Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-10-2013, 23:18   #2
Plomiennoluski
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Przyjęcie u Netriarchy odbywało się z ich powodu. Dwór Zalathorna zwykle nie potrzebował powodu by się bawić, wydawać przyjęcia, ale zebranie się magów w takiej ilości, nie było czymś zwyczajnym. Woleli siedzieć w swoich pracowniach lub prowadzić badania w polu, zamiast marnować czas tutaj, są jednak zaproszenia i okoliczności, gdzie zwyczajnie trzeba się stawić. Cieszył się z maski, co prawda nie wypatrzył w tłumie rodziców, ale nie chciał teraz sie z nimi spotkać. Skoncentrował się na słowach Netriarchy i starał się nie rozpraszać, co nie zawsze mu się udawało. Udało mu się jednak wychwycić część, według której mieli się udać do kaplicy Azutha i spisać swoje postępy. Nogi niemalże same pokierowały go w odpowiednie miejsce, otoczony znanymi mu symbolami Pana Zaklęć starał się skupić i w miarę zwięźle zapisać to, co działo się przez te półtora roku. Musiał sobie wszystko przypomnieć.


Rozkazy rady były nietypowe, zlecono mu zbudowanie twierdzy, mającej zabezpieczyć przełęcz Nath. Wykraczało to nieco poza zwykłe kompetencje Rovana. Nie miał zamiaru narzekać, przynajmniej dało mu to jakiś impuls i tak potrzebną zmianę. Tak więc dopiąwszy wszystko jak trzeba, obładowany glejtami, dokumentami i dekretami, ruszył na wschód.
Na początek musiał dokładnie obejrzeć cały teren, zanim cokolwiek zaczął działać, musiał stworzyć projekt. Samo miejsce pod twierdzę narzucało się samo. Wzgórze z potężnym węzłem ziemi drzemiącym tuż pod nim. Nie każdemu mógłby się przydać, ale jemu pasował doskonale. W czasie kiedy sporządzał projekt, rozesłał wieści, posłańców zwykłych jak i magicznych. Żeby porządnie obsadzić to, co zrodziło mu się w głowie, potrzebował ludzi, najlepiej zaufanych. Miał takich wielu, ale nie był pewien czy aż tylu. Na szczęście mógł zawsze liczyć na pomoc Pentora, tym razem nawet Tabitha nie mogłaby mu suszyć głowy o to że porywa się na coś niebezpiecznego.
Ludzie przydzieleni przez radę do budowy zaczęli napływać brygadami, całkiem sporym tłumem, biorąc pod uwagę wielkość przedsięwzięcia. Musieli pracować we współpracy z magią, ale to w Halruaa nie było niczym nowym. Tam gdzie jedna trzecia była w stanie posługiwać się sztuką w choć minimalnym stopniu, trzeba się było przystosować do praktycznych zastosowań magii. Nikogo więc nie zdziwiło, że wyrównywaniem ziemi pod przyszłą budowę i okoliczne pola, zajęła się jedna osoba, zamiast całej rzeszy robotników. Przez pierwszych kilka dni budowy wzrok przyciągał jednak samotny mag, najczęściej siedzący na przenośnym krzesełku, praktycznie w bezruchu, na tle z wolna poruszającej się ziemi, delikatnie falującej i poddającej się woli Rovana. W międzyczasie zaś pojedynczo i większymi grupkami, przybywali ludzie. Głównie ludzie. Zaufani Rovana i Pentora. Biorąc pod uwagę jak specyficznymi osobami był zarówno czarodziej jak i kapłan, nie mogła dziwić różnorodność osób, jakie zaczęły przybywać.
Po tych pierwszych kilku dniach i przygotowaniu terenu, przyszła pora na zadbanie o bezpieczeństwo zarówno samej budowy, jak i docelowo regionu oddanego pod jurysdykcję przyszłej twierdzy. Pieniądze potrafiły wiele zdziałać a rada nie żałowała środków na utrzymanie twierdzy ani żołd. Rovan miał do rozważenia sporo opcji, nie musiał się ograniczać, tak więc przeglądał propozycje i oferty, razem z przebiegiem służby. Na koniec zdecydował się na osiem oddziałów, cztery konnicy, dwa lotne i dwa piechoty. Samo w sobie stanowiło to solidną siłę, a Tiran podejrzewał że będzie w stanie wystawić jeszcze kilka oddziałów swoim własnym sumptem. Baraki dla wszystkich były priorytetem, ale najpierw trzeba było stworzyć fundamenty i podziemne poziomy. Tak więc z początku wszyscy cisnęli się w tymczasowych barakach a całe wzgórze przeistoczyło się w dobrze broniony, gigantyczny plac budowy.
Rowan zagnieździł się w samym sercu węzła ziemi rozlewającego się ze wzgórza na całą okolicę. Magia w nim kipiała, zwiększając możliwości czarodzieja i napełniając jego żyły czystą mocą, kiedy tylko sięgał do jego głębi. Efekty przerastały najśmielsze oczekiwania, przy współpracy z ekipami budowlanymi kamienne ściany wyrastały jak grzyby po deszczu. Efekty oczywiście nie były natychmiastowe, jako że twierdza docelowo miała być spora. Niemniej jednak konstrukcja szła niczym burza. Po pierwszym kwartale nie dało się już poznać okolicy. Parter fortecy razem z podziemiami już stał i był w ciągłym użytku. Nieco kolidowało to z pracami budowlanymi, ale udawało się uniknąć wypadków dzięki dobrej organizacji.
Kiedy oddziały były już zakwaterowane a kuchnie razem z warsztatami pracowały pełną parą, przyszła pora na stworzenie odpowiednich warunków dla reszty ludzi, nie mieszkających bezpośrednio w twierdzy. Z jednej strony czarodziej chciał im zapewnić komfort, z drugiej bezpieczeństwo a nie zawsze dawało się to pogodzić. Dzięki połączeniu obu potrzeb, powstały szeregi domów z tego samego, magicznie tworzonego kamienia co zamek. Były eleganckie na swój sposób, mimo że większość do siebie bardzo podobna. Razem z domami powstało również kilka obiektów przeznaczenia bardziej publicznego. Tutaj priorytetem była gospoda. Mędrcy mogli wiele mówić o ludziach i innych rasach, ale było coś, co łączyło wszystkich, kufel zimnego piwa lub kielich wybornego wina. Rwąca Struga, jak szybko została nazwana karczma, była oblegana z początku dniami i nocami. Będąc na chwilę obecną jedynym miejscem, gdzie można było się spotkać, czy napić co nieco po pracy.


Ludzie napływali ze wszystkich stron. Niewielki strumyczek z Halruaa, jako że naród wolał żyć rozsiany po niewielkich siołach, oraz dużo większy z Dolin, głównie Radła, dzięki portalowi stworzonemu przez radę specjalnie na potrzeby twierdzy. Przełęcz Nath przemawiała głównie do rolników, zwłaszcza że potomek Tiranów zatroszczył się o przygotowanie pól dookoła twierdzy. Sprowadził nawet szczepy winogron, z których produkowano jego ulubione wino. Kadzie czekały na pierwszy zbiór w piwnicach zamku, w osadzie przy twierdzy panowała specyficzna atmosfera mieszanego społeczeństwa, a na polach złociły się pierwsze zasiewy, wszystko zdawało się iść idealnie, może nawet zbyt idealnie. Rowan wraz z Pentorem pomagali w stawianiu wieży przy głównej bramie do obwarowań twierdzy, kiedy dotarł do nich posłaniec na spienionym koniu.
- Panie, zauważono wroga! – Rzucił posłaniec równie zmęczony co koń. Najwyraźniej pędził co koń wyskoczy całą drogę. Rowan upewnił się że nic nikomu nie spadnie na głowę, zanim odwrócił się w stronę zbrojnego.
- Jak duże siły, jak daleko i kto jest w pobliżu. – Zapytał rzeczowo mag, jednocześnie próbując sobie przypomnieć jakie jeszcze jednostki były akurat w twierdzy.
- Około trzydziestu pieszych, bandyci, jakieś cztery kilometry stąd, w pobliżu wzgórza Aeros, oddział Kinsu, konni łucznicy. – Odparł urywanym głosem goniec.
- Dajcie mu wody i niech ktoś się zajmie nim oraz koniem. Dajcie rozkaz wymarszu, wszystkie odziały konne na wzgórze Aeros. Zgnieść ich i zrobić z nich przykład. – Wydał szybko rozkazy znajdującym się w pobliżu ludziom, te zaś błyskawicznie zostały przekazane dalej. Wszelkie prace stanęły w czasie kiedy kawalkada wyjeżdzała z miasta na spotkanie z przeciwnikiem.
Efekty były łatwe do przewidzenia, bandyci z północnych pustkowi skuszeni łatwym jak im się zdawało kąskiem, zostali niemalże wdeptani w ziemię. Oddziały twierdzy nie poniosły nawet żadnych strat własnych, co prawda było kilku rannych i poobijanych, ale w porównaniu do strat przeciwnika, było to tyle co nic. Nie była to co prawda pierwsza potyczka, na terenach podległych twierdzy, ale do tej pory była to największa grupa, tak więc świętowano ją chucznie prawie do samego rana. Wieczorem jednak, w czasie gdy zabawy w mieście trwały w najlepsze, Rowan z Pentorem, zanurzeni niemal po czubki głów w gorącej kąpieli, prowadzili poważną dyskusję nad tym czego tak naprawdę brakuje twierdzy do poprawnego funkcjonowania.
- Potrzebny nam lepszy system komunikacji, gdyby to był podjazd Cintri, prawdopodobnie musielibyśmy ich już grzebać a dowiedzielibyśmy się o wszystkim po fakcie, lub gdyby stali zaraz pod naszymi drzwiami. Coś szybkiego, ostrzegawczego, pochodnie na krótkie odległości, jakieś wieże obserwacyjne, coś natychmiastowego dla patrolujących oddziałów. – Żachnął się kapłan Mystry próbując rozciągnąć napięte mięśnie.
- Wieże, pochodnie? Hmm to będzie musiało poczekać, są ważniejsze rzeczy na głowie, jak chociażby dokończenie murów, poprowadzenie dróg, wykończenie szkoły dla dzieciaków tutejszych i z Dolin. Wyobrażasz to sobie? Dwudziestu pięciu obdarzonych darem, co prawda dziewiętnaścioro to nawet jeszcze nie podrostki, ale sześcioro terminuje już u czeladników, nie zdawali sobie sprawy z daru, konsekwencje... ech dobrze że ich znaleźliśmy. Teodor będzie miał pełne ręce roboty, to prawie pełna klasa, która będzie miała po raz pierwszy styczność z magią tworzoną przez nich samych, do tego cztery zwykłych dzieciaków, czy może już pięć? O czym to my... a tak, komunikacja natychmiastowa, chyba mam pomysł, musiałbym nad tym przysiąść jak tylko skończę światło do bawialni. Taaak... nie wiem czy będą to długie wiadomości, ale powinny starczyć do meldunków. Hmm... – Rovan zagłębił się w swój monolog.
- ... krótkie ale konkretne. Czy ty w ogóle słuchasz? Czasami nawet podczas audiencji mam wrażenie że myślami jesteś zupełnie gdzie indziej. Najgorzej jest podczas audiencji, gdyby nie Tabitha, kiedyś mogłoby się to skończyć fatalnie. – W głosie Pentora pobrzmiewały nutki śmiechu, doskonale zdawał sobie sprawę z przywar czarodzieja. Dla większości był potężnym magiem, dla mieszkańców oklic twierdzy, kimś, spod którego palców zdawało się powstawać miasto. Dla renegatów sporą szansą na szybką śmierć. Zaś dla Pentora Sonta, zwykłym Rovanem Tiran, człowiekiem z krwi i kości, który miewał swoje wzloty i upadki oraz wady, mnóstwo wad. Czasami zastanawiał się jakim cudem w ogóle dostał się w szeregi Szpiegów Rady. Dalsza konwersacja trwała dość długo, aż obaj wyglądali jak rodzynki, a Janus zdążył przysnąć czekając aż wyjdą z kąpieli. Mimo to, po tej wydawałoby się mało istotnej rozmowie, sporo się zmieniło.
Rovan w czasie wolnym od pomocy przy budowie przestał na jakiś czas zajmować się ozdabianiem miasta czy prowadzeniem zajęć z obdarzonymi darem, zamiast tego, regularnie schodził do pracowni. Nawet jego obowiązki w sali tronowej przejęła Tabitha. Z podziemnej pracowni zaczęły regularnie wypływać nowe przedmioty mające pomóc w komunikacji z oddziałami czy w rozświetlić twierdzę. Problem łączności został rozwiązany, mimo że wiadomości które dowódcy mogli przesyłać twierdzy nie były może zbyt długie czy skomplikowane, to jednak były możliwe gdyby zaszła taka konieczność. Wypróbowywali je najpierw kilka dni na terenie twierdzy zanim ruszyły w pole razem z patrolującymi oddziałami. Jak się okazało, uczniowie w miasteczku wykazali się sporym zapałem. Dla większości z nich darmowa nauka a co dopiero możliwość wprawiania się w sztuce, była spełnieniem marzeń. Jednak wizyta Rovana była tym razem jednorazowa, chciał sprawdzić jak idą postępy zanim schował się tym razem z Pentorem do laboratorium na niemalże miesiąc. Momentami zapominali nawet wychodzić na noc do łóżek. Bibliotekarz marudził jedynie na temat wonnych kadzideł i innych egzotycznych zapachów, momentami dostających się do biblioteki zza zamkniętych drzwi. Efekty tej pracy ukazały się oczom wszystkich dopiero rankiem pewnego dnia, mimo że plotki i domysły nad czym obaj mogli pracować obiegały okolicę cały czas gdy siedzieli zamknięci. Na zewnętrznym dziedzińcu pod osłoną płótna oddzielajacego jego sekcję od wścibskich oczu powstała ogromna rzeźba... żywa. Od samego rana pomagała w pracach na zewnętrznym dziedzińcu, przeładowywaniu, załadunku i tym podobnym. Oczywiście dopiero w momencie, kiedy pierwsze zdumienie przeszło i ludzie zaczęli faktycznie pracować zamiast się gapić na żywą kamienną damę.


Kiedy ludzie oswoili się nieco z nowością, w mieście zaczęły się pojawiac posągi, już zupełnie normalne, ale gotowe do tego by je poruszyć magią. Na głównym placu stanęła statua, mająca oko na cały rynek i nie tylko.


Inne rzeźby stanęły głównie w okolicach murów, na wypadek oblężenia lub gdyby wróg wdarł się do miasta. Szansa na taki obrót spraw była nikła, biorąc pod uwagę ciągle powiększające się siły zbrojne twierdzy. Szeregi milicji również rosły wraz z kolejnymi falami napływającej ludności. Przeszło setka zbrojnych, blisko cztery setki milicji, osiem dziesiątek najemników i dodatkowa setka zbrojnych, których Rovan lub Pentor znali osobiście. Gdyby tego było mało, na południe od miasteczka powstała twierdza paladynów Azutha. Co dawało kolejną potężną siłę na tej flance. Nieświadomi lub zbyt dufni w siebie bandyci próbujący złupić okoliczne wioski, zaczęli się notorycznie spotykać z szybko wymierzaną sprawiedliwością.
Rovan jednak nie wyszedł na światło słoneczne na zbyt długo. Ponownie zniknął w swojej pracowni, co prawda tym razem bez Pentora, więc prędkość budowy nie cierpiała teraz aż tak bardzo, jako że on również znał tajemnice czerpania z węzłów ziemi. Jednak przez kolejny miesiąc wszystkie ważne decyzje pozostawały w rękach Tabithy i Pentora. Na szczęście urażeni czuć się tym mogli co najwyżej czarodzieje lub paladyni, którzy na szczęście nie mieli do niego zbyt wielu spraw, zwykli ludzie byli bardziej niż zadowoleni będąc wysłuchiwanym na audiencjach przez jednego z wezyrów domu Jordani czy też kapłana Mystry. Tiran wyglądał ze swojej pracowni co jakiś czas domagając się dostaw egzotycznych składników czy półszlachetnych kamieni. Nikt nie kwestionował tych wydatków, mimo że nie były małe. Jedynie bibliotekarz Aureliusz zaczynał być ciut nerwowy z powodu odgłosów dochodzących z laboratorium i wybuchów euforii ze strony dość powolnego zazwyczaj maga, które notorycznie zdarzały się w ciągu kilku ostatnich dni przed tym jak czarodziej wynurzył się w końcu ze swej pracowni.

Rovan nie zdradził jednak nikomu nad czym pracował w aż takim zamknięciu mimo licznych nagabywań, zaś Jamros, uczeń a obecnie już pomocnik maga, wiedział doskonale kiedy nabrać wody w usta. Wszystko znów parło do przodu w zawrotnym tepie. Mury z fosą okalały zarówno samą warownię jak i miasteczko, właściwie już duże miasteczko. Główna część budowy dobiegła końca, zbiory już dawno leżały w spichlerzach. Służący na zamku prezentowali się dumnie w swych tabardach i jedynie flagi czekały na wywieszenie na wieżach. Zostało jedynie oficjalnie nadać nazwę zarówno twierdzy jak i miasteczku. Tiran wraz z Pentorem i Tabithą stali na samotnej wieży zamku i obserwowali miasteczko przycupnięte u jego stóp. Eleint w pełni grzał popołudniowym słońcem, które kładło długie cienie na uliczki.
- Doigrałeś się, zamiast twierdzy zbudowałeś to... – Powiedział zamyślony kapłan zataczając ręką krąg.
- Przyznam że jestem pod wrażeniem. Zazwyczaj kiedy dobieraliście się we dwóch, niszczyliście coś, kogoś, lub sami wracaliście prawie w kawałkach. To z kolei jest raczej przeciwieństwem. – Powiedziała wezyrka, krótko podsumowując wszystkie lata znajomości między czarodziejem i ezoterycznym wędrowcem.


- Też się zastanawiam jak nam sie to udało... Kamienna Łza i Złota Kiść... Chyba najwyższa pora zawiesić sztandary i oficjalnie nadać im nazwy. To... – Rovan rozglądał się dookoła jak tylko daleko mógł sięgnąć wzrokiem. - Masz całkowitą rację, ale się udało. Kamienna Łza... bo jeśli ta twierdza padnie, nawet kamienie zapłaczą. Co do miasteczka, to chyba samo się nasuwa. No i oczywiście zbudowaliśmy a nie zbudowałem. Wspólnymi siłami i rękoma wielu ludzi. Ogłoście że szesnasty Elein będzie dniem wolnym od pracy. Oficjalnie nazwiemy miasteczko, twierdzę, nadamy prawa. Nic się za bardzo nie zmieni. – Uśmiechnął się do swoich myśli, miał małą niespodziankę na tę okazję, ale chciał ją zaprezentować dopiero w czasie uroczystości.
Wieść o święcie i okoliczności obiegła mieszkańców lotem błyskawicy. Miasto zostało udekorowane i aż wrzało z oczekiwania. Rovan zaś szykował swoją niespodziankę. Małą armię płaskorzeźbowych golemów, która miała stacjonować w mieście i zamku. Trzydzieści naszykował już wcześniej w swoim laboratorium i czekały w pustym zazwyczaj skarbcu, kolejne dziesięć składał ostatecznie bezpośrednio w mieście, korzystając z pracowni w kolegium bardów. Złota Kiść rozrosła się do takich rozmiarów że bez kolegium połączonego ze szkołą jak i porządnego kościoła nie mogłoby funkcjonować, więc chcąc nie chcąc czarodziej dodał je do planów i znalazł na nie potrzebne fundusze. W nocy przed uroczystościami rozkazał wszystkim kamiennym strażnikom ustawić się na miejscach. W większości wyglądały jak płaskorzeźby, jedynie cztery z nich jak zwykłe statuy, wszystkie jednak były golemami. Te z zamku były w większości bardzo podobne, jak zakapturzone postaci, które zajęły w końcu należne im miejsca we wcześniej przygotowanych niszach rozsianych na wszystkich piętrach. Te związane z miasteczkiem sporo się różniły, każda para zależnie od tego gdzie miała stacjonować. Dwa przy kościele wyglądały jak odpoczywające anioły, zastygłe przy kolegium bardów jak kobiety grające na fletach, te przy sklepie, miejskiej zbrojowni i głównej bramie z kolei były różnymi odmianami wojowników. Był to jednak wyłącznie wygląd, kiedy było trzeba wszystkie były jednakowo niebezpieczne.


Z tych w twierdzy dziesięć zajęło miejsca w sali audiencyjnej, cztery przy menażerii zaś cała reszta rozsiana była po całym zamku. Dwa golemy, będące mniejszymi wersjami zwykłych kamiennych, ale dostosowanymi specjalnie przez Rovana do jego możliwości. Wydawały się zwykłymi rzeźbami, spoczywającymi na swoich piedestałach, jednak były na każde zawołanie maga, gdyby ten ich potrzebował. Kolejne dwa zostały w skarbcu, poinstruowane by przepuszczały jedynie samego ich twórcę, Pentora i Tabithę. Co prawda nie było w nim nigdy zbyt wiele złota, jako że wszystko szło od razu na budowę twierdzy i ewentualny złodziej mógłby się jedynie połasić na Płaszcz Ogłupienia, który kusił, spoczywając w jednej ze skrzyń, ale jednak istniała szansa że kiedyś zacznie się zapełniać.



W ciągu dnia z kolei wciągnięto na maszty flagi Złotej Kiści oraz Kamiennej Łzy, różniły się od siebie nieznacznie, na czteropolowej szachownicy miasta widniały dwie dodatkowe kiści winogron, mające symbolizować przyszły potencjał miasta oraz kierunek rozwoju. Halruaa było samo w sobie słynne ze swojego wina, zaś gotowe winnice sprowadziły wielu związanych z przemysłem ludzi. To z kolei sprowadziło kupców, sprawiło że plac targowy tętnił życiem a w czasie jarmarku całe miasto tłoczyło się pod ilością napływających ludzi oraz towarów. Rovan wraz z Pentorem wygłosili krótkie przemówienia z barbakanu twierdzy, z którego był idealny widok na rynek miasteczka, zawarli w nich gorące podziękowania dla wszystkich biorących udział w powstawaniu miasteczka, życzyli mieszkańcom wszelkich błogosławieństw Mystry i Azutha, nie zapomnieli wspomnieć o zmianach w typowym prawie Rady, które wszyscy i tak już od dawna znali. W mieście broń mogli nosić jedynie zbrojni na służbie i szlachta, z tego prawa zwolnione były narzędzia gospodarskie jak kosy czy cepy oraz krótkie ostrza. Bramy miejskie były zamykane na noc i jedynie decyzja podjęta w twierdzy mogła to zmienić. Tak samo szesnasty Eleni został ustanowiony miejskim świętem, dniem wolnym od pracy. Uroczystości trwały dzień i obejmowały wszystkich, od wojska, które wzięło udział w paradzie, jeźdźcy orłów dumnie zataczali koła nad miastem, zaś za nimi podążały jastrzębie, które na co dzień służyły wraz z oddziałami łuczników. Uczniowie kolegium pokazywali czego nauczyli się do tej pory, mimo że w większości wypadków były to jedynie niewielkie sztuczki, to i tak wzbudziły ogromny aplauz. Bardowie i magowie, którzy osiedlili się w mieście, również dołożyli co nieco od siebie. Cały dzień zaś zakończył się pokazem magicznych fajerwerków, rozświetlających niebo oraz łopoczące od rana flagi.


Fajerwerki jednak nie zakończyły wcale tego wieczoru pełnego emocji. Głośny festyn i magiczne rozbłyski rozświetlające niebo, zwabiły niespodziewanego gościa. Był jedynie odrobinę niższy niż kamienne mury otaczające twierdzę i spokojnie spoglądał przez mury otaczające miasto. Mierząc dobre siedem metrów spokojnie je przerastać. Rovan został poinformowany o jego nadejściu ciut wcześniej i był gotów interweniować wraz z wojskami, ale okazało się że gość jest przyjaźnie nastawiony. Asvid, bo tak nazywał się chmurny gigant, zdecydował się przyłączyć swój głos do występu bardów, którzy zabawiali gawiedź. Było to dość specyficzne połączenie głębokiego, dudniącego śpiewu, rezonującego w kamieniach i muzyki delikatnych ludzkich instrumentów oraz głosów. Niemniej jednak, mimo specyficznego podejścia tej rasy do mniejszych i w ich mniemaniu poślednich istot, udało się zadzierzgnąć współpracę. Polegała ona głównie na wymianie handlowej z gigantem, który lubił błyskotki i chętnie płacił za wyroby dostosowane do jego potężnej postury, nie miał również nic przeciwko ostrzeganiu ludzi przed nietypowymi wydarzeniami czy ruchami bandytów w pobliżu swojego legowiska.

Po festynie związanym z nazwaniem miasta i zakończeniem budowy, główne wysiłki zostały skierowane w stronę poprawienia infrastruktury. Rozbudowanie doków oraz dróg prowadzących z zamku do kamieniołomów i kopalń było równie ważne co stworzenie samej twierdzy w której ludność mogła się bezpiecznie schronić. Jeśli oddziały nie mogły znaleźć się w zagrożonych miejsc na czas, lub towary miały problemy z dotarciem do miasta, twierdza nie mogła efektywnie spełniać swojego zadania. Część dróg powstała już wcześniej, ale teraz trzeba było powiększyć sieć połączeń. Tworzenie magicznych umocnień też było już w zaawansowanej fazie, chociaż miało potrwać przynajmniej kolejne kilka miesięcy. Największym plusem było to, że uczniowie mogli teraz brać udział w praktycznych lekcjach z Rovanem oraz na przyglądać się faktycznemu zastosowaniu magii w celu poprawy codziennego życia. Co prawda może nie wszyscy byli w stanie osiągnąć tą samą biegłość w sztuce, ale byli już świadomi, że każdy z nich miał swoją ważną rolę. Halruaa było silnie uzależnione od magii, mimo że miejsca takie jak Kamienna Łza mogły funkcjonować całkowicie bez niej, to jednak samo jej powstanie było w głównej mierze sprawą magii. Czeladnicy tworzący lód czy eliksiry byli równie ważni co mistrzowie poruszający ziemią i prowadzący wojska do boju.

Wezwanie na dwór Netriarhy przyszło za pomocą magicznego posłańca ze sporym wyprzedzeniem. Czas między posłaniem a samą audiencją na jakiej miał się stawić wykorzystywał gorączkowo do zakończenia czego tylko mógł. Nigdy nie było wiadomo co wymyśli Rada lub Zalathorn, przeniosą go do poprzednich obowiązków ścigania renegatów, czy też może zostawią na pozycji szeryfa tej okolicy nękanej przez bandytów z północy i podjazdami ze wschodu. Udało mu się dopiąć budowę zewnętrznej placówki dla zbrojnych, których w mieście zrobiło się aż nadto. Wieże sygnalizacyjne stały solidnie, wyposażone w kolorowe pochodnie sygnalizacyjne i były obsadzone przez mieszkańców w ramach serwitutów. Sieć dróg rozrosła się porządnie, doki przy kamieniołomach i Złotej Kiści były pełne życia i cały czas zajęte. Drzewa przekoku, które stworzył w menażerii były używane dość sporadycznie. Na szczęście nie było zbyt wielu powodów do alarmu przy takiej ilości wojska patrolującej okolice. Jedno prowadziły do zewnętrznego bastionu, drugie do twierdzy paladynów Azutha na południu. To drugie co prawda nie było konieczne, ale było gestem dobrej woli, ułatwiającym komunikację i zapewniającym możliwość dosłania posiłków na wypadek oblężenia. Jesion i brzoza wyróżniały się mocno z okolicznych roślin więc płaskorzeźbowe golemy miały ułatwione zadanie w obwieszczaniu wszystkim że ktoś właśnie użył jednego z drzew. Psiarnie w pobliżu nie ułatwiały życia ewentualnym intruzom gdyby golemy zostały czymś zaalarmowane. To jednak już była specyfika wewnętrznego dziedzińca twierdzy, był piękną pułapką. Gdyby nawet ktoś przedarł się przez wcześniejsze zabezpieczenia i mury, tutaj wśród pięknych rzeźb, marmurowych ławek, wonnych kwiatów, rzadkich ziół, czekała na niego sfora, armia golemów i groty strzał.

Wyruszał na audiencję spokojny. Twierdza była skończona, większość zabezpieczeń również, nawet ingrediencje na dokończenie pokrywania muru wieczną pajęczyną były już zakupione i jedynie czekały na spojenie ich z murami. Golemy w większości drzemały, niewidzialni służący oczekiwali poleceń, gotowi w każdej chwili do działania. Ludzie mieli schronienie a spichlerze były pełne. Nie miał sobie nic do zarzucenia.

Wspominał to wszystko, te półtora roku od czasu wysłania go na przełęcz Nath, zastanawiając się jak ubrać to wszystko w słowa. Atrament już dawno przestał skapywać z zastygłego w powietrzu pióra a pod nim widniała ogromna plama, nieco nieforemna, jako że ręce maga nieco się trzęsły. Rovan uśmiechnął się do siebie, sięgnął po nową kartę i zaczął pisać. Wiedział już co dokładnie chce przekazać do kronik a co zostawić dla siebie. Pióro zaczęło sunąć lekko drżącymi ruchami po pergaminie.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline