...mógł równie dobrze zajść do von Szanta i rozwiązać sprawę felczerki, która pewniakiem będzie mu w pracy bruździć.

Kolejna nieprzyjemna rozmowa. Bernard westchnął, nabrał powietrza w płuca i ruszył jeszcze bardziej pogorszyć sobie dzień...
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 31-08-2013 o 22:58.
Autumm jest offline