Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-10-2013, 22:49   #104
Autumm
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://fc00.deviantart.net/fs71/f/2010/179/4/4/Maester_Luwin_by_BrittMartin.jpg[/MEDIA]

- Według słów chłopa, dziewczyna, której opis pasuje do naszej wiedźmy, stała na polance obok chaty przewoźnika a wataha wilków zagryzała żołnierzy eskortujących transport ze złotem. Gdy już było po wszystkim, dziewczyna wsiadła na wóz i odjechała w sobie tylko znanym kierunku. Co ty na to?

Kat westchnął. Zaplótł ręce za plecami, bezwiednie kopiując gest staruszka i wyjrzał w zadumie przez wąskie okno w pokoju skryby. Od panującego wokół upału zaczynały pobolewać go skronie, ale nie dziwił się pisarzowi; jego reumatyzm też już coraz mocniej dawał znać o sobie, nieomylny znak, że zbliżają się chłodniejsze dni.

- Chcesz poznać moje zdanie jako urzędnika, czy tak na prosty rozum? - zapytał cicho - Obaj wiemy, że jak to prawda...to każdy strażnik powinien teraz dziewki szukać, a jej facjata wisieć musi na każdym rogu…Dziwnym, że tak się nie stało - odwrócił się do pisarza - Ale, po prawdzie, im więcej tych rewelacji słucham, tym mniej kupy się to wszystko trzyma - oblizał wargi, powstrzymując się przed splunięciem - Ja wiem, magia rzecz parszywa i szalona...rozumem nie ogarniesz. Ale, na bogów! Tu nic do niczego nie pasuje! - rzucił ze złością - Że na wóz napadła, pojmę. Że zarazę wywołała, rozumiem. Ale że się jak cielę dała złapać? Że potem w celi jak trusia siedziała, i rzekomo, taką potęgę mając, że gros chłopa wytłukła, to ją jakieś pospolite oprychy szmuglować z celi musiały? W mojej starej głowie to nijak nie chce się zmieścić… - pokręcił głową i wzruszył ramionami - Swój obowiązek będę czynił, wiesz o tym. Ale sprawa cała wydaje mi się...ehh… - zniżył głos do szeptu - wiesz, tego, no...polityczna – obrócił to słowo w ustach jak najgorsze przekleństwo, zdradliwą truciznę - A z tym to ostrożnie trzeba…kto wie, o co tak naprawdę idzie. A ja łap poparzyć nie chcę, cudze kasztany wyciągając z ognia. Żebym tylko więcej wiedział… - zakończył z pretensją wymierzoną do świata w ogólności.

Skryba wzruszył ramionami.

- Bo ja wiem? Nie moja rzecz. Twoja rzecz to wyciągnąć zeznania. Moja rzecz je spisać. Rajców, żeby z tego wszystkiego prawdę wydobyć - Kranz odwrócił się przodem do komina a bokiem do kata, ręce wyciągając znów przed siebie - Niech każdy robi to, za co mu płacą, to i dobrze będzie.

Bernard pokiwał głową. Racja, w końcu zbytniego wgłębiania się w sprawy, które nie dotyczyły jego urzędu, nikt od niego nie oczekiwał. A nawet, jak mawiał jego nieświętej pamięci ojciec “Im mniej wiesz, krócej cię przesłuchują”. Kat mógł zżymać się w duchu na to, jak obchodzą się z nim rajcy, i niesprawiedliwość, jaka go dotyka, ale głupi nie był i nosa wściubiać tam, gdzie go nie chciano, nie zamierzał. Bo tak łacno ów nos ciekawski może człowiek stracić. Choć chodziło za nim dziwne przeczucie, że w sprawie wiedźmy nic nie jest takie proste, jak mogłoby się wydawać nie tylko na pierwszy, ale i na drugi rzut oka.

- Przechodząc do sedna… - mruknął, odwracając się od okna - Przyślesz mi tego chłopka, czy już został przesłuchany…? Przez tę sprawę, wiesz - machnął ręką - tyle mi się zaległości narobiło, że sam nie wiem, w co ręce teraz włożyć...Czego sobie panowie rajcy najsamprzód życzą?

- Przesłuchanie, to w tym przypadku wielkie słowo. Złożył zeznania. Zeznaje z wolnej stopy, więc póki nie jest o nic oskarżony może się nie obawiać kata… - kronikarz złapał za pogrzebacz i zaczął grzebać w palenisku - Kto by przychodził donosić na sąsiadów gdyby go od razu katem ścigano? Uczciwych obywateli katem się nie straszy.

Dorzucił kilka nowych szczap do ognia.

- Myślę, że nic się nie stanie gdy przesłuchania poczekają jeden dzień więcej. Przez to zamieszanie z ucieczką z lochów…

Nie dokończył zdania. Ogień huczał aż miło, a Kranz znowu zaczął nad nim grzać dłonie.

- Przez to zamieszanie co? - kat podjął wątek. Rozluźnił troczki koszuli; robiło mu się zdecydowanie za gorąco. Jeszcze trochę tu postoi, a niechybnie się roztopi jak woskowa świeczka - Chciałbym z owym świadkiem słowo zamienić, czy dwa. Rzekniesz mi, gdzie go najść mogę? Poza protokołem, rzecz jasna... - zastrzegł. Nie podobało mu się to ani trochę. Kłopoty kłopotami, ale nie znaczyło to wcale, że areszt ma nagle działać jakoś inaczej. Wystarczające zamieszanie i tak wprowadził von Szant z tym swoim cudacznym pomysłem. Panienka Kesa była owszem, niczego sobie, ale Bernard czuł się osobiście urażony, że ktoś wtrąca się w sposób, w jaki funkcjonuje jego małe podziemne królestwo. Cóż, miejscy włodarze chyba pozapominali, co stało w katowskim kontrakcie. Niestety, dyskusja z rajcami na ten temat musiała najwidoczniej poczekać na bardziej sprzyjające okoliczności.

- Mówił, że zatrzymał się Pod Zdechłą Wywerną - skryba podszedł do biurka i chwycił za pióro. - Wybacz Bernardzie, ale mam jeszcze sporo pracy. Wpadniesz do mnie wieczorem? Jestem ciekaw czy dowiesz się czegoś więcej niż ja.

- Ano, ano. Bądź spokojny – Bernard z niejaką ulgą skierował się do drzwi i otworzył je na oścież, stając w chłodnym przeciągu – I coś ci na kości przyniosę... - uśmiechnął się do Kranza, zanim opuścił gabinet.

[MEDIA]http://fc01.deviantart.net/fs70/f/2013/224/c/d/prancing_pony_tavern_by_daroz-d6htwmm.jpg[/MEDIA]

Karczma Pod Zdechłą Wywerną mimo zbieżności nazw różniła się znacząco od tej Pod Zaplutą Wywerną. Choćby tym prostym faktem, że wchodząc do tej pierwszej czuć było od progu, że w niej coś rzeczywiście zdechło. Smród psującego się mięsa dobiegający z zaplecza świadczył, że klientom nie serwowano wykwintnych dań. Klientela zresztą też do wyszukanych nie należała. Bernard nie zwykł odwiedzać wyszynków o tak podłej renomie. Z ciężkim sercem przekroczył próg i wszedł do mrocznego pomieszczenia, zapełnionego jednak po brzegi. Rozejrzał się uważnie wyszukując chłopa, który nie tak dawno opuścił lochy.

Ujrzał go dość szybko przy jednym ