Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-09-2013, 22:35   #95
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Dialog obce i kanna

Kesa przystanęła, przyglądając się staruszce. Starusze. To była Starucha, zahartowana latami doświadczeń. Słaba, ale bardzo silna. Kesa wyczuwała w niej moc, gromadzoną i szlifowaną - ugniataną - latami. Starucha była jak kamyk, któremu ostry piasek na dnie rzeki nadaje z czasem obłe, miękkie kształty, zwodząc co do jego prawdziwej struktury. Znachorka czuła się przy niej jak kawałek gliny.
- Zraniłyście się – stwierdziła, a potem zapytała, wbrew sobie właściwie, bo jak szemrzący, płytki strumyk może równać się z szerokim potokiem płynącym w głębokim jarze. – Pomocy potrzebujecie?

Stara podniosła na nią wzrok, a jej zdrowe oko, otoczone śniadą, pergaminową skórą, błyskało ku dziewczynie tym rodzajem znużonej radości, którą zna każdy uzdrowiciel, który po wielu godzinach pracy odchodzi w końcu od łóżka chorego. Rozjaśniła twarz w uśmiechu i skinęła głową. Czystą ręką wyłuskała zza pazuchy śnieżnobiały, wymięty odrobinę pergamin i wysunęła go ku medyczce.

- Co to jest? - zapytała dziewczyna, przebiegając niecierpliwym wzrokiem podany pergamin. - To później, krew zatamować trzeba...

- Niech płynie - powiedziała łagodnie kobieta, a miękki akcent południowych krain nadawał jej słowom charakterystyczną śpiewność. - Niech płynie jeszcze trochę, jasna dziewczyno. Losowi należy się zapłata.

- Wasz wybór
- odpowiedziała spokojnie, przyglądając się uważnie kobiecie. Siła ducha Staruchy trzymała jej ciało w jednym kawałku. Jeszcze. - Czy jak zemdlejecie, mogę zatamować krew, czy dalej pozwolić jej płynąć? Jestem Kesa z Imari, medyczka.

- Masz dobre serce, Keso z Imari, i czyste oczy. Gdy widzisz krew chcesz by natychmiast przestała płynąć. Chcesz opatrzyć ranę, zatamować strumień. - Pokrzywionymi palcami sięgnęła, by odgarnąć z policzka dziewczyny zabłąkane pasmo włosów. Kesa uchyliła się jednak przed tym dotykiem płynnym, niemal niedostrzegalnym ruchem. Starucha pokiwała głową, opuściła ciężko rękę na podołek. - Nie dziwota, żeś została uzdrowicielką. Ale czasem nie można - tłumaczyła cicho. - Krwią prosiłam o coś los i los mi to dał. Niech więc płynie. Dopóki swojej prośby nie spłacę

Medyczka przykucnęła i popatrzyła w oczy kobiety, jakby próbując zajrzeć do środka, zobaczyć, co dzieje się pod pomarszczona skórą.
- Słabniecie - powiedziała, znowu trochę wbrew sobie, zawsze bardzo pilnowała, żeby nie narzucać się z pomocą. Starucha nie wyglądała na taką, która mogła by zapłacić... nie pieniędzmi w każdym razie. - Odpocząć powinnyście. Odprowadzić was, zawiadomić kogoś? Do waszych układów z losem mieszać się nie będę, skoro krew ma być zapłatą, niech leci.

Stara zamarudziła moment z odpowiedzią. Oddech. Drugi. Sięgnęła po okuty zimnym żelazem kostur i przyciągnęła go siebie.
- Do Kruka muszę wrócić. - Wplecione w jej warkocz ozdoby zagrzechotały matowo, gdy ruchem podbródka wskazała pergamin, który Kesa wciąż trzymała w dłoni. - Ale zbłądziłam. Zbyt obce jest mi to miasto, jasna dziewczyno. Zbyt nieruchome i ruchliwe jednocześnie. Wiatr tutaj ginie, a szary kamień na każdej ulicy wygląda tak samo... Gniazdo Kruka przy lochach się znajduje… - dodała powoli z jakąś cichą nadzieją.

Kesa wyciągnęła rękę w stronę Staruchy - tak, żeby tamta mogła się wesprzeć przy wstawaniu. Chrupnęły zastane kości, gdy kobieta zacisnęła palce na ofiarowanym przedramieniu i podniosła się z trudem na nogi, wyprostowała wyziębiony grzbiet.

- Wiem, jak dotrzeć do lochów - powiedziała medyczka. - Kto to Kruk, to nie wiem, ale dowiem się, wpuszczą mnie do lochów bez waszego glejtu.

Opierająca się cię ciężko o kamienną ścianę kamienicy stara wygięła przywiędłe usta w znużonym, trochę zdziwionym uśmiechu.
- Ah… Jesteś uzdrowicielką. Nie potrzebujesz klucza z papieru. - Pokiwała głową w nagłym zrozumieniu i sięgnęła po pergamin, który dziewczyna ściskała w dłoni. - Powiedz, często uwięzionych odwiedzasz?

- Pomagam zwolnionym... do siebie dojść i do rozumu. Tortury potrafią odmieniać ludzi
- dodała, ze smutną zadumą w głosie, szczególnie że postać Marthy znów stanęła jej przed oczami. Przez chwilę, krótką, poczuła chęć żeby opowiedzieć kobiecie o uwolnionej, jej mężu, napadzie, kacie...Podzielić się z kimś nawet rady posłuchać. Powściągnęła ta nierozumną ochotę. - Jak was zwą? - zapytała zamiast tego. - Kruk to imię czyjeś? Ktoś z rodziny? Krewny?

- Rzucasz pytania jak siewca ziarno w zaoraną ziemię, jasna dziewczyno - wytknęła łagodnie medyczce. - Pełną garścią. W pośpiechu. Jakbyś pewności nie miała, że każde z nich wykiełkuje. Jakbyś chciała zdążyć przed burzą. - Potrząsnęła delikatnie lewą dłonią, wytarła krew z palców dobytą zza pasa szmatką. - Wszyscy wołają mnie tu Irgą i na razie to imię dobrze mi służy. Kruk zaś nie jest mi rodziną, nie jest mi krewnym. Jest człowiekiem, któremu przyobiecałam pomoc, a to czasem ważniejsze. - Popatrzyła na dziewczynę uważnie, z powagą. - Wierzysz w los, Keso z Imari?

Medyczka skrzywiła się lekko, prawie niedostrzegalnie – odwykła już od pouczającego głosu innych. Sądziła, że jej wiek i pozycja – jak ochronny pancerz – odbijają uwagi innych. Raczej powstrzymują innych przed wyrażaniem tych uwag. Ta Starucha zaś strofowała ją, jak mała dziewczynkę! Powściągnęła emocje, z trudem. Starszym należał się szacunek, ojciec zawsze to podkreślał.

„Możesz wiedzieć więcej, możesz więcej umieć, Keso. Ale wiek pozwala spojrzeć na wiele rzeczy z boku. Z perspektywy.” Ta Starucha była od niej mądrzejsza... o jakieś pięćdziesiąt lat. Kesa pohamowała emocje.

- Wybaczcie – powiedziała. – Nie chciałam was męczyć pytaniami. Czasem zbyt popędliwa bywam. Los? Wierzę, ze możemy go kształtować. - Popatrzyła znów na kobietę, badawczo, powściągając chęć zajrzenia do środka jej ciała. - Zobowiązania ważna rzecz – powiedziała. – Ale jeśli nie odpoczniecie nie na wiele się przydacie.

- A w rzeczy, które muszą się wydarzyć? Wierzysz?
- dopytywała Irga bez śladu uśmiechu na twarzy. Znieruchomiała, całkowicie skoncentrowana na stojącej przed nią dziewczynie, jakby ta stała się dla niej najważniejszą istotą na świecie, jakby w obliczu tych pytań i udzielanych na nie odpowiedzi słabość ciała, kapiąca z palców krew, ból czy znużenie nie znaczyły nic. - W przeznaczenie, które musi się wypełnić? W rzeczy, które są każdemu człowiekowi dane?

Kesa też znieruchomiała, zdziwiona natężeniem, napięciem, które wyczuwała w kobiecie. Czy to pytanie było tak ważne, czy jej odpowiedź na nie?
- Wierzę, ze każdemu dana jest śmierć. Wierzę w narodziny, wierzę, że to co robimy zawsze do nas wraca - zaczęła powoli. - Wierzę, że jesteśmy odpowiedzialni za konsekwencje naszych wyborów.
Zaniepokoiła się swoją szczerością. Wyglądało, jakby Starucha miała moc wyciągania prawdy z człowieka. Jakby Kesa bała sie jej skłamać, odmówić odpowiedzi. To było dziwne i niewygodne, medyczka zawsze panowała nad swoimi myślami i słowami - czy te prawdziwe, czy nie zawsze wychodziły z jej ust tak samo łatwo i sprawnie, jak okrągłe , białe kamyczki rzucane pewna ręka do stawu.
- I wierzę w magię - dodała, znowu wbrew sobie.
Po czym zamilkła, przestraszona.

Stara znowu sięgnęła ku medyczce ręką, w odruchowym zupełnie geście pocieszenia. Tym razem jednak sama powstrzymała dłoń, opuściła ją, zacisnęła palce na kosturze.
- Posłuchaj mnie więc, jasna dziewczyno - powiedziała, a powstrzymała przedziwna czułość matczynego gestu, odbiła się w jej głosie. - Posłuchaj, bo to ważne, możliwe, że ważniejsze niż wszystko inne. - Zamilkła na moment, zapatrzyła na przemykającego koło rynsztoka czarnego jak noc kota. - Jesteś jak brzozowa witka, wystawiona na wiatr. Jesteś młoda i silna. Nie pozwalasz się złamać, przeginasz się, pozwalasz, by cztery wichry przeczesywały ci włosy. Jesteś mądra i kształcona, ale los jest czymś więcej niż myślisz. Los jest jak koryto szerokiej rzeki, którą płynie życie. Czasem można odmienić kształt tego koryta. Czasem. Ale nie przerzeźbisz gór, pomiędzy którymi płynie rzeka. Nie przerzeźbisz jarów i wąwozów. Są rzeczy, które muszą się wydarzyć - powiedziała z naciskiem. - Rozumiesz, Brzozo? Potrafisz uwierzyć w to tak jak wierzysz w magię?

- Nie wiem, nie wiem…

Kesa czuła, że właśnie coś ważnego przydarza się w jej życiu, ale nie potrafiła uchwycić, zdefiniować tego niejasnego uczucia. Wymykało się jej, przelewało jak woda między palcami. Chciała je złapać, skonkretyzować, nazwać – przypisać mu znaczenie, włożyć do odpowiedniej skrzynki, podpisać. Uporządkować. Pozbyć się tego niekomfortowego uczucia splątania. Ale nie potrafiła.

- Nie wiem – powtórzyła. - Coś się wydarzyło, widziałam swoją śmierć, umarłam, ale potem... życie się odwróciło
– zaczęła tłumaczyć niejasno, gorączkowo, składać w jakiś wzór myśli i uczucia, które kłębiły się w niej jak zwodnicze wiry. Wiedziała, że Starucha zrozumie. Kto inny pojmie, jak nie ona? - Widziałam śmierć moich towarzyszy, szaleństwo, lochy, chciałam odejść, sądziłam, że rozstanie odmieni przyszłość, ale to nie zadziałało. – Wyrzucała słowa chaotycznie, jak najszybciej mogła. - Trafiłam tutaj, choć szłam w zupełnie innym kierunku, spotkałam obłąkaną kobietę z moich snów. To nie powinno się zdarzyć! – Bezwiednie zacisnęła palce na ramieniu Staruchy. – Rozumiesz? – zogniskowała rozbiegany wzrok na twarzy tamtej.

- Rozumiem, jasna dziewczyno - potwierdziła prosto. - Bo widzę, że coś naznaczyło twój los. Przerzeźbiło to, czego przerzeźbić się nie da, czego nawet ja odmienić nie potrafię. Coś odmieniło twoją przyszłość, Brzozo. Źródło zmian, którego szukam od tak bardzo dawna. A teraz znalazłam ciebie, noszącą na sobie jego ślad jak oparzelinę po czerwonych płomieniach, po dotyku rozgrzanej stali. I dlatego muszę spytać, Keso z Imari, a ty musisz odpowiedzieć: pomożesz mi je znaleźć?

Kesa wyczuła niezwykłe napięcie w głosie Staruchy, desperację i … prośbę?
Nosi na sobie ślad Źródła? Czy to ktoś z jej towarzyszy, może osoba spotkana po drodze, A może Źródło miał sobie ktoś, kogo ostatnio spotkała? Nie wiedziała co sądzić o prośbie, ale czuła, że Stara wierzy w swoje słowa.

- Po co ci ono? - zapytała. - Dlaczego go szukasz i co z nim zrobisz, jak już je znajdziesz?
Teraz Kesa patrzyła na Staruchę z natężeniem. I zobaczyła zdziwienie, zobaczyła brak zrozumienia.

- Jak możesz w ogóle o to pytać, jasna dziewczyno? Wiedząc to co wiesz? Pamiętając co widziałaś? - kobieta wparła się mocniej na kosturze, nachyliła w jej stronę. - Żeby zrozumieć, co ci się przydarzyło i co ci się przydarzy, musisz uwierzyć. Musisz uwierzyć w los - powtórzyła, a promienie słońca rozświetliły jej niewidzące oko jasnym blaskiem, nakreśliły ciemnymi cieniami każdą zmarszczkę na śniadej twarzy. - Patrząc sercem kupca łasego na zysk, szukającego narzędzia, które można wykorzystać zgubisz się. I nie zrozumiesz nic.

Kesa zmarszczyła gniewnie brwi i cofnęła się o krok.
- Nic nie muszę! - rzuciła. Nie była już dzieckiem, któremu można było nakazywać i wymagać. Była dojrzała kobietą, która od dawna radziła sobie sama. Zmitygowała się jednak szybko. - Wybaczcie, nie chciałam być nieuprzejma. Źle mnie jednak oceniacie - potrząsnęła głową. - To moi kompani, dużo razem przeżyliśmy, są mi bliscy. A ty mówisz zagadkami. Nie chcę zagadek, chcę odpowiedzi. Do czego użyjesz źródła? Pytam, czy nie poniesie żadnej szkody?

- Słuchasz i nie słyszysz, Brzozo. Źródło nie jest narzędziem
- powtórzyła cierpliwie. - Domagasz się odpowiedzi, ale Źródło to zagadka, tajemnica. - Oparła się o ścianę, przysiadła z trudem na szerokiej podmurówce. - Żyję prawie wiek. Jestem szeptunką. Widzącą. Czytam linie losu, jak moja matka. Jak moja babka. Jak matka mojej babki i wiele kobiet z mojego rodu wcześniej. Żadna z nich nie spotkała go wcześniej. Nie ma legend. Nie ma opowieści. Jestem pierwsza. - Przekrzywiła ptasio głowę, spojrzała uważnie, bystro, choć wsparte na kosturze dłonie trzęsły się jej ze znużenia. - Sądzisz, że to ktoś bliski twemu sercu? Może tak. A może nie. Pytasz czy nie poniesie żadnej szkody? Nie wiem. Nie wiem jak długo trwa życie Źródła. Nie pytasz już o to czy te zmiany nie będą niosły cierpienia i śmierci. Nie tylko dla Źródła, lecz także dla innych. Ale tego też nie wiem. Możliwe.

- Słyszę. - Kesa znów potrząsnęła głowa, zniecierpliwiona. Stara mówiło o Żródle podmiotowo, jak o osobie. A może to po prostu lęk pomieszany z szacunkiem? - Ale nie rozumiem. Domagasz się ode mnie przysługi, ale kiedy proszę o odpowiedź, mnożysz zagadki. Nie mogę obiecać pomocy, jeśli zapłatą ma być zdrowie któregoś z moich towarzyszy. Nie mogę nimi rozporządzać. - Westchnęła. - Wytłumacz mi, proszę. Kogo - czego - szukasz i po co.

Stara zgarbiła kruche ramiona, opuściła głowę i oparła ciężko czoło na ściskających kostur palcach.
- Stałam dzisiaj nad zimnymi ciałami mężczyzn, którzy powinni żyć - powiedziała przez ściśnięte gardło. Z rozczarowaniem, z goryczą. - Widziałam przyszłość, która została im odebrana. Widziałam ich w objęciach żon, widziałam ich tulących do piersi swoje jeszcze nienarodzone dzieci. Widziałam radości i smutki, które nigdy nie będą ich. To nie oni mieli zginąć. Nie oni. Zginęli jednak. A na nich Źródło nawet nie zdołało wypalić trwałego śladu. - Zaczerpnęła drżący oddech. Jeden, drugi. Podjęła cicho: - Patrzyłam dzisiaj w oczy człowiekowi i widziałam jego śmierć, widziałam jego rodzinę umierającą z głodu. A jego Źródło ledwie dotknęło. Jak myślisz, uzdrowicielko, co może spotkać tych, którzy zostali przez nie naznaczeni jak ogniem?

- Myślę...
- zaczęła Kesa powoli. - Myślę, że nie jesteśmy w stanie przewiedzieć, co może spotkać tych naznaczonych. Ani nie możemy tego w żaden sposób zmienić. Nie warto się więc tym zajmować.

- Nie warto się tym zajmować… -
powtórzyła za medyczką Irga i coś pękło w jej głosie, coś się załamało. - Sama jesteś naznaczona, dziewczyno, i poznałaś już przedsmak tego, co to znamię oznacza. - Szeptunka siedziała zgięta w pół, skulona, nieruchoma, drżąca jak podczas mroźnej nocy. I tylko ozdoby z drewna i kości klekotały cicho, matowo potrącane lekkimi podmuchami wiatru. - Widziałaś co przynoszą ze sobą rzeczy, które nie powinny się wydarzyć. Bezradność. Zagubienie. Smutek. To w co wierzysz, odejdzie. Nie będziesz już kształtować swego losu. Nie przewidzisz konsekwencji swoich czynów. Nie wyznaczysz własnej ścieżki. Będziesz jak liść miotany czterema wichrami. Tak jak inni. A gdy przyjdzie nieszczęście i śmierć, będzie za późno, by coś odmienić, coś złagodzić, zakląć okruchy szczęścia. Nie łudź się więc, że odmawiając mi pomożesz komukolwiek. Wierzę… chcę wierzyć, że… - urwała wyczerpana, westchnęła. - Dlatego zapytam raz jeszcze. Przyjmiesz moją pomoc i pomożesz mi znaleźć Źródło?

Kesa znów westchnęła.
Widziała, że Starucha głęboko wierzy w swoje słowa, głęboko, ze nie próbuje jej oszukać. Wierzy w Źródło, w to, że Kesa została naznaczona (cokolwiek to miało znaczyć - poprawka - cokolwiek się Starusze wydawało, ze to może znaczyć). Medyczka widziała przygnębienie kobiety, znużenie i głębokie... rozczarowanie? Tym, że Kesa nie pojmuje. Nie przejmuje się. Nie ogarnia.
Nie ogarniała, to było to słowo. Nie czuła wagi słów Staruchy. Widziała, że zależy jej, żeby wytłumaczyć, przekonać, dojaśnić, ale brakowało jej słów. A może to Kesie brakowało doświadczenia? Za mało przeżyła, zbyt mało widziała. Nie ogarniała.
Zmierzyła spojrzeniem pomarszczone ciało Staruchy. Przygarbione, przykulone, zmęczone. Wyciągnęła dłoń i znów spróbowała zajrzeć w oczy kobiety.

- Na razie wami trzeba się zająć - powiedziała miękko, łagodnie. - Nie znajdziecie Źródła, nikomu nie pomożecie - mi na pewno nie - jeśli o siebie nie zadbacie. Pozwólcie mi się zbadać, pomogę na ile się da, a potem odprowadzę was do Kruka. Pozwolicie?

Stara przyjęła jej rękę, wsparła się na niej, ale na jej twarzy nie było już tej radości, która przywitała Kesę, nie było uśmiechu na przywiędłych wargach. Nie pozwoliła na badanie, prosiła tyko, aby ja w okolice lochów doprowadzić. I nawet jej śniada, pocięta zmarszczkami twarz zdawała się zszarzała, jak posypana popiołem, odarta z jasności.

Kesa trzymała ramię Staruchy stanowczym, ale delikatnym uchwytem. Dostosowała swoje tempo do kroków Irgi. Czuła się jak wtedy, gdy jako mała dziewczynka wbiegła triumfująco do pracowni ojca z królikiem, którego pozbawiła życia, rozrywając mu magią tętnię i powodując krwotok wewnętrzny. Spojrzała na nią. Zawiedziony. Rozczarowany. Zgaszony.

Ten sam rodzaj smutku był w ciele Staruchy. Dziś Kesa - oczywiście - wiedziała, czym zraniła ojca. Może za jakiś czas zrozumie, czym tak rozczarowała Irgę?
Szły powoli w stronę Lochów opływane jak kłody drzewa przez pospieszny nurt mieszkańców.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline