Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-09-2013, 16:27   #98
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Nie potrafiła zrozumieć tej jasnej dziewczyny z innego świata.
Umarłam, ale potem życie się odwróciło
Powiedziała przecież Brzoza, wbijając palce w kruche ramię Irgi.
“Widziałam swoją śmierć.”
“Widziałam śmierć moich towarzyszy.
“Spotkałam obłąkaną kobietę z moich snów.”
I nie kłamała tych emocji, tego strachu, tego zagubienia.
“Trafiłam tutaj, choć szłam w zupełnie innym kierunku.
“Sądziłam, że rozstanie odmieni przyszłość, ale to nie zadziałało.”
Wciąż miała przed oczami twarz uzdrowicielki, gdy ta wyrzucała z siebie kolejne słowa z desperacją tonącego, któremu rzeka losu zalewa usta, odbiera grunt pod stopami.
“To nie powinno się zdarzyć!”
Brzozowy, drobny liść unoszony północnym wiatrem. A jednak Brzoza odrzuciła wszystkie jej słowa i w tym odrzuceniu była niecierpliwa bezduszność młodości, która nie ma czasu na powolne tłumaczenia starej kobiety, której nie obchodzi cudza śmierć, dopóki umierać nie zaczynają bliscy.
Nie warto się tym zajmować.
Jedno zdanie proste zdanie przygarbiło ramiona szeptunki, pogłębiło zmarszczki, jak pajęczyna osiadło pełną znużenia rezygnacją na śniadej twarzy. Smakowało porażką i uczuciem straty. I zamawiaczka wiedziała, że cokolwiek miało dopełnić się w tym spotkaniu z młodą uzdrowicielką - nie dopełniło się. Zaprzepaściły tą szansę obydwie.

A jednak... a jednak wciąż szła obok tej obcej, jasnej dziewczyny; wciąż wspierała się na jej ramieniu i wciąż - z cierpliwością strumienia obmywającego uparty kamień - szukała słów, które byłyby im wspólne, z których mogłaby zbudować most łączący ich dwa odrębne światy.


* * *


Uniosła głowę, ku wybijającej się ponad dachy kamienic wieży lochów. Ptaki kręciły się wkoło niej - szybowały dookoła kwiatonu zwieńczającego masywną sterczynę, przysiadały na niskiej attyce, by moment później ponownie zerwać się do lotu. Gołębie, wróble, gawrony i kruki. Jak w niewidzialnej klatce, na niewidzialnej smyczy.

Wsłuchała się w opowieść ukrytą w trzepocie ich skrzydeł.

- Widzisz, Brzozo? - powiedziała cicho. - Nawet ptaki to czują.

- Co czują? - spytała z roztargnieniem dziewczyna, jakby dopiero teraz przypominając sobie o obecności starej kobiety, jakby głos staruchy przywołał ją z miejsca odległego o wiele mil. - Źródło?

Szeptunka milczała chwilę zapatrzona w niebo.

- Zmiany, które rozchodzą się jak kręgi na wodzie. Wyczuwają je jak nadchodzącą burzę. Coś się zmienia i ptaki też to wiedzą. Nawet one.

Brzoza wzruszyła ramiona, wciąż obojętna na słowa Irgi, wciąż nimi nie przejęta.

- Życie to zmiany - stwierdziła. - Nie może być inaczej.

- Nie takie, dziewczyno
- zaprzeczyła stara, opuszczając głowę, przesuwając wzrokiem po czystych, bogatych strojach mieszczan, po załadowanych towarami wozach, po ulicznych rzemieślnikach i drobnych sprzedawcach rozstawiających swoje kramy.

- Nie takie. Te są jak nieznana choroba - odezwała się ponownie po kilku krokach i nie sposób było powiedzieć czy mówi bardziej do siebie, czy idącej obok medyczki. Jej głos zdawał się być szary i matowy, jak posypany popiołem znużenia. - Jak zaraza, choć pozbawiona jej jadu. Widzisz jej źródło, widzisz miejsce, z którego idą zmiany. Widzisz, choć nie wiesz jeszcze czemu. Widzisz jak odmieniają tkankę, jak… jak przebarwiają mięso, jak krzywią kość. - Wsparła się mocniej na ramieniu Brzozy, wyciągnęła przed siebie zranioną, pulsującą tępym bólem rękę. Z trudem zgięła i rozprostowała palce. - I nagle ręka nie jest już ręką, jest czymś innym, czym nie powinna być. Czym nigdy nie powinna się stać. Obumrze. Odrodzi się. Przemieni. Z młodej w starą. Ze słabej w silną. Z męskiej w kobiecą. Nie przewidzisz. Nie powstrzymasz. Nie złagodzisz. Chyba, że jesteś uzdrowicielką i znasz się na chorobach. Chyba, że jesteś szeptunką i potrafisz zaklinać los.

- Ja... – Dziewczyna potarła dłonią skroń i przez chwilę na jej twarzy ponownie widać było strach. - Nie rozumiem - powiedziała z jakimś dziwnym natężeniem w głosie, z desperacją, której Irga nie spodziewała się usłyszeć. - Nie rozumiem. Widzę, że cię to przeraża. To, co się zdarza, ma zdarzyć, ale… ja tego nie widzę. Ślepnę w twojej obecności jak ćma w blasku dnia. Nie widzę - powtórzyła, zaciskając mocno usta i przez moment przypominała małą dziewczynkę zagubioną w środku lasu, młodziutką brzozę o drżących liściach.

A szeptunka zrozumiała, że powiedziała zbyt wiele, że gnana własnym pragnieniem i własną potrzebą, naciskała zbyt mocno.
I dopiero wtedy poddała się.

Zatrzymała się. Zagrzechotały o siebie ozdoby z kości i drewna, gdy położyła śniadą rękę na ramieniu drobnej uzdrowicielki, która tym razem nie uciekła przed jej dotykiem. Palce miała pokrzywione, ciepłe i ciężkie od pierścieni z zimnego żelaza.

- Posłuchaj, jasna dziewczyno - odezwała się miękko. - Nie mówię ci tego byś się bała. Nie musisz tego widzieć, uzdrowicielko. To moja rola. Mój fach. Jak twoim jest leczenie chorych i słabych. Musisz tylko zawierzyć moim słowom i nie traktować ich lekko. Musisz zrozumieć, że to ważne, że dotyczy także ciebie. A jeśli znów przydarzy ci się coś, jeśli los obróci się przeciwko tobie - znajdź mnie. Znajdź mnie, Brzozo, a ja ci pomogę. Zaklnę dla ciebie szczęście, odgonię pecha, złagodzę to co nadejdzie.

Dziewczyna milczała przez chwilę. Na jej twarzy sprzeczne uczucia tańczyły jak cienie zrodzone z płomieni ogniska. Ponad jej głową kruki kreśliły niewidzialne znaki, skrzeczeniem i trzepotem skrzydeł śląc niezrozumiałe ostrzeżenia. Za jej plecami brama do lochów otwierała się jak ciemne, bezzębne usta.

Starucha czekała cierpliwie.
Uzdrowicielka w końcu podjęła decyzję, spojrzała jej w oczy.

- Oferujecie mi pomoc i niewdzięcznością z mojej strony byłoby ją odrzucić. Nie czuję się zagrożona, ale rozumiem, że wy widzicie więcej. - Zawahała się na moment, jakby następne słowa przychodziły jej z trudem, jakby nie była przyzwyczajona do ich wymawiania. - Dziękuję wam. I tak, wy też możecie liczyć na moją pomoc. - Odwróciła wzrok od pomarszczonej twarzy szeptunki, skrzywiła się lekko, dostrzegając rozmawiających przy schodach prowadzących do lochów mężczyzn. - To jeden z moich pacjentów - wskazała ruchem brody postawnego, podstarzałego człowieka. - Odprowadzę was teraz do Kruka, a potem wrócę tu. Albo w lochach, albo w domu van Szanta mnie znajdziecie.

Irga jednak pokręciła głową, uwolniła ramię Kesy ze starczego uścisku, matczynym niemal gestem wygładziła zagnieciony rękaw jej sukienki.

- Idź, dziewczyno - powiedziała tylko. - Spotkamy się jeszcze.


* * *


Patrzyła później za oddalającą się uzdrowicielką. Patrzyła jak podchodzi do swojego podopiecznego, jak ten staje przy niej, mówi coś, nachylając się nad dziewczyną jak rozłożysty dąb mógłby nachylać się nad młodym, wątłym jeszcze drzewkiem. I podobała się szeptunce życzliwość wypisana na jego twarzy równie mocno jak twardy rys skryty pod powściągliwym uśmiechem. I pomyślała, że mężczyzna nie ukrzywdzi tej rozedrganej, jasnej dziewczyny, która nie wiedziała jeszcze co powinna czuć.

Pomimo zmęczenia i bólu, uśmiechnęła się do krążących po niebie kruków.

Musiała wracać, jak uzdrowicielka powróciła do swoich obowiązków.
W Gnieździe czekała na nią Krucza Córka i czekał żar, który musiała podsycić, ogień, który musiała nakarmić.
I siennik, na którym w końcu musiała odpocząć.

Oparła się zranioną ręką o ścianę jednej z kamienic i krew znowu zaszeptała cicho do Źródła. Ostatni raz.

Znajdź mnie…
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline