Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-10-2013, 18:31   #103
echidna
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Sir Roger oddychał głośno nabierając do ust olbrzymie hausty powietrza. To strasznie niedoceniana przez ludzi przyjemność… oddychanie. Dopiero po chwili opanował się. Dopiero po chwili wyprostował się przyjmując na obliczu maskę flegmatycznego znudzenia i spokojnym głosem zaczął mówić.


- Panna Aiofe O’Brian, nie żyje. Została zabita przez… ducha, który zamieszkuje tę jaskinię i morduje magów żywiąc się ich esencją. Tak spekuluję. Wypacza ich magię do takiego stopnia, że przypomina to efekt paradoksu. A w całą sprawę zamieszany jest nasz gospodarz. I to do niego powinniśmy się udać, po wyjaśnienia.

- Widzę, Panie Attenborough, że doszliśmy do podobnych wniosków - rzuciła Margaret pozornie spokojnie. W rzeczywistości emocje aż w niej kipiały. - Myślę, że powinniśmy wyjaśnić parę kwesti z Panem Etherningtonem. Czy może ktoś ma odmienne zdanie? - pytanie zadała jedynie pro forma. Nie sądziła, by ktokolwiek ze zgromadzonych oponował.

- O ile zgadzam się z wami, że coś tutaj zamieszkuje, to nie bardzo rozumiem na podstawie czego doszliście do wniosków, że sir Etherington ma związek z całą tą sprawą. - Zaczął ostrożnie doktor Bennett. - Od lat nie uczestniczy w życiu naszej społeczności…

- Też chciałbym to wiedzieć. - Wszedł mu w słowo lord Darlington i wymownie spojrzał na siostrę.

- Mieliśmy okazję spotkać jego zaginionego awatara.- odparł krótko Roger i rozejrzawszy się po zgromadzony dodał.- Stąd wniosek, że był tutaj i przeżył, że wie, co się kryje w tej jaskini i nie raczył waszej społeczności powiadomić o tym.

- Co więcej, w świetle ostatniej niechęci sir Etheringtona do kontaktu z naszą społecznością, przyznacie panowie, że otrzymanie zaproszenia do Oakspark było faktem dość zaskakującym. Może należałoby zapytać naszego gospodarza, co go do tego skłoniło. Bo śmiem twierdzić, że nie była to tylko czysta sympatia do naszego zacnego grona. - spojrzenie, jakim na krótką chwilę obdarzyła profesora Benneta, mogło sugerować, że to on jest głównym, jeśli nie jedynym, adresatem tych słów.

- Pani Twisleton - Głos zabrał James Darlington. - nie przyszło pani na myśl, że ktoś kto utracił swoje zdolności może źle się czuć wśród tych, którzy je jeszcze posiadają? - Utkwił w niej swoje spojrzenie. - Chciałby pani być na jego miejscu? Stracić ten cenny dar? A jednocześnie być podatnym na jego działanie?

- Jeżeli rzeczywiście spotkaliście państwo awatara naszego gospodarza. - Zamyślił się porucznik.

- Jeżeli spotkali. - Lord Darlington kontynuował swój wywód. - A jeżeli spotkali coś zupełnie innego? Nie należy tak bezpodstawnie szafować oskarżeniami.

- Panie Darlington, pan najwidoczniej nie zrozumiał istoty mojego wywodu - odparła Meg zupełnie spokojnie. - Nie dziwi mnie, że sir Etherington po utracie awatara nie chciał się z nami kontaktować. Tylko, że ja nie o tym mówiłam, ale widać to panu umknęło. Ja mówiłam iż, skoro nie kontaktował się z nami, dziwnym jest, że nagle owego kontaktu zapragnął.

- Poza tym… bardzo nieuprzejmym ze strony pana Etheringtona było nie wspomnieć innym o zagrożeniu, które on przepłacił jedynie utratą awatara. Inni magowie… także i Aoife, nie mieli tyle szczęścia, co on.- mimo uprzejmego tonu słowa Rogera spływały jeśli nie jadem to sarkazmem.- Nie uważam za sensowne prób bronienia dobrego imienia sir Etheringtona. Rozmawiamy bowiem o istocie, które pozbawiła życia kilku magów, trzy kobiety wepchnęła w stan śpiączki. I…- rozejrzał się dookoła.- Nadal nam zagraża. Może więc wpierw oddalimy się od tego niebezpiecznego miejsca, a potem porozmawiamy? Najlepiej dopiero w jego posiadłości.

- Pani Twiesleton… - Zaczął James Darlington.

- Spokojnie. - Doktor Bennett przerwał mu kładąc rękę na ramieniu. - Z tym musimy się zgodzić, że jest to niebezpieczne miejsce i należałby się od niego oddalić. Prawda? - Potoczył pytającym spojrzeniem po wszystkich. - Mamy jednak za mało wierzchowców. Panie oczywiście pojadą wierzchem.


Roger skinął głową zgadzając się z nimi. Przynajmniej oddalą się od niebezpiecznego miejsca. Przynajmniej wrócą do posiadłości Etheringtona, a tam… Roger miał zdecydowanie dość zagadek i zero współczucia dla starca, który w kaprysie wezwał ich do swej posiadłości. Miał też determinację i rewolwer.


Margaret również skinieniem głowy potwierdziła swą zgodę. Po czym, nie czekając na niczyje słowa zachęty, podeszła do jednego z wierzchowców. Zwierzę rozdęło nozdrza, a potem parsknęło niespokojnie. Najwyraźniej wyczuło Zło, jakie czaiło się w jaskini, a którego zapach musiał osiąść na magini. Meg pogłaskała je po pysku dla uspokojenia i jego, i siebie częściowo też, po czym chwyciła lejce i wsadziła stopę w strzemię.




Suknia i halki zafurczały w powietrzu, gdy przerzucała drugą nogę ponad końskim grzbietem, by ostatecznie spocząć na zadzie rumaka. Kobieta poprawiła się w siodle, a na jej twarzy zagościł delikatny uśmiech. Od tak dawna nie miała okazji jeździć wierzchem. Zwłaszcza w takim stroju.


Przez cały ten czas Julia Darlington stała w bezruchu z policzkiem przyklejonym do koszuli Jamesa i palcami wplecionymi w poły jego marynarki. Teraz, kiedy wszyscy zamilkli i ruszyli w stronę koni Julia wyrecytowała pozornie bezsensowne słowa.


Drzewo władców pochylone

odwróć się na drugą stronę

zamknij drzwi, cicho szum

jakiś potwór idzie tu.


Napotkawszy nic nie rozumiejący wzrok Jamesa wyjaśniła.

- Aoife O’Brian. Schowała gdzieś Lloyda Etheringtona. Mówiła, że chłopak zginie. Że braknie mu wody. Ten wiersz to wskazówka. Drzewo władców? - zagaiła doktora Benneta. On chyba najlepiej z nich znał Oakspark. - Jest tu jakieś wiekowe drzewo? Pochylone… Może wierzba? Albo to jednak przenośnia… Drzewo władców…

- Uznałbym, że dąb to królewskie drzewo. I szukałbym tam, gaj oliwny w Anglii raczej nie rośnie.- wtrącił uprzejmie sir Attenborough.

- Nie bez powodu posiadłość nazywa się Oaskpark - zauważyła Margaret. - Sądząc po nazwie w okolicy rośnie niejeden leciwy dąb. Pytanie brzmi, który jest tym właściwym.

- W takim razie szukamy dębu, przy którym ktoś niedawno używał magyi - Julia zerknęła po zgromadzonych. - Chyba musimy się rozdzielić i przeczesać teren. Życie chłopaka wisi na włosku.

- No to jak się dzielimy, proszę państwa? - zapytała pani Twisleton. Choć miała już w głowie ułożony podział, wolała pozwolić podjąć decyzję jednemu z obecnych gentlemanów. - No i co z końmi? - dodała poklepując po szyi dosiadanego przez siebie wierzchowca.

- Ja nie wykryję użycia magyi- przyznał się Roger wzruszając ramionami. Spojrzał na pozostałą trójkę mężczyzn, oczekując po nich określenia swoich możliwości.- Więc wolałbym pognać do rezydencji, by przepytać naszego szanownego gospodarza.

- Przepytać? - Bennett zatrzymał swój wzrok na dyplomacie. - A o cóż chciałby go pan zapytać? I jak przekonałby go pan do powiedzenia prawdy?

- Są na to różne sposoby. - Odezwał się porucznik Rao.

- Pod warunkiem, że stoi się na pozycji silniejszego. - Dodał lord Darlington. - Chyba nie chce pan tam jechać sam? Lub broń Boże narażać towarzyszących nam dam?

- Panowie, przestańcie się rozwodzić nad bzdurami - warknęła dość stanowczo Julia. - Może chłopak w tym czasie umiera, a wam się zebrało na pogadanki. Kto potrafi wyczuć użycie, ręka w górę - głos arystokratki nie dopuszczał sprzeciwu.

- Pani własne bezpieczeństwo bzdurą raczy nazywać? - Zdziwił się doktor Bennett.


Nawet jeśli panna Darlington miała zamiar odpowiedzieć na to pytanie, nie było jej dane, bowiem milcząca przez chwilę pani Twisleton zabrała głos, podobnie jak jej poprzedniczka, mając ton nie znoszący sprzeciwu.

- Proszę państwa, faktycznie znalezienie chłopaka wydaje się w chwili obecnej kwestią najważniejszą - powiedziała kobieta twarzą zwrócona w kierunku Julii, a skinieniem głowy przyznając jej rację. - I faktycznie kwestia bezpieczeństwa jest istotna - tym razem skinieniem głowy poparła słowa doktora Bennetta - Sądzę, że nie powinniśmy się rozdzielać, a jeśli już to parami. Jest nad sześcioro, więc trzy dwójki wydają się być najodpowiedniejsze. Skoro pan Attenborough i panna Darlington nie władają Ars Vis, to powinni stanowić parę dla kogoś władającego tą sferą, na przykład dla mnie. - Margaret odetchnęła cicho i wydawało się, że zakończyła swój przydługi wywód, ale jednak po chwili kontynuowała, tym razem zwracając się do sir Rogera. - Zgadzam się, że należy porozmawiać z naszym gospodarzem, ale nie jest to sprawa nagła. Sir Eternington nie odleci na miotle w siną dal. A nawet gdyby miał w planach ucieczkę, to równie dobrze możemy założyć, że już to się stało, więc nie ma po co gonić do Oaskpark. - po tych słowach Meg ponownie westchnęła cicho, co najprawdopodobniej miało oznaczać, że skończyła.

-To prawda…-zgodził się z nią Roger i spojrzał po pozostałych członkach tej grupki.- No to może już ruszajmy? Ja pójdę z panią Twisleton, przynajmniej tak mogę być jakoś użyteczny.

- Doskonale - Julia skinęła z aprobatą. - To jeszcze nasza czwórka. - zerknęła na Benetta, Rao i Jamesa.


Panowie wymienili między sobą kilka spojrzeń.

- Pojedziemy wszyscy. - Odezwał się lord Darlington chwytając za uzdę swojego konia. Wyciągnął rękę, by pomóc siostrze wygodnie usadowić się w siodle.

- Macie państwo jakieś konkretne propozycje? - Porucznik Rao przerzucał wzrok ze swojego wierzchowca na dyplomatę i z powrotem. Zapanowała lekka konsternacja. Dwie damy bezspornie miały dosiąść koni, ale wojskowy nie za bardzo wiedział, jak tu podzielić się zwierzęciem z sir Attenboroughem.
- Jakoś sobie poradzimy…- mruknął sir Roger ładując się tuż za Rao na wierzchowca.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.
echidna jest offline