Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-09-2013, 12:06   #102
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

Stary cap wyciągnął kopyta... cóż za niefortunny zbieg okoliczności. Nie żałowała go ani trochę. Zasługiwał na śmierć jak mało kto, ale bardziej zasługiwał na sąd i karę. Tymczasem wyślizgiwał się, gad jeden, z objęć ludzkiego i magycznego wymiaru sprawiedliwości. I siał wokół wszystkimi objawami zadowolenia z samego siebie.

Patrzyła na jego plugawą mordę, która samym swoim istnieniem obrażała porządek rzeczy. A on nawet martwy nadymał się balon swoją wyższością. Niebawem jego ciało spuchnie od czegoś innego niż pycha, niebawem zamiast ambicji zgryzą go i zeżrą do cna białe trupie robaki. Ale najpierw sąd i kara.

- Khy khy khy - Aoife próbowała zaśmiać się pogardliwie, ale gardło banshee nie zostało stworzone do takich dźwięków. Z ust upiorzycy dobył się dźwięk, jaki mógłby wydawać dławiący się kawałem mięsa kruk. Wsparła się pod boki pazurzastymi dłońmi i wypięła dumnie biust. - Tak naprawdę, to nie. Wcale się nie cieszę - oznajmiła poważnie i postąpiła krok w tył, by rzucić okiem pod biurko. - Wcale a wcale.
- Wcale? - zdziwił się wręcz teatralnie sir Ethernigton. - Nie podejrzewałbym cię o uronienie choć jednej zły nade mną.
- Brak radości nie jest smutkiem czy żalem. Jest tylko brakiem radości - Aoife wzruszyła ramionami i odchyliła się jeszcze bardziej. Bardzo chciała zobaczyć na własne oczy to poskręcane ciało, które, jak podejrzewała, leżało pod zbytkownym meblem. - A ty płakałeś po mnie, stary trutniu? A po swoim synu może?
- Po tobie? - prychnął z odrazą i pogardą. - Samaś sobie winna. Jak matka, łasaś na pieniądze. Mógłbym przekornie zapytać którym synu? Zapewne plącze się ich trochę po tym świecie. - dodał z obojętnością.
- Tym z prawego łoża. Jak się ten gówniarz nazywał? - zafrasowała się Aoife nad swą dziurawą pamięcią.
Sir Etherington uśmiechnął się złośliwie.
- Jak na ironię, tylko moja żona nie mogła mi dać dziecka. - nagle spoważniał. - Myślisz, że dlatego szukała pocieszenia w ramionach innych?
- Bo nie umiałeś zaspokoić kobiety jeszcze zanim sprawiłam, że ci zwiędło? - Aoife wysunęła najprostszą hipotezę. - Ale, muszę cię zmartwić. Bachor był ewidentnie twój. Toteż zabiłeś dwoje swoich dzieci, conajmniej… hm… to zbrodnia ciężkiego kalibru. Na twoim miejscu nie spieszyłoby mi się przed boski sąd. Tak przez ciekawość. Po chuja ci był ten demon?
- O proszę. I kto to mówi - prychnął pogardliwie. - Pomoc w zabijaniu dzieci jest jeszcze większą zbrodnią. Nie wspomnę o ojcobójstwie. -Jaki demon? - Udał świętoszka.
- No ten, z jaskini - Aoife dla odmiany udała głupią… wiedziała, że jakby ojcowskim przykładem zaczęła udawać świętą, nikt by nie uwierzył. - Mówił, że cię zna. Ogólnie całkiem gadatliwy był… a ty co, stary capie, chcesz mnie wrobić we własne zabójstwo przed angielskim sądem, czy przed Ostatecznym?
- Martw się lepiej o siebie dziewczyno. - Nadal mówił do niej lekceważąco. - Sąd Ostateczny i ciebie czeka. - Rozejrzał się po pokoju. Podszedł do biurka. Przesunął dłonią nad leżącym tak, rozłożonym na części pistoletem. - Każdy ma coś czego pragnie. I jest za to gotów zapłacić naprawdę wysoką cenę. - Niestety jego obecna postać nie pozwalała sięgnąć mu ani po stojący tam kieliszek, ani po broń. Dłoń jego zwyczajnie przeleciała przez materię tych przedmiotów. Zły zacisnął dłoń w pięść i przysunął do tułowia, tak jak zwykli czynić to ludzie, którzy się poparzyli. - Nie zorientowałaś się jeszcze, że czasami ktoś lub coś jest gotowe spełnić nasze zachcianki? - Odwrócił się gwałtownie do niej.
- Wielokrotnie ktoś spełniał moje zachcianki - Aoife wyszczerzyła wąskie zęby - ku obopólnej satysfakcji… Za darmo, khy khy khy - zarechotała już otwarcie. - A jaki ty miałeś układ? Nadstawiłeś demonowi dupy, a on ci spełnił trzy życzenia?
- Wielokrotnie zaspokajałaś czyjeś zachcianki, przy braku obopólnej satysfakcji… Za darmo. - Sparodiował ją.
- Och, dajże spokój… pochwal się, jako i ja się chwalę - zezwoliła Aoife łaskawie, wykonując pazurzastą dłonią królewski gest.
- Gdybyś tylko zdolna była kierować się czymś więcej niż własną chucią. - Przyjrzał się jej -uważnie, po raz pierwszy chyba. -Ale to odziedziczyłaś po swojej matce. Zresztą nie tylko to. Ona też kochała dźwięczne tony spadających monet. Ale - Machnął ręką jakby od niechcenia. - Jak już mówiłem, każdy ma coś, za co gotów jest wiele zapłacić.
Banshee uśmiechała się coraz szerzej i szerzej, a Etherington był ślepy i głuchy. Nie słyszał grzmotu zapowiadającego burzę. Aoife ciągle się uśmiechała, choć może sędzia i kat nie powinien się uśmiechać, winien zachować powagę, nieruchomą maskę sprawiedliwości... Mimo wszystko, zbyt wiele czerpała z tej chwili radości i nie mogła się powstrzymać. Dotknęła swoich ust czubkiem pazura i zastanawiała się dłuższą chwilę, tak intensywnie, aż jej się skrzące oczy przymgliły…
- To za co zapłaciłeś życiami czarodziejów? - zapytała po chwili milczenia i uśmiechnęła się od ucha do ucha w uśmiechu tak szerokim, że żywi nie są do takich zdolni. Jakby jej głowa pękła na pół, a w rozdarciu porosła zębami.
- Czyli jest jednak coś, co chuciom nie jest, a stanowi przedmiot twojego zainteresowania. - On też uśmiechnął się. - Wiesz na czym polega ta gra?
- Niczego tak nie pożądam, jak oświecenia - odparła Aoife z niewzruszonym spokojem, a dla podkreślenia powagi swych słów położyła dłoń na sercu, piersi… w sumie nieważne. Od kiedy stary cap wystawił ją demonowi, nie mogła cieszyć się posiadaniem ani jednego, ani drugiego organu… właściwie żadnego organu już nie miała.
- Czyli? - Czekał.
- Pozwól, że wpierw ja ciebie oświecę - banshee uśmiechała się niezmiennie - miało wyjść promiennie, a wyszło groźnie - Gdy umierasz, zaczynasz powoli mieć trochę w dupie wszystko. Siedzisz sobie, najpierw analizujesz dogłębnie fakt bycia trupem, a potem zaczynasz przemyśliwać o Absolucie. Niemniej, chwilowo jeszcze odczuwam w sobie ciekawość - cóż takiego warte jest poświecenia życia córki, syna, przyjaciół, czy za kogo tam ich i nas uważałeś… W każdym bądź razie - no co to takiego, że warto iść na układy z demonem, ryzykować, że zrobi cię w balona i spuści na drzewo?
- Odczuwasz ciekawość. - Odparł, kiwając głową z uznaniem. - To znaczy, że nie jesteś jeszcze taka martwa. Więc może czegoś się jeszcze nauczysz. - Dodał z przekąsem. - Ja też jeszcze coś odczuwam i nie jest to bynajmniej chęć zaspokojenia twojej ciekawości. Nie widzę zresztą takiej potrzeby.
- Jakbym miała serce, to byś je zranił - żachnęła się teatralnie banshee. Za plecami Etheringtona z komody uniósł się w powietrze sporawy i ciężkawy świecznik, by pomknąć jak piorun kulisty w stronę głowy starca - Za tobą! - krzyknęła Aoife ostrzegawczo wielkim głosem.

A potem sama wzniosła się w górę i runęła na Etheringtona jak lawina, kłębek gniewu najeżony zębami i pazurami.

Za matkę, za siebie, za tych wszystkich magów i za te wszystkie dziewczyny, nawet za smarka, który umrze, jeśli Rao go nie znajdzie.

Nie skłamała mu. Uczucia umierają razem z ciałem. Ale ostatnim, co odchodzi, jest gniew.
 
Asenat jest offline