Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-09-2013, 15:55   #294
Buka
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Gdzieś pod ziemią...
9 Ches(Marzec)
6-ty dzień wyprawy
wieczór?


Prowadzeni magicznym czujnikiem Daritosa, śmiałkowie przekradali się przez siedzibę Duergarów, do tej pory mając spore szczęście w unikaniu większych kłopotów z łysymi kurduplami. Problem jednak polegał na tym, iż to chyba było jedynie kwestią czasu, nim się coś spier... nie wyprzedzajmy jednak faktów.

Zaklinacz nie miał zbyt dużego wyboru odnośnie drogi. W korytarzach, czy i jaskiniach lub mniejszych pomieszczeniach, w których było słychać mieszkańców, logicznym było skierowanie się w inną stronę. Nie wszyscy wszak byli tak cisi jak wypadało, by przejść ledwie o dwa kroki obok wrogów, lepiej więc nie ryzykować. Przekradali się więc z nadzieją na szybkie odnalezienie wyjścia, licząc przy okazji na wiedzę Liri. Wszak to kiedyś była siedziba jej braci i sióstr, a Krasnoludka mogła rozpoznać niektóre miejsca chociażby tylko z wyglądu i przeznaczenia.

- Chyba dobrze idziemy - Szepnęła Liri - Z reguły powinniśmy niedługo trafić na jakiś posterunek, na drodze ku wyjściu...


~


Jeden czy drugi odkaszlnął.

Ktoś poczuł jakby piasek między zębami, splunął więc, zdecydowanie wyczuwając w ślinie coś, czego tam powinno nie być. No ale to wszak w końcu kurz może jest, a co się nim dziwić w takim miejscu. Wkrótce dotarli do nieco szerszego korytarza, na końcu którego znajdowały się uchylone, żelazne wrota, a w samych ścianach tuż obok nich znajdowały się otwory strzelnicze. Jak nic wartownia, za którą najprawdopodobniej znajdowało się wyjście. Albo przynajmniej było już naprawdę niedaleko.

- Dlaczego ja was widzę? - Spytał nagle Daritos, dostrzegając sporo z towarzyszy.

Głowa i ramię Tarina, niemal kompletny tułów Wulframa, cała lewa połówka Meggy, i inne części ciał pozostałych osób były w mniejszym lub większym stopniu widoczne.

Oj...

I wtedy rozległy się rogi alarmowe.

- To magiczny pył! - Krzyknął Gabriel. Nie było sensu już się chować. Przynajmniej w tej chwili
- Chyba rozprowadzili go wentylacją! - Dodała Liri, wskazując niewielkie otwory na ścianach tuż pod sufitami.

Sprawa się rypnęła.

Wrota strażnicy przed nimi zatrzasnęły się z hukiem, a za całym towarzystwem pojawił się jakby cichy syk. Gdy zaś śmiałkowie spojrzeli w tamtą stronę, korytarzem za nimi przesuwała się prosto na nich chmura wypełniająca całą jego przestrzeń. Zielono-żółtawa, złowroga chmura, która zdawała się lekko palić powierzchnię ścian, sufitu i podłogi, nie wróżąca zdecydowanie nic dobrego.


- Sukinsyny! - Ryknął Wulfram, podsumowując sytuację.

A jakby tego wszystkiego było mało, z bocznego korytarza, łączącego się z ich tunelem, dobiegły ich odgłosy typowe dla zbrojnego oddziału. Jeden rzut okiem w tamtą stronę wystarczył, by zauważyć oddział przesuwających się w ich stronę tarcz, najeżonych włóczniami.

Pięęęęknie.












Na zboczach gór
9 Ches(Marzec)
6-ty dzień wyprawy
wieczór

Towarzystwo z Silverymoon, schronione przed zamiecią śnieżną, spędzało obecnie czas na zboczu góry, ogrzewając się przy ogniu, i rozmawiając na błahe tematy. Wypytywali się wzajemnie o plany na przyszłość i tym podobne, niejako starając sobie chyba dodać w ten sposób otuchy przed nieznanym, znajdującym się już chyba całkiem niedaleko. W końcu bowiem ich wędrówka powinna ulec kresowi, ileż można jeszcze gór przemierzyć, by spotkać się z głównym prowodyrem ataku na "Klejnot Północy"?.

A wtedy Raetar wyczuł obecność innych umysłów, i to wyjątkowo blisko obozowiska.


Dwa duże, białe, i włochate stwory zawarczały przeciągle do grupki, i trudno było stwierdzić w ciągu ledwie sekundy, czy to jawna napaść, czy może jedynie nieporozumienie wywołane pogodą? Foraghor już chwytał za miecz, a Arasaadi za kuszę, gdy Samotnik poderwał się z miejsca, wychylając przysłowiowo przed szereg. Było bowiem w tych istotach coś, co wyczuwał tylko on. Ich umysły nie były wypełnione agresją...

Jeden ze stworów, pod bacznym okiem grupki z orężem gotowym do użycia, wyciągnął jakieś podłużne zawiniątko, które rzucił pod nogi lekko zdziwionych śmiałków... po krótkim wahaniu zaś, Arasaadi pod bacznym okiem Raetara rozsupłała to coś, które okazało się jakby kosturem Maga! Kryształ na kosturze z kolei emanował niebieskawym światłem, podobnie jak wyryte runy, a ledwie po pochwyceniu w dłoń, wokół całego towarzystwa, w odległości kilkunastu kroków, ustały wszelkie efekty zamieci śnieżnej, zupełnie jakby właśnie owy kostur zapewniał przeciw tej nieprzyjemnej pogodzie ochronę w postaci jakiegoś magicznego kręgu.

Interesujące.

Jeden z włochatych znów warknął przeciągle, choć cichym tonem, wskazując łapą jakiś kierunek. Wychodziło więc na to, iż owe stwory chyba chciały, by towarzystwo udało się właśnie tam.

- Eeeee... co? - Burknął Foraghor.
- A bo ja wiem? - Szepnęła Arasaadi.

Raetar za to wiedział.

I jakoś wątpił, by było to jakieś towarzystwo powitalne od samego "H". Nie, ci tutaj, to były prymitywne stwory gór, a nie podkomendni kogoś, kto miał środki i czelność zaatakować Silverymoon. To wszystko wyglądało raczej na niby przypadkowe, choć przemyślane zaproszenie, stojącej za włochatymi jednostki, mającej możliwość używania i posiadania magicznych przedmiotów, a więc kogoś inteligentnego. A Samotnik lubił takie małe zagadki...

- Chodźźźź? - Wychrypiał niespodziewanie jeden z włochatych.

Po krótkiej więc, i nieco burzliwej wymianie zdań między awanturnikami, postanowili ruszyć za owymi stworami.


~


Włochacze idące przodem, poprowadziły ich w środku śnieżnej zamieci, do oddalonego o niecały kwadrans tunelu. Wewnątrz zaś śmierdziało zwierzętami, a wszystko było kompletnie pokryte lodem. Było nieco przyjemniej niż na otwartej przestrzeni, choć dosyć zimno, dało się jednak wytrzymać bez większych problemów. Raz wykopyrtnął się na śliskiej nawierzchni Ilisdur, raz Foraghor, nie było jednak źle?


W końcu pojawiła się jakaś lodowa jaskinia, następnie schody, a dalej... komnaty mieszkalne? Co prawda niemal wszystko wykonane z lodu, nawet takie meble jak stoły czy krzesła, tu i tam walały się jednak jakieś futra, płaszcze i rozmaite, zwyczajowe przedmioty, tworząc spory bajzel. Zdziwieni, szli jednak dalej za futrzakami, które co pewien czas odwracały łby, i machały łapą, by śmiałkowie dalej za nimi podążali.

W końcu zaś wszyscy znaleźli się w kolejnej, tym razem nieco mniejszej jaskini, na środku której, na łożu z lodu okrytym futrami... leżała jakaś panienka, mająca na sobie przewiewną białą sukienkę, odsłaniającą wiele z jej kształtnego ciałka. Kolor sukni, miejsca i jej skóry oraz włosów, zdawał się zlewać w jedną biel. Na odgłosy zbliżających się przekręciła się na brzuch, po czym podpierając twarz na dłoniach (i wesoło machając bosymi stopami) przyglądała się przybyszom oczętami błękitnymi niczym klejnoty.


- Grrrrruuuu? - Warknął do niej jeden z futrzaków.
- Goście! - Rozpromieniła się, podskakując na kolana, i obdarzając zdziwionych awanturników słodkim uśmiechem - Już dawno tu nikogo nie było! - Przyklasnęła kilka razy w dłonie, wyraźnie uradowana tym spotkaniem.











.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline