Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-09-2013, 13:05   #2
Panicz
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Rynek wyglądał nędznie. Niby to najbogatsze miasto Imperium, niby marmur i bruk zamiast brunatnej brei, cegła i kamień zamiast strzechy i dziurawych desek, niby przepych i dostatek. Niby. Ernst wyglądał przez świetlik pod dachem przyległej do centralnego placu kamieniczki i fukał gniewnie. Fajka ślizgała się pod zębami, gęsty wąs przesiąkał wykopconym oparem, zmrużone oczy pogardliwie lustrowały okolicę, łzawiąc pod tytoniowym welonikiem. Bieda. Bieda w chuj, nic więcej.

Porozstawiane jak dziecięce klocki kramiki układały się w zdzierający złoto labirynt, tymczasowe stoiska z drobnicą wrastały w szczeliny handlowej przestrzeni jak chwasty, resztki terenu zalepiała zbieranina szalbierzy i cudotwórców oferując golenie, leczenie raka i niepłodności, a na deser partyjkę w kości. Full serwis, wszystko przy jednym stoisku, by zarośnięty szczeciną suchotnik-hazardzista nie musiał nadkładać drogi. Były jeszcze kapliczki, ta sankcjonowana przez władze forma oszustwa, która posługiwała się puszką i obietnicą bożej łaski. Byle tylko być grzecznym i brzęknąć monetą o blaszkę. Krojący klientów małolaci o rozbieganych oczach, natrętni żebracy z ich gwiazdorskim aktorstwem, kurwy zapraszające pod zaprzyjaźniony adres na ‘spotkania różańcowe’, rajfurzy i naganiacze, strażnicy i podnajęci przez kramarzy zbóje, gówniarze szukający zaczepki i oblazłe wszami oprychy gotowe pomóc młodzieży w jej odnalezieniu, treserzy zwierzaków – małych i większych – oraz siłacze, żonglerzy i cała reszta cyrkowego entourage’u. I dziwadła. Ludzie, bestie i te niepokojące okazy gdzieś spomiędzy kategorii. Wszyscy i wszystko w klatkach. Za bezpieczną, rudawą kratą. Do zobaczenia za marny grosz, ale do szturchnięcia kijem już za podwójną, prestiżową stawkę.

- To będzie burdel. Jebany burdel… – Hart westchnął spazmatycznie i oderwał ślepia od szyby, odwracając się do zebranych na poddaszu kompanionów. – Przy tych jasełkach z jaraniem dziewuszki mamy pewność dzikiego tłumu, większego niż ogarniesz oczami. Dlatego proponuję w ogóle nie ładować się w środek zawieruchy. Dostać w pizdę każdy głupi potrafi.

Ernst przysiadł na wyliniałym fotelu obok kominka i dopalił resztkę tytoniowego nabicia. Płuca zagrały charkotliwie, zadudniły ciężkim, oswojonym przez lata kaszlem.

- Moja wizja prosta. Zaczaić się u wlotu na plac, w oknach, na poddaszach, gdziekolwiek. Choćby i pośród tych cyrkowych namiotów. Wyciąć sobie otwory pod widoczek i obserwować. – Hart wpakował fajkę w któryś z rozlicznych zakamarków kamizeli i - zaskoczony bezczynnością rąk - zaczął stukać palcami o oparcia mebla. – Jeśli się wychylą będziemy wiedzieli gdzie uderzyć. I jak uderzyć. Wystarczy ogłupić tłum, puścić plotkę o ataku, podpuścić na kogoś, rzucić w ciżbę monety.

W zbiegowisku przerażonych, walących na oślep Januszy i Marzen łatwo wyłowimy naszych wyjątkowych gości. I jeśli nie dadzą się zadeptać… - Pac! Ernst klepnął łapskiem w kolano. – My zamkniemy ten rozdział.
 
Panicz jest offline