Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-09-2013, 17:51   #182
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Post wspólny

Upiorna Dolina rozciągała się przed nimi, choć jakoś Giordano nie drżał za bardzo. Wszak nie był stąd i nie był świadkiem okropieństw jakie się tu zdarzyły. A choć opowieści jakie o niej słyszał mroziły krew w żyłach. To były tylko opowieściami.
Spoglądając na Dolinę, młody wampir odrzekł Catalinie.- Nie dziwię się. Ja też... To jednak dobry znak, prawda? Może tym razem kogoś wreszcie dopadniemy i zaczniemy przecinać ten przeklęty węzeł gordyjski.
Po tych słowach zwrócił się do donny Luisy.- Nie miałem okazji spytać. Co ciebie skusiło na tą przejażdżkę, pani?
- Są pewne rzeczy, które trzeba zrobić. To jedna z nich. - Odparła dona de Todos.
-Odrzućmy na bok wymówki zawoalowane dyplomacją. To nie czas i miejsce Pani.- odparł Giordano spokojnym tonem. Wzruszył ramionami.- Ja liczę na znalezienie tam Kapadocjanki, bądź śladu, który naprowadzi mnie do jej kryjówki.
- Ciekawam któż doniósł o jej domniemanym pobycie tam. - Stara Ventrue nie patrzyła jednak na Brujaha. Jej wzrok spoczął na ukrywającym się za nim małym potworze.
-Nikt mi nie powiedział. Wykoncypowałem, że to idealna kryjówka dla kogoś ściganego przez Zwierzęta, zwłaszcza dla kogoś znającego ruiny zamku jak własną sakiewkę. Może tam jest, może i nie ma. Zajrzeć warto.- wyjaśnił młody wampir który bardziej polegał na swym instynkcie i rozumowaniu niż na podszeptach zauszników. Zresztą, inni szukali za plotkami i co znaleźli? Psińco.
- Ja nic nie mówiłam - burknęła Catalina pod igłami spojrzenia dony Luisy.
- Czy to teraz istotne? - żachnął się Kostaki.
- Z pominięciem dobrych manier i zwyczajów?? - Dona patrzyła teraz na Giordano.
-Dobre maniery i obyczaje... zostawmy sobie na przyjęcia i salony. Nie czas na nie, gdy wróg u bram.- rzekł dosadnie Giordano wampirzycy.
- Słyszysz, miły? - szepnęła łagodnie Dolores, i tylko gwałtowne szarpanie za rękaw świadczyło o tym, że Cyganka walczy o skrawek jego uwagi. - Śpiewać przestali...
Istotnie, zaśpiew idący od położonych w dolinie ruin jakiś czas temu urwał się, zamilkły obce, niezrozumiałe słowa. Tylko mgła pełzła coraz wyżej i wyżej.
- Powinniśmy... - zaczął ostro Kostaki, a Miecznik syknął przeciągle.

Z dołu dobiegł ich uszu rozdzierający, pełen bólu, długi krzyk.
- A niech to - mruknęła ze zdziwieniem, ledwie słyszalnie, mała Catalina.
-Chyba czas na nas...- rzekł spokojnie Giordano sięgając po szablę pozostawioną mu w darze przez assamitę.- Szeroką ławą, trzy rzędy , ale każdy w zasięgu wzroku. Niewiasty z tyłu.
- Ja swoich ludzi na bezmyślną rzeź ani myślę wysyłać. Co powinniśmy Kostaki?? - Wiekowa wampirzyca spojrzał na górala. Liczyła na jego zmysł walki. Chyba. Chociaż po chwili doszła do wniosku, że jego zmysł walki polegał na tym by wpaść, powyrzynać i nie dać się samemu zarżnąć. Ale i tak wartało jego słów wysłuchać.
Potężny góral wzruszył ramionami. Wyglądało to tak, jakby zadrżała ziemia i osunęło się zbocze. Nozdrza mu drgały, oczy świeciły jak wilcze ślepie.
- Posłałbym pierwej zwiadowcę, co by obaczył kto zacz i ilu - oznajmił jednak spokojnie i z rozwagą.
-Mam wrażenie, że zwiadowca pójdzie w mgłę... i po zwiadowcy. - wyjaśnił Giordano, ale wzruszył ramionami dodaje.- Ale twoi ludzie pani, twój wybór. Masz kogoś dobrego w podchodach, to poślij.
- A ty nie masz wśród swoich ludzi?? - Zdziwiła się Luisa.
-Nie... I nie wysyłałbym ich w takie podejrzane miejsce samotnie.-wyjaśnił Giordano spoglądając w mgłę.- Nie podoba mi się ona.
- Jaki zatem był twój plan, jeżeli wolno zapytać?? - Dona uciszyła ręką Gangrela, który najwyraźniej chciał się wtrącić. - Wszak nasze spotkanie jest przypadkowe.
-Iść kupą blisko siebie i razem stawiać czoło zagrożeniom.- stwierdził młody wampir obojętnym tonem.- Proste, ale skuteczne.

Catalina wodziła od Luisy do Giordana zniesmaczonym wzrokiem.
- Ja się nie boję. I mogę iść sama. Jeśli mi każde z was przysięgnie, że nawet jak nie wrócę, nie dacie zdechnąć Sarze.
- Zawstydzasz dziecię wojów. - Rzekła z lekkim rozbawieniem dona de Todos. Lecz w chwilę później znowu miała poważną minę..
-Ktoś chce jej towarzyszyć? Jedna osoba może się zgłosić.- krzyknął Giordano ignorując nastroje żołnierzy. Głupia urażona buta była nie na miejscu, po tym jak ostatnia “niespodzianka” Rabii niemalże zabiła Kraba. Ale... Catalinie może się przydać wsparcie.
Wystąpił bez słowa jeden z Gangreli, średniego wzrostu, o poważnej twarzy i całkiem niezwierzęco, elegancko przystrzyżonej czarnej bródce.
- Po czorta mi jakiś drab, co być cicho nie umie, tylko mnie zdradzi - sarknęła Catalina wściekle. Gangrel nawet wtedy nie rzekł ni słowa. Wyciągnął tylko twarde ramię, poznaczone splotami mięśni poskręcanych jak korzeń nadmorskiej sosny, złapał dziewczynkę za kołnierz i uniósł w górę jak kotka kociaka. Catalina wierzgała i próbowała się wyrwać, ale Gangrel dalej milczał niewzruszenie, a węźlaste ramię nawet nie drgnęło. Za to bardzo rzucało się w oczy, że... to Catalina ma problemy z byciem cicho.
Dona uniosła lekko prawą brew do góry.
- Idźcie zatem razem. Zobaczymy co tam się czai.
A Giorano czekał niecierpliwie choć w milczeniu. Niczym ogar na uwięzi, który tylko czekał na spuszczenie z niej.

Gangrel z dziewczynką wymienili kilka szeptanych uwag. Zanim ruszyli w dół, pieszo, Catalina rzuciła jeszcze przez ramię, że obiecali chronić Sarę.Że ten, co się darł we mgle, to jej się zdaje, że to Fulgenciowy potomek…
Giordano pamiętał, ale też i zdawał sobie sprawę że akurat Ravnoska doskonale umiała zadbać o swe krągłe pośladki. I ukryła je tak doskonale, że nikt ich nie wytropił. Równie dobrze mógł wiatru chronić.
A dwójka zwiadowców ruszyła, żylasty mężczyzna i maleńka dziewczynka, obok siebie… Zniknęli we mgle, cicho i bezszelestnie.

Nie było ich tak długo, że zdawało się iż na wieczność tam utknęli. Mgła w tym czasie zdążyła podejść aż do reszty czekającej wyprawy.Snuła się na poziomie końskich pęcin. Zwierzęta były niespokojne, Gangrele musiały je uspokajać…
I Giordano był niespokojny, ta mgła go irytowała. To oczekiwanie go irytowało. Nie powinien był pozwolić ruszać zwiadowcom. Cokolwiek kryło się w mgle, znało te tereny.

Aż w końcu wróciła Catalina. W porwanej kiecce, przez plecy ghoulicy ciągnęła się szrama od karku po pośladki, jakby jakieś zwierzę przeciągnęło ją pazurami. Gangrel zaś nie przybył. Catalina powiedziała, że rozdzielili się, by mieć więcej szans, że coś zobaczą wartościowego i że któreś wróci. Czekała na niego w umówionym miejscu, pod martwym drzewem mandarynkowym, ale nie przyszedł, więc wróciła sama.

Catalina opowiedziała też głosem pozbawionym emocji, że zajrzała do ruin biblioteki. Widziała tam syna Fulgencia, przypiętego kajdanami do ściany. Widziała sporo żywych trupów, jakimi zwykli się otaczać Kapadocjanie. Tak ze dwadzieścia w samej bibliotece... ale są i na zewnątrz... te konie co tam stoją, też są ożywieńcami. Jeden z martwych-żywych marynarzy dopadł ją jak wracała, ale wyrwała się i uciekła, sprowokowała go, żeby poszedł za nią i wpadł w pościgu w dziurę po starej studni.
Wedle jej słów samej bibiotece trwa coś, co Catalina określiła jako magiczno-religijne rytuały. Wygląda na to, że syn Fulgencia ma być złożony w ofierze. Całej imprezie przewodził ktoś, w kim mała rozpoznała Mehmeda, ojca Rabii, doradcę obalonego przez Labrerę księcia. Rozpoznała też, choć nie dałaby sobie ręki uciąć, syna Cykady. Obecnie trwało malowanie a posadzce tajemniczych znaków.

Ruszyli w dolinę… Cokolwiek się działo w dole, należało temu zapobiec. I zniszczyć wszystkie wampiry. No może poza uwięzionym synem Fulgencia. Weszli w mgłę powoli zbijając się w kupę, by uniknąć zagubienia wśród zwodniczych mlecznych oparów. Cisza która panowała w tym miejscu była przerażająca. Jakby życie w jakiekolwiek formie uszło z tego ponurego miejsca, jakby nawet oblicze Wszechmogącego odwróciło się przerażone zbrodnią popełnioną tu przed laty.
W końcu jednak dotarli do miejsca znanego Catalinie. Owego mandarynkowego drzewa, przy którym miała się spotkać ze zwiadowcą. Obecnie uschłe drzewo zostało “udekorowane” szczątkami gangrelskiego zwiadowcy, rozerwanego na strzępy przez nieumarłych posłusznych Kapadocjaninowi. Ostrzeżenie… lub wyzwanie. W zależności od tego jak spojrzeć na to.
Dla Giordano był to policzek w twarz, a on zwykł nie odmawiać wyzwania.
Zacisnął tylko zęby mocniej i spojrzał gniewnie na szczątki.
-Czas goni nas... zebrać się wszyscy w kupę i ruszamy!- zarządził Giordano.- Jeśli pozwolimy dokończyć ten rytuał, możemy się już za martwych uważać. Trzymać się blisko siebie i nie oddalać. Cokolwiek potwornego kryje ta mgła razem stawimy temu czoła!
- Albo spalić to wszystko. - Dona de Todos przyjrzała się temu co zostało z Gangrela.

Po chwili, zaczęły się wyłaniać pierwsze trupy. Istoty ożywione nie prawami natury czy kainową klątwą, ale mroczną magią z piekła rodem. Bezmyślne i pozbawione czucia, ożywione kukły powstałe za pomocą nekromanckich sztuczek Mehmeda.
Rzucił się na nich, a Giordano na nie.
Z furią w oczach sięgnął po swój zweihander i zaczął mieczem wymierzać sprawiedliwość.



Szeroki pozbawił głowy pierwszego, który dopadł Włocha. Potem były kolejne. Rzuciły się sfora dzikich psów, nie bacząc na siłę przeciwnika i własne bezpieczeństwo. Ginęły dziesiątkami, ale to wystarczało, by kolejni dopadali zmęczone wampiry i przegryzały ich gardła oraz rozrywały ciała na strzępy w kanibalistycznej manierze. Szeroki i długi miecz Włocha pozwalał trzymać owe kukiełki Mechmeda na dystans i osłaniać nimi kobiety, które chronić obiecał.
Dona Luisa nie była jedną z nich. Kostaki starczał za kilku obrońców.

W boju z tym, co rodziła mgła, stracili niemal połowę ludzi. Z oparów wyłaniały się upiorne sylwetki ożywionych trupów, czasem z jazgotem czy rykiem popędziło ku nim jakieś dzikie zwierzę. Ich ludzie zacieśniali wokół nich zbrojny pierścień, i ani dona Luisa, ani młody Zelota nie mieli złudzeń, że czynili to z lojalności... czynili to ze strachu. Dolores uwieszona łokcia Giordana pochlipywała z przerażenia. Dona Luisa pośród kotłujących się mlecznobiałych oparów dostrzegła, że druh jej zwierzęcy, serdeczny przyjaciel i chyba jedyny mąż na świecie, któren ją kochał zupełnie bez powody i bez nadziei na wzajemność, traci rękę w walce z żywym trupem rękę. Słyszała też, jak Kostaki kwituje tę stratę głośnym rykiem i równie głośnym śmiechem.

Śpiewy zamilkły, gdy zbliżyli się do ruin biblioteki. Mgła była tak gęsta, że trudno było dostrzec towarzysza, co szedł obok ramię w ramię. Co jakiś czas z pierścienia zbrojnych dobiegał krzyk i wrzask, gdy coś lub ktoś z mgły porywało jednego z ludzi ku swym siedliskom.
- Dona Luisa de Todos - rozległ się głos, w którym Giordano ku swemu zdumieniu rozpoznał Dantego Sorela. - Siostra książęca... czy to nie potwarz, gdy umysł i przymioty tak możnej pani stawiają niżej niż fakt pokrewieństwa z księciem domeny na końcu świata?
- Coś rusza się w mgle - wyszeptał ostrzegawczo Miecznik. - Wiele sylwetek. Uważaj. Chcą nas odciąć od Patrycjuszki.
-Czy to nie wstyd, drogi Sorelu że mieniąc się za stojących wyżej niż śmiertelnicy, swym zachowaniem stawiacie niżej niż pospolite bestyje. Gdzież ta duma Kainitów? Ja widzę jedynie blade robaki, które przekroczywszy granicę śmiertelności... nadal się boją zgonu.-warknął gniewnie Giordano licząc że sprowokuje Sorela do nieostrożności.
W mgle coś ryknęło wściekle… a z głosem tym zlał się, z tego samego kierunku idący, wysoki kobiecy krzyk, niosący rozkaz odwrotu dla Sorela. Dolores uwieszona ramienia Giordana załkała bezgłośnie. I Zelota, i schowana za plecami Kostakiego Patrycjuszka dostrzegli, jak mgła w jednym punkcie, pomiędzy nimi a biblioteką, zgęstniała i skłębiła się, jakby jakaś niezwykła moc skręciła jej pasma w żeglarski węzeł.
- Trzymać się razem - wydarł się Miecznik, a mgielny supeł nagle się rozplątał, ukazując w przejrzystym, pozbawionym oparów oku smukłą sylwetkę Dantego Sorela, rozwiane w biegu jasne włosy, uniesiony w górę miecz o rękojeści ozdobionej delikatną różą. Na ich tyłach ktoś zaczął wrzeszczeć, rozedrgane wrzaski zamierały, jakby konający byli odciągani gdzieś w dal.

Koń Luisy nagle prychnął, zadrobił i zrzucił Patrycjuszkę na ziemię, pomiędzy jej zbrojnych. Gdy unosiła się, wspierając się na pokrytym kolczugą męskim ramieniu - i odruchowo podporządkowując właściciela ramienia swej woli i konieczności obrony swej cielesnej powłoki - dona de Todos spojrzała w oczy konia, który ją przyniósł w tę przeklętą dolinę i pojęła, że to już nie zwierzę przez nie patrzy…

Dante Sorel ruszył, pochylony nisko. W tej samej chwili z mgły wydarły się dziesiątki ożywionych mocą klanu z Kapadocji ciał, wskrzeszeńcy parli naprzód w ich oddział jak nóż w masło, by rozdzielić Patrycjuszkę i Zelotę. Giordano wizgnął się, próbując objąć wzrokiem jednocześnie szarżującego klanowego brata, pędzący korowód martwych ciał i to, co się działo na ich tyłach… przeszkadzała mu w tym okrutnie dygocząca, przerażona do granic możliwości, wisząca na nim kurczowym uchwytem tonącego Dolores.
- Giordano! - darł się Miecznik. - Wal do biblioteki! Będę bronił wejścia!

Nie wiedząc przed kim ani przed czym, przemknęło Zelocie przez głowę, razem ze wspomnieniem ustępującej nocy, w której obudził się w komnacie Gangrela, i Miecznik rzekł mu kilka słów o naturze klanów. Morskie potwory. Tak żyjemy. Tak kończymy. A jednak to ten morski potwór dawał mu dziś nie raz i nie dwa dowody lojalności i odwagi, i honoru.

- Luisaaaa! - ryczał ponad tym wszystkim Kostaki, szedł ku Luisie zacięty niczym kosiarz, i niczym kosiarz zamaszyście przecinał się ku niej przez łan żywych trupów.
Giordano błyskawicznie zeskoczył z konia, z wyciągniętą szablą ruszył ku bibliotece. Ostrze Alego syna Yosufa wydawało się odpowiednim orężem do walki z Dante Sorelem. Zwinne i szybkie. Jeśli jednak by nie wystarczyło przytroczony do pasa wierny Zweihander był pod ręką.
Rozpędzając się w biegu do bibliotek Włoch wysilał wszystkie swe siły i sięgał po wszelkie mroczne moce jakie mu przyniósł pocałunek wampirzy. Nic się nie liczyło poza walką i wyrąbaniem sobie drogi do biblioteki. Czas rozmów dobiegł końca.
Rozpędzony Zelota niczym taran gnał na tutejszego kainitę. Skok tuż przed ciosem i silny zamach z góry, by złamać jego zastawą szablą, złamać wraz z orężem, który Sorel dzierżył… Co prawda Dante był Brujah, więc niewątpliwie był silny… niemniej jego oręż zapewne nie dorównywał wytrzymałością damastowi assamickiej szabli.. i ostrze broni wrogiego zeloty mogło pęknąć pod impetem ciosu.

Przez chwilę obawiał się, że powtórzy się to, co spotkało go w lochach, że oręż Alego nagle zapłonie mu w dłoni żywym ogniem, nie da się utrzymać, zmusi do rozluźnienia chwytu, że tym wyborem broni sam siebie rozbroi… Nic takiego nie zaszło. Szabla przecięła powietrze, wstęga migotliwej stali, a Giordanowi zdało się, że od zawsze walczył tą bronią, że jest ona niemal częścią jego ciała, przedłużeniem własnej ręki. Miecz Dantego Sorela jęknął cicho pod potężnym ciosem. Obok walczących Zelotów z rumorem przebiegli zbrojni, trwała walka, ale kilku już-już prawie przebiło się do drzwi biblioteki.

Ostrze miecza Dantego Sorela pękło. W dłoni jasnowłosego Zeloty został tylko ułomek, z rękojeścią ozdobioną kwiatem róży. Wargi mężczyzny skrzywiły się ohydnie, gdy atakował poszczerbioną resztką miecza. Giordano zastawił się, ale zbyt późno dostrzegł mizerykordię w drugim ręku przeciwnika. Zdążył krzyknąć, chciał odskoczyć, choć wiedział, że nie zdąży.

Cios nie nastąpił. Ostrze nie weszło w jego ciało. Dante Sorel rzucił przekleństwem po francusku, szarpał ręką, próbując się oswobodzić. Wokół jego lewego nadgarstka owinął się ciasno koniec bata, zwykłej natłuszczonej liny, jaką powożący końmi zwykli smagać niepokorny zaprzęg. Bat trzymała Dolores, którą Giordano odtrącił i pchnął na ziemię, gdy skoczył do walki. Zaciskała zęby i zapierała się nogami w czarnych trzewiczkach o bryłę gruzy, ale dla Zeloty jasnym było, że długo nie utrzyma znacznie silniejszego od niej wampira. Pierwsza piękna kobieta, jaką Giordano poznał w nowym mieście. rzemieślnik Lionel miał rację. Przyniosła mu szczęście.
W Giordano zaś budziła się bestia. Nie ta jednak, którą przyniósł pocałunek śmierci wiele lat temu. Tylko bestia wojny, Włoch nie tracił czasu,na roztrząsanie sytuacji, rzucił się na Dantego, który w tej chwili nie miał się czym bronić i wykorzystując pełnię swej nadnaturalnej szybkości, ciął, ciął i ciął. Poziome cięcie mające oddzielić głowę od korpusu na wysokości szyi, po skosie przez cały tors, po brzuchu by rozwlec trzewia wrogiego wampira. Uderzał i uderzał zalewając wroga kolejnymi ciosami, byleby tylko nie dać mu czasu na odpowiedź, byleby zmusić go do rozpaczliwej obrony. Byleby nie dać mu możliwości kontrataku.
Czas bowiem nie był po stronie di Strazzy.

Dona de Todos przyglądała się temu chwilę.
- Zemsty szukasz!! - Rzuciła gdzieś przed siebie. - Chcesz krwi!! - Trudno było powiedzieć do kogo kieruje te słowa. Zresztą ona sama do końca tego nie wiedziała. - Jakież to grzechy popełnili ojcowie nasi, że mamy za nie tak srogą karę ponieść??
Krzyk podrażnił starcze gardło Luisy niemal do krwi, własny krzyk na uderzenie śmiertelnego serca ją ogłuszył. Choć stała pośrodku bitwy, wszystko nagle zdało jej się ciche, a ruchy ścierających się w śmiertelnym boju powolne, jakby płynęli w wodzie. Z mgły wyszła piękna niewiasta o czarnych włosach i dzikich, podmalowanych henną włosach. Była ubrana po męsku, w dłoni dzierżyła lekki miecz ozdobiony emblematem róży.
- Ponieważ - rzekła kobieta, choć jej usta się nie poruszały, słowa były doskonale słyszalne dla wszystkich - ponieważ przyszliście wziąć tę ziemię jak żołdak siłą bierze zdybaną w lesie dziewkę. Boście podług krwi patrzyli i podług krwi zdecydowali, komu wolno żyć, a komu nie, i jak mają żyć ci, co otrzymali waszą łaskę. Kto waszej krwi nie miał, miał przepaść. Dlatego wasza krew wsiąknie w tę ziemię. Wszyscy zginiecie. Wasze panowanie się kończy!

Z boku, krok za krokiem, jak skradający się wilk, ku obcej niewieście o rozjarzonych gniewem i pragnieniem pomsty oczach podążał Kostaki. Nisko pochylony, w jedynej ręce, która mu się ostała ściskał topór.

Ułomek miecza ozdobionego różą upadł z brzękiem na kamienie razem z odciętą prawicą Sorela. Czerwona mgła zalewała oczy Giordana. Zelota tańczył, morderczo szybki i odważny, w uszach dudniła mu własna krew, spalana w ofiarnym ogniu walki, by być jeszcze szybszym, jeszcze silniejszym… Świat rozmazał się Zelocie w krwawej kurzawie. Kątem oka widział, jak Mihai, jeden z Cyganów, doskoczył gwałtownie do jego klanowego brata. Oczy Giordana nie widziały broni, dostrzegł tylko szybki, pewny ruch pod kolanami i Sorel padł na ziemię. Próbował wstać, osłaniając się przed ciosami Giordana okaleczoną ręką, ale nogi nie chciały utrzymać jego ciężaru. Cygan musiał mu podciąć więzadła. W oczach Sorela gasł ogień walki. Jakaś kobieta krzyczała. Jakaś kobieta o ciemnych włosach i podmalowanych henną oczach, z mieczem bliźniaczo podobnym temu, który dzierżył Sorel, ruszyła ku doni de Todos.

Zapach krwi: wampirzej, ludzkiej, ghuli… pokonany niemalże wróg. Hałas bitwy, tętno serca walącego jak młot, zagłuszającego wszystko. Puls krwi… Głód bitwy, głód krwi.
Żadna między nimi różnica dla Zelotów. Był bestią wojny… owym pierwszym jeźdźcem apokalipsy i nie zamierzał pozwolić uciec swemu wrogowi w letarg. O nie.
Sorel… nie wywinie się tak łatwo.
Z rykiem bardziej zwierzęcym niż człowieczym, Giordano rzucił się na zapadającego w letarg Zelotę, rozrywając kłami krtań oraz gardło i chłepcąc tryskającą krew. Nie było w tym akcie diabolizmu niczego pięknego. Giordano zaślepiony szałem bitwy nie zważał na to, że sporo cennego vitae spłynie na ziemię. Liczyła się śmierć Sorela, gdy rozgryzając gardło zeloty, szarpał za jego włosy odrywając głowę od reszty ciała. W Giordano…w pełni obudziła się natura wampira i Brujah zarazem.
Krew spływała do gardła Włocha tryskając z rozerwanej tętnicy, wypełniając jego zmysły doznaniami silniejszymi, niż podczas wspólnej wymiany krwi z Panią Bestii. Z każdym łykiem pragnął więcej i więcej… ale nawet te nowe narkotyczne doznania nie zagłuszyły w pełni pragnienia śmierci... Śmierci Dantego, Rabii, śmierci Mehmeda i Diego Malafreny. Zabić, zabić… a jeśli znów wstaną z grobów jeszcze raz… zabić znów za to, że przekroczyli granice praw boskich i nieboskich, zabić za statek, zabić za zbrodnie. Zabić… każdego kto mu stanie na drodze do celu.

Luisa czekała, chociaż jakaś część jej jaźni kazała jej uciekać. Tak wiec Ventrue trwała an swej pozycji czekając aż kobieta zbliży się. Aż podejdzie nawet za blisko. I wtedy zdecydowana była zjeść jej z drogi. Wszak krew Kaina dawała taka możliwość. Trzeba było tylko wyczuć ten odpowiedni moment.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 27-09-2013 o 19:58. Powód: zmiana planów
abishai jest offline