Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-09-2013, 12:06   #92
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację

Bernard Wolner.


Praca i Kulawiec nie ucieknie, zdecydował w końcu i postanowił udać się do Kirrstofa von Szanta. Jego gabinet w Ratuszu był jednak pusty, co było na tyle niezwykłe, bo rajca był zawsze przykładem punktualności i przykładności, że zaintrygowany Bernard zdecydował się odbyć mały spacer do posiadłości rajcy. Przed wejściem do ratusza zmuszony był przecisnąć się przez niewielką grupę petentów, którzy tłoczyli się przed wejściem, co zirytowało go trochę.

Przed posiadłością von Szanta w cywilnym ubraniu stał strażnik, którego znał z lochów.

- Uhmm… Mistrz Dobry - zmieszał się.

- W porządku Karl - kat poklepał go po ramieniu. - Chciałem widzieć się z rajcą, nie pojawił się dzisiaj w ratuszu.

- Pan von Szant nikogo dzisiaj nie przyjmuje.

- Coś się stało… - stwierdził bardziej niż zapytał Wolner.

- Nie słyszeliście jeszcze? - zdziwił się strażnik. - Był zamach na von Szantównę. Już drugi.

Strażnik opowiedział po krótce co się stało.

- ...całe szczęście wpadł na służkę i ta przepłoszyła go - dokończył.

- To mówicie, że napastnika nie znaleziono?

- Ano nie…

Wolner westchnął. Nic tutaj w takim razie po nim. Rajca najwidoczniej miał teraz ważniejsze sprawy. Jak widać zło spotyka nie tylko tych maluczkich. Pożegnawszy się z Karlem ruszył z powrotem do ratusza gdy zza jednego z drzew wychylił się człowiek, którego twarz kat znał. Człowiek Angusa Weilbroma.


Kesa z Imari.


- Cała sprawa jest zagmatwana i strasznie śmierdząca. - Kirrstof podszedł do szafki i wyciągnął karafkę z bursztynowym płynem oraz dwa kryształowe kieliszki. Napełnił je w jednej trzeciej i jeden podsunął dziewczynie. Wziął swój kielich, położył na dłoni i zakręcił płynem. Wciągnął jego zapach. - Znakomity aromat - stwierdził odchodząc od tematu. Posmakował. - Czuć w nim słońce i radość. Tak przynajmniej uważa kupiec, od którego go kupuję. Sam nie wiem… Wydaję na niego majątek regularnie od lat lecz tak na prawdę nie wiem czy warto. Czy nie lepiej by było mieszkać gdzieś na prowincji, z daleka od tego wszystkiego, od polityki, knucia, łapówek, układów. Wolny od tych wszystkich brudów dużego miasta.



Rajca podszedł do okna. Przez dłuższy czas wpatrywał się w czerwone dachy kamieniczek nim znowu podjął temat.

- Kilka miesięcy temu, zupełnie przypadkiem natknąłem się na pewną sprawę. Wtedy nie wiedziałem jeszcze jak gruby to temat. Może gdybym wtedy wiedział gdzie mnie to zaprowadzi… No ale… Zacząłem drążyć, grzebać, uruchomiłem moje znajomości, podpłaciłem gdzie trzeba informatorów i okazało się, że trafiłem na… - westchnął. - Wdepnąłem w niezłe bagno. Ostrzeżono mnie, żebym przestał się się tą sprawą interesować, bo inaczej stracę, to co kocham najbardziej. Gdy nie odpuściłem doszło do zamachu na Marinę, którego byłaś świadkiem. Zamknąłem wtedy córkę w komnacie. Nie sądziłem, że posuną się aż tak daleko… Nie sądziłem, że będą na tyle zdesperowani by wysłać skrytobójcę aż tutaj…

Chciała zabrać głos, lecz racja nie dał jej takiej możliwości.

- Jeśli myśli pani, że powiem jej wszystko, to niestety jest pani w błędzie. I tak powiedziałem zbyt wiele. Ta wiedza nic by pani nie dała a jedynie ściągnęła na panią wielkie niebezpieczeństwo a takim niewdzięcznikiem nie jestem. Nie! Proszę mnie nie przekonywać.

