Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-09-2013, 21:02   #119
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Popatrz znów! Na tego stalowego kolosa rozświetlonego blaskiem świateł niczym choinka na zapomniane już ziemskie święta.

Popatrz na rozdarcie zasklepione kawałkami kosmicznego śmiecia, na kadłub pokryty szronem, na poświatę w rozgrzewanych do startu silnikach.

Niby nic wielkiego, niby zwykły okręt, jakich korporacje wysyłają setki w otchłań kosmicznej pustki.

Ale ten jest wyjątkowy. Pierwszy w swoim rodzaju.

Natchniony? Opętany? Przeklęty?

Jakkolwiek go nie nazwiesz, musisz wiedzieć jedno.
Nic nie powstrzyma Żniwiarza, kiedy już rusza na swoje mroczne żniwa.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Daj8GkkgzSU[/MEDIA]


WSZYSCY


Ruszyli cicho, najciszej jak się dało.

Prowadził Shroud z piłą plazmową, która stanowiła ich najpotężniejszy oręż w walce z ożywioną załogą z Mishimy i zabitymi przez nieznaną siłę kumplami z SPACE DRAGONA II. Za nim szła Mellisa, z siekierą w rekach, gotowa dobić każdego przeciwnika, który przetrwa ataki mechanika. Ostatnia miała iść Nicko ze swoim harpunem ratowniczym, który zamiast ratować życie, miał je odbierać. No powiedzmy, bo te stworzenia na korytarzu prowadzącym do ładowni, czymkolwiek były, na pewno nie były żywe w ten sposób, w jaki nauczała ludzka biologia. Nawe skanery życia zamontowane do skafandra ratowniczki poza ich trójką w najbliższej strefie nie sygnalizowały obecności nikogo żywego.

Ruszyli.

Shroud wziął zamach i jego piła plazmowa przecięła gładko hełm i twarz nieboszczyka, która wpatrywała się w nich pustym spojrzeniem. Kolejny zamach i obie wyciągnięte w ich stronę ręce znalazły się na podłodze. Okaleczony trup zachwiał się, ale Shroud już go minął. Melissa uderzyła siekierą w pierś pozbawione głowy i rąk truchło i przeciwnik wywalił się na ziemię, próbując bezskutecznie podnieść się z niej. Okaleczony, pozbawiony nawet minimalnych walorów „bojowych”.

Kolejny trup na ich drodze podzielił los towarzysza. Nie pomogła mu nawet dziwnie powykręcana, zdeformowana czy wręcz zmutowana łapa. Mackowate odnóże poddawało się plazmie równie łatwo, co stal czy materiał kombinezonów ochronnych.

I kolejny i kolejny.

Przecinali sobie drogę w stronę grodzi oddzielającej ich od magazynu. Jedyne, co ich zatrzymywało to czas. Bo aby pozbyć się jednego umarlaka potrzebowali co najmniej kilku ciosów przecinarką. A to, niestety, trwało.

Pozbyli się piątki wrogów i mieli wolną drogę do śluzy. Nie na długo jednak. Słyszeli kolejnych wrogów zbiegających po schodach. A także coś jeszcze ….


* * *


Magazyn numer dwa do tej pory wypełniała ciemność. Nagle jednak wypełniło ją światło. Jaskrawe! Zimne, niczym poblask lodowca. Albo światło białego karla.

To świecił kryształ. Niezbyt duży, unoszący się pośród śmieci, w których obserwator mógłby dostrzec zarówno fragmenty pancerzy, skafandrów, mechanicznych urządzeń, fragmentów pokładu, jak też i ludzi. Porozrzucane w pozornie chaotycznej mozaice wokół lewitującego kryształu zdawały się poruszać pod wpływem blasku.

I tak w istocie było!

Ruszały się. Łączyły jedno z drugim w przypadkowe schematy ciała – neoplastyku – metalu i syntplastu zachowując jednak pozory ludzkich sylwetek. Pokrzywionych, pokręconych, zdeformowanych, ale jednak nadal rozpoznawalnych.

A potem, kiedy twory stały już wokół lewitującego kryształu ten eksplodował potężnym wyładowaniem.

Nie było go widać, ale wszyscy, którzy byli w pobliżu odczuli tą eksplozję nieludzkiej mocy. Ten okrutny atak nienazwanej, zapomnianej istoty.


* * *


Udało im się przedrzeć do drzwi prowadzących do drogi, którą opisała im dziewczyna przemawiająca do nich przez WKP. Bateria w przecinarce była na wyczerpaniu, ale na jakiś czas jeszcze mogła wystarczyć.

Otwieranie za pomocą guzika, jak szybko się przekonali, nie działało. Shroud jednak nie przejął się tym drobiazgiem. Doskonale znał się na otwieraniu drzwi typu XDCL 1200. Potrafił obejść elektronikę tych skądinąd wytrzymałych na zniszczenie drzwi i otworzyć je korzystając z mechanicznych sterowników awaryjnych. Potrzebował na to troszkę ponad minutę czasu.

Przekazał przecinarkę jednej z dziewczyn, włączył narzędzia w swoim kombinezonie i zabrał się do pracy.

Melissa i Nicko z przerażeniem spoglądały w stronę schodów, którymi – jak widziały i słyszały – nadciągały ku nim kolejne potwory. Co więcej, widziały, że pocięte przez nich wcześniej ciała załogantów … jakaś siła składała na powrót w jedną, może niezbyt estetyczną, ale „funkcjonalną” całość. Widzieli odcięte kończyny przesuwane w stronę korpusów, głowy toczące się do powalonych ciał. Widzieli, jak tkanki, skóra, żyły i ścięgna łączyły się z resztą ciał, integrując na powrót w niby-ludzkie twory. Z tym, że tej samej sile, która składała owe makabryczne puzzle było chyba wszystko jedno, czy dopasowuje szczątki do byłych właścicieli.

Widzieli też, jak jedno z ciał, zbyt pokaleczone aby normalnie funkcjonować, jakaś siła rozrywa os środka, a szkielet kostny formuje się w jakieś nienazwane monstrum, które powoli zaczęło pełznąć w ich stronę.

- Szybciej Shroud! – wyrwało się z gardeł obu kobiet jednocześnie.

Koszmar, który widziały na korytarzu, wypalał im mózgi, powodował, że jaźń chciała z wrzaskiem uciec z ciała, skryć się gdzieś głęboko i przeczekać, aż ten koszmarny sen się skończy. Bo wszak to, co widziały ich oczy nie mogło być prawdą!

Nie mogło!

Nie miało prawa!

Nie mogło!


* * *


Kryształ przygasł. Zmatowiał. Systemy statku, do tej pory w niepojęty sposób działające, wyłączyły się w jednej sekundzie. Odliczanie do startu znów zamarło w pół słowa. Silniki zadrżały i zgasły. Statek znów wypełniła ciemność.


* * *


Jest! Panel otwarty! Shroud włączył mechanizm otwierania drzwi słysząc znajomy syk serwomechanizmów otwierających blokady i rozsuwających gródź przed nimi. Pomna ostrzeżeń nieznanej dziewczyny korporacji VITELL o uzbrojonym Danielu po drugiej stronie Nicko wyjęła pistolet z dwoma ostatnimi kulami i wymierzyła w coraz szerszą szczelinę pomiędzy połowami wrót.


Ciemność zapadła nagle pogrążając korytarz w błogosławionym lecz zarazem przerażającym mroku! Ale nie to było najgorsze. Wraz z ciemnością nadeszło coś jeszcze. Coś, czego już kilka razy doświadczyli na HARVESTERZE. Coś, przed czym nie mieli pojęcia jak się obronić, jak uciec.

Znajomy pisk przerodził się w piekielne trzaski, a potem we wrzaski w ich głowach.

Padli na ziemię wyjąc potępieńczo z bólu, z przerażenia, z udręki i z bezsilności. Wymiotując w hełmy, krztusząc się swoimi własnymi wydzielinami, drgając na ziemi w przeraźliwych drgawkach.


* * *

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=RRPofKtxRpU[/MEDIA]

Nickolayeva. Taka silna. Taka zdeterminowana by przeżyć. Przetrwać tą akcję ratunkową, która przerodziła się w wyprawę do piekła.
Nicko. Taka silna. Taka twarda. Jej ciało wygina się ponad wszelką możliwość, wypełnione niewidzialną energią. Z ust wylewa się krew z przygryzionego w spazmach agonii . Wycie dobywające się spod wizury ochronnego hełmu przeradza się w niezrozumiały bełkot. W jękliwy, obłąkańczy gulgot. Jakby płacz i wściekłe ryki połączyć w niepojęty sposób w jeden trwający w nieskończoność dźwięk. A potem – nagle – w jednej sekundzie, ten wibrujący skowyt ucina się. A zza zakrwawionej szyby nie wydobywa się już żaden dźwięk.


Meliisa. Taka słodka. Taka opanowana. Taka pomocna. Cale życie poświęcała się dla innych. Całe życie uczyła się, jak składać ludzkie ciała, przywracać im dawną funkcjonalność. A teraz … popatrzcie na tą nieszczęsną, biedną, miotającą się po ziemi istotę. Popatrzcie, jak konwulsyjnie kopie ziemię, jak drga, niczym przebity niewidzialną szpilą robak. Jak walczy o życie, z siłą, której nie widzi, nie rozumie, lecz czuje! Czuje jej morderczy, nieubłagany chwyt! Czuje niewidzialne palce zagłębiające się przez czaszkę do mózgu. Miażdżące w nim uczucia, wspomnienia, miażdżące wolę. Popatrz, jak kopie z rozpaczy metalową podłogę, coraz słabiej, coraz wolniej, a potem nieruchomieje z bezwładnie rozrzuconymi kończynami na boki. Jak dziecięca zabawka, której ktoś wyjął baterie.

Shroud próbujący utrzymać się na nogach, podtrzymujący ściany, kiedy nadciąga niewidzialny atak. Wyjący z całych sił, zginający się w pół, tak energicznie, że przesłona hełmu z łoskotem uderza o podłogę. Ale wzmocniony syntplast wytrzymuje te uderzenie. Ale mechanik, uwięziony w ludzkim ciele, posłuszny jest innej sile, która przejmuje nad nim kontrolę. Z hełmu słychać śmiech i krzyki, a czoło Shoruda raz za razem, z potworną siłą wali o metalową posadzkę. Z łoskotem, od którego zdaje się rozbryzgiwać mózg. Aż w końcu, ciało pozbawione sił, nieruchomieje w pozycji, które dawne ludy islamistyczne uznawały za pokorną modlitwę do ich boga. Jest w tym jakiś mroczny paradoks, bo wszak to nowy, nieznany bóg, zmusił dumnego i silnego człowieka do tej poddańczej pozycji.


* * *


Krew dudni w uszach. Zalewa oczy.
Ale trzeba wstać, podnieść się. Wszystko jest takie ciche. Jakby ktoś wyssał ze świata wszystkie dźwięki. I takie szare. Jakby ktoś zabrał wszystkie barwy.
Instynkt przetrwania każe iść przed siebie.

Nikt się nie rusza. Nikt nie woła. Nie odpowiada.

Każdy krok na czworakach przypomina próbę raczkowania niemowlęcia. Ciało jest tak ciężkie, krew i wymiociny po wewnętrznej stronie szyby zasłaniają widok.

Korytarz. Droga ku okrętowi.

Reszta martwa. A nawet jakby nie, nie ma sensu się oglądać. Nie ma sensu walczyć. Przecież wystarczy kolejny atak, by człowiek nie miał szans na przetrwanie.

Mózg jest jak galareta, zmysły funkcjonuję nienajlepiej. Wszystko jest brudne, wykrzywione, rozmazane. Jakby pełznąca osoba widziała wszystko przez brudne szkło.

Coś porusza się z boku, z tyłu. Człowiek z jękliwym wyciem podnosi się na nogi, podpierając ścian brnie do przodu. Za nim podnoszą się umarli. Jękliwe zawodzenia trupów nie pozostawiają złudzeń, że chwiejąca się na nogach postać w skafandrze załogi SPACE DRAGONA II jest ostatnim żywym na pokładzie SCS HARVESTERA.

A jednak nie.

Zanieczyszczona rozmazanym brudem szyba dostrzega światło – z przodu otwiera się śluza do kołnierza cumowniczego łączącego ŻNIWIARZA z innym okrętem.

- Ja … żyję – wykrzykuje ocalona osoba podnosząc ręce w desperackim odruchu ochrony życia.

Ktoś tam jest. Ktoś uzbrojony. Ktoś, kto porusza się równie sprawnie, co załogant SPACE DRAGONA.

Ale pomaga drugiemu człowiekowi. Coś krzyczy, popycha oszołomioną postać w stronę kołnierza cumowniczego. Podbiega do poruszających się na ziemi postaci. Zabiera coś z jednej z nich.

- Szybciej!

Ręce popychają oszołomioną osobę w stronę śluzy. Do wejścia na statek podczepiony pod brzuch SCS HARVESTERA.

- Siadaj! – rozkaz zlewa się w jedno z krzykiem.

Prze chwilę osoba, która z taką desperacją pomagała dostać się ocalonej osobie na pokład drugiej jednostki, znika z oczu. A ocalona osoba ze SPACE DRAGONA II zamyka na chwile oczy. Powoli, bardzo powoli, rozmiękczony mózg zaczyna pracować, jak należy.


* * *


Shroud otwiera oczy.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=usGs2kOUVTk[/MEDIA]


Brudna szyba przesłania mu widok na kokpit statku kosmicznego. Oczy z trudem dostrzegają szczegóły otoczenia.


W fotelu obok siedzi jakaś kobieta. Jej palce są całe we krwi, ale coś majstruje przy klawiaturze.

- Trzymaj się – Shroud słyszy jej szept.

A może kobieta krzyczy, a on po prostu prawie całkowicie ogłuchł?
Nawet nie czuje, kiedy puszczają kotwy magnetyczne.

Nie czuje, kiedy okręt odrywa się od SCA HARVESTERA i nurkuje pomiędzy otaczające ŻNIWIARZA kosmiczne śmieci.

- Jesteś ranna? – gardło mechanika wydaje się być zdarte, kiedy wypowiada te słowa.

- Trzymaj się – powtarza mechanicznie dziewczyna.

Statek nabiera prędkości. Najpierw powoli, ale potem, ściągnięty gwałtownie w dół, przyśpiesza ponad zdrowy rozsądek.

- Zabijesz nas – jęczy Shroud.

I orientuje się, że ma rację. Bo kobieta, ta nieznajoma kobieta, która obiecała mu piwo i coś jeszcze leży twarzą na kokpicie. I wtedy widzi jej dziurę w plecach. Wystrzał z karabinu lub pistoletu.

Świat wokół kołuje, wszechświat wiruje w szaleńczym piruecie.

- WŁĄCZAM AUTOPILOTA – komunikat SI rozbrzmiewa w uszach Shrouda jak najsłodsza muzyka. Czuje, że łzy stają mu w oczach.

Uderzenie w bok statku włącza czerwone ekrany.

- USZKODZENIA NIEGROŹNE. KONTYNUUJĘ MANEWRY WYMIJAJĄCE.

Po chwili pole asteroid i SCS HARVESTER pozostają z boku małego stateczku.
Shroud patrzy na martwą kobietę, patrzy na oddalający się wrak SCS HARVESTERA znów cichy i ciemny.

A potem płacze. Płacze ze zgrozy i szczęścia, jak małe dziecko.

- Czemu płaczesz? – szept za jego plecami każe mu się odwrócić, ale w przepastnym fortelu nie może wykonać takiego manewru.

A potem przez przednią szybę zalewa go światło. Jaskrawe i ostre.


I Shroud znów płacze. Tym razem z przerażania.

A mały okręt prowadzony autopilotem kieruje się w sobie tylko znanym kierunku.



KONIEC PRZYGODY
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 09-09-2013 o 21:39.
Armiel jest offline