Poddasze głównej uniwersyteckiej auli było graciarnią. Przestronną, acz mocno przyduszoną setkami zakurzonych rekwizytów, tomami zapomnianych akt, uszkodzonymi meblami, wytworami studenckiej nieudolności w pudłach i kufrach, nagrodami i dyplomami po dawno zmarłych profesorach... I wszelkim naukowo-sentymentalnym badziewiem, które wstyd było zostawić w gabinetach czy salach wykładowych. Na zapchane kurzem żerowisko roztoczy prowadziły dwie klatki schodowe, również - szkodliwe zbieractwo profesury - załadowane niepotrzebnym meblowiskiem i dyplomowymi pracami absolwentów akademii sztuk. Dodatkiem był jeszcze nieduży korytarzyk prowadzący ze strychu do obserwatorium astronomicznego i pracowni jakiegoś legendarnego naukowca, który miał własne zejście na niższe piętra. Persona tak szanowana, że zostawiana ze swymi dziwadłami samej sobie. Nawet teraz, nieobecny - z wizytacją w Altdorfie - profesór miał pewność, że żaden żak nie dobierze mu się do papierzysk. Co innego chłopaki Zdzicha...
Ernst zsunął rygiel z drzwi i przeszedł na półpiętro wstawiając między przypróchniałe komody pęknięte lustro w dębowej, elegancko zdobionej ramie. Przekrzywił głowę jak ptaszyna, zrobił parę kroków w tył i z powrotem stanął w drzwiach oceniając ekspozycję. Dobrze. Było dobrze. Kto właził na górę po schodach odbijał się w szklanej tafli dając obserwatorom powyżej moment na przygotowanie. - Dobrze czujesz, Amon. Zlokalizowałeś gnojków? Spieszysz się do harcowania? - Hart nałożył bełt na łożysko i naciągnął mechanizm. - Zatem zaprośmy ich do środka. Niech wlatują, mamy niespodzianki dla gości. - Panowie? - Ernst przystanął przy ścianie obok świetlika i przygotował kuszę do strzału. - Po okienku dla każdego.
Hart wychylił pysk nad okienny otwór i zaczął w pośpiechu lokalizować opisany przez Amona duet. Moment, chwila-moment i pocisk miał świsnąć w kierunku kręcących się jak gówno w przerębli mętów Złego. |