Odstawił kielich.

- Mówiliście coś, że zamachowiec mógł chcieć zabić Marthę? Muszę teraz wyjść, załatwić kilka pilnych spraw, jeśli jednak będziecie chcieli porozmawiać na ten temat, wrócimy do sprawy wieczorem. Wybaczcie...



Irga.


Irga szła uliczkami Denondowego Trudu zaklinając krew, która powoli skapywała z rozciętej dłoni. Mijała uliczki i skwery aż trafiła pod bramy warowni. Strażnicy ponownie dokładnie sprawdzili glejt, jednak podpis Gustawa Zemelnshafta i tym razem otworzył przed nią bramę.

Krew kapała a Szeptunka ciągle szła znacząc swoją drogę krwawym śladem. Zmęczona, słabsza z każdym krokiem. Oparła się o ścianę budynku, czując jego chłodną ścianę. Przysiadła w jego cieniu. Zapadła w krótką drzemkę.




Cathil Mahr, Nena Deacair, Orin Sorley.


Albreht von Gass przez chwilę ważył słowa niziołka. Wpatrywał się w niego uważnie. Czyżby zastanawiał się czy ten mały, przebiegły łotr mógł go oszukać? Czy przejrzał jego blef? Skinął na pomagiera. Orin zamknął oczy spodziewając się nowej fali bólu. Zamiast tego usłyszał brzęk łańcuchów i po chwili zwalniające się obręcze z jego rąk i nóg. Runął na klepisko jak długi nie będąc w stanie ustać na miękkich nogach. Stłuczony żołądek zapłonął nowym ogniem.

Przydupas Albrehta złapał go pod ramiona i podniósł jak szmacianą kukłę, sadzając na drewnianym krześle przy stole w głębi piwnicznej sali. Na stole zapaliła się naftowa lampa, pojawiła butelczyna z mętną zawartością i niezbyt czysta szklaneczka.

Cathil przyglądała się wszystkiemu w milczeniu rozglądając się wokół, starając się ocenić swoją sytuację. Syknęła cicho w kierunku Neny, ta jednak wisiała tylko bezwładnie przypięta do łańcuchów. Dziewczyna potrząsnęła łańcuchami sprawdzając ich mocowanie. Zagrzechotały głucho.

Sorley rozmasował bolące nadgarstki i bezwładne nogi, z których odpłynęła krew. Albreht usiadł na przeciw niego i nalał do szkła. Po pomieszczeniu rozeszła się ostra woń alkoholu.

- Pij - podsunął niziołkowi trunek.

- Ale…

- Pij!

W tonie jego głosu było coś, co spowodowało, że Sorley nie dał się dłużej prosić. Siwucha wlała mu się do żołądka paląc po drodze gardło i struny głosowe, wyciskając łzy z oczu i zabierając oddech. Nalał ponownie.

- Pij!

Ceremonia powtórzyła się. Ciepło gorzałki rozlało się po żołądku kojąc ból i lekkim oszołomieniem i zawrotami dając o sobie znać głowie.

- A więc… - zaczął powoli - Twierdzisz, że twój kompan Feill - przeciągnął imię złodziejaszka jakby chcąc je zanotować w pamięci - wystrychnął cię na dudka i z Cathil łowczynią oraz Neną magiczką - ponownie przeciągnął imiona i profesje - zamierzacie mu odebrać to co mi ukradliście?

- Tak to pokrótce wygląda - przytaknął bard, ze zdziwieniem stwierdzając, że trunek nie wypalił mu do końca strun głosowych.

- I co zamierzaliście zrobić z moimi obrazami jeśli je odzyskacie, co? Dobrze… Nie musisz odpowiadać. Sytuacja się trochę zmieniła, prawda?

Blondyn odchylił się do tyłu, opierając na krześle.

- Dam ci jedną szansę. Wypuszczę cię. Jeśli do wschodu słońca nie wrócisz do mnie z informacją, gdzie są moje obrazy, dziewczyny zginą.

- Ale, panie von Gass - zaprotestował, - chyba zdaje pan sobie sprawę, że bez tropiciela i magiczki nie będę w stanie…

- Nie próbuj ze mną tych gierek Sorley! - Albreht wstał celując w niziołka palcem. - Nie uważaj mnie za kretyna!

- N… nie… nigdy bym… ale… zrozumcie…

- Puść mnie z nim! - odezwała się milcząca do tej pory Cathil - Wytropię te twoje obrazy, choćby je schowano w samej dupie grododzierżcy. Będziesz miał ciągle ją - wskazała na nieprzytomną Decair.

Serce jej pękało gdy to mówiła, ale wiedziała, że razem z bardem mają większą szansę na wytropienie złodzieja, czy próbę odbicia druidki. Baron milczał dłuższą chwilę nim ostatecznie zdecydował.

- Dobrze. Niech będzie. Macie czas do wschodu słońca. Jeśli się nie pojawicie, dziewczyna zginie. A ja i tak was znajdę, tak samo jak poprzednim razem.



Bernard Wolner.

Bernard skrzywił się gdy usłyszał wiadomość od kupca. Nalegał na spotkanie w Różowym Trzewiczku. Zamtuz prowadzony przez Magnolię, podstarzałą prostytutkę, usytuowany był niedaleko wewnętrznych murów a jego klientelę stanowili zarówno szanujący się kupcy jak i szumowiny pierwszej wody. W lokalu kwitły brudne interesy. Jedno jednak trzeba było przyznać burdelmamie, że porządku w swoim interesie pilnowała i do burd dochodziło tam niezwykle rzadko a dziewczyny były domyte i trypra można było tam złapać znacznie rzadziej niż w innych lokalach tego typu.

Weilbron wynajął pokój, w którym oczekiwał kata. Nikt nie pytał się i nie dziwił po co dwóm starszym panom potrzebny pokój w burdelu. Czy chcieli ubić jakiś interes, czy ulżyć swym chuciom, nie miało znaczenia. Ważne było, że w ręce burdelmamy trafił odpowiednio ciężki i brzęczący mieszek.

Kupiec przywitał się z Wolnerem uściskiem dłoni.

- Cieszę się Bernardzie, że przybyłeś tak szybko - zaczął spoglądając uważnie w oczy katu. - Słyszałem, że ta druidka, którą więziłeś uciekła a tobie po łbie dano. Takie informacje szybko się rozchodzą, ale widzę, że masz się dobrze.

- Całkiem nieźle - przyznał - a to za sprawą pewnej felczerki, ale jak mniemam nie wzywałeś mnie tutaj aby o stanie mojego zdrowia czy też ucieczce tej wiedźmy dywagować?

- A nie, nie… Zawarliśmy ostatnio pewną umowę i miałem odszukać dla ciebie pewne osoby - sięgnął do kieszeni, po czym wyciągnął w kierunku Bernarda dłoń, na której leżały srebrniki - otóż muszę zwrócić zaliczkę.

- Nie oczekiwałem, że znajdziesz ich tak szybko - obruszył się kat. - Nasza umowa ciągle aktualna. Chyba nie chcesz się z niej wycofać?

- Ależ to nie tak! Wiesz doskonale, że kupiectwo nie jest głównym źródłem moich dochodów. Nie… nie zaprzeczaj. Wiem, że to wiesz. Wiem, że gdybym trafił do lochów, to zająłbyś się mną równie gorliwie jak innymi szumowinami. Nie mów nic! Wiem o tym… Nie mam ci tego za złe. Tutaj, poza lochami jesteśmy tylko dobrymi kumplami. Ty nie mieszasz się do mnie, ja do ciebie.

- Przejdź do rzeczy.

- Już, już… cierpliwości… Zaraz przechodzę do sedna. Trójka poszukiwanych. Orin Sorley wędrowny bard i poeta, a do tego trzeba ci wiedzieć, złodziej, Cathil Mahr dzikuska poszukiwana przez straż miejską za współudział w morderstwie w Trzódce, no i twoja perełka Nena Deacair wiedźma, podejrzana o morderstwo w Trzódce, spowodowanie zarazy i… teraz słuchaj uważnie… napad na konwój ze złotem na przeprawie przez Rwącą Rzekę. No doprawdy, są wszyscy siebie warci.

- Nie może być… - kat aż przysiadł na miękkim łożu gdy usłyszał nowinę.

- Pamiętasz jak ci mówiłem, że chłopak od Kramerów znalazł ciała w chacie przewoźnika? Więc zjawił się inny świadek, który twierdzi, że widział, jak ta twoja wiedźma ze sforą wilków napada na konwój. Bestie rozrywają gardła i robią generalną masakrę a ona z wozem pełnym złota odjeżdża w siną dal. Ładny obrazek prawda? Bo konwój, musisz to wiedzieć, wiózł dochód z podatków do stolicy. A to już, Mistrzu Dobry, robi się sprawa polityczna!

Bernard milczał jakiś czas. W końcu spytał.

- Czy to zmienia coś w naszej umowie?

- To nie… ale to, że zapłacono mi znacznie więcej za dorwanie małego złodziejaszka, już tak. Otóż znajomek wiedźmy odważył się wejść do posiadłości, wyimaginuj to sobie, Albrehta von Gassa i gwizdnąć mu sprzed nosa wszystkie bohomazy niejakiego Piczy. Albreht się wściekł i nie żałował złota… to mu trzeba przyznać.

- No ale…

- Mam, mam ich wszystkich - wąskie usta Weilbrona ułożyły się w uśmiech, który szybko zgasł. - Nie mogę jednak oddać ci niziołka. Nie teraz. Nie przed tym nim doprowadzi von Gassa do jego skarbów. Musisz zrozumieć, stawka jest zbyt duża… natomiast możemy porozmawiać o twoich dwóch zgubach. Bernard powiedz mi, szczerze, co zrobiłbyś z wiedźmą gdybyś znowu ją miał w celi?




Kesa z Imari, Irga.

Kesa nie była zadowolona z przebiegu rozmowy z Kirrstofem. Rajca był tajemniczy i niewiele jej zdradził. Cała sprawa wydawała się teraz znacznie bardziej zagmatwana i tajemnicza. Jeżeli na córkę von Szanta rzeczywiście nasłano płatnego zabójcę…

Z jednej strony miała za złe rajcy, że nie mówi jej całej prawdy, z drugiej rozumiała powody, dla których tą prawdę ukrywa. Chciał ją chronić. Sama zastanawiała się nad tym, czy odkryć przed nim podejrzenia jakie od jakiegoś czasu kierowała na Gardana. Zdawała sobie jednak sprawę, że jeżeli podejrzenia są bezpodstawne, zburzy spokój jego rodziny. Czy to jednak miało znaczenie?

Zatopiona w takich myślach zabrała swoje rzeczy z zamiarem udania się do lochów. Czas wypełnić zobowiązania wobec rajcy.

Poranek był chłodny, choć wiatr rozgonił już nocne chmury i niebo było czyste a słońce grzało miło w powietrzu ciągle było czuć zapach niedawnego deszczu. W cieniu rzucanym przez jedną z kamieniczek zauważyła skuloną przy ścianie postać. Zaintrygowana podeszła. Stara kobieta z pomarszczoną twarzą i metalowymi ozdobami wplecionymi we włosy półsiedziała, półleżała na mokrej jeszcze ziemi. Upuszczony kostur leżał obok. Oddychała powoli. Na palcach ponawlekane jak korale na nić metalowe pierścienie stukały cicho przy każdym poruszeniu ręki.. Z jednej z dłoni sączyła się krew. Dotknęła rany. Rozcięta nożem nie chciała się zasklepić. Staruszka otworzyła szeroko oczy.


Cathil Mahr, Orin Sorley.


Wyprowadzono ich z pomieszczenia, które okazało się piwnicą zakładu szewskiego w uboższej dzielnicy Trudu. Światło dnia poraziło ich oczy gdy znaleźli się na ulicy. Byli sami, byli głodni i spragnieni, bez broni i poszukiwani przez straż miejską. Mieli dzień na obmyślenie i zrealizowanie planu, który wyciągnie ich z bagna, w którym tkwili po uszy.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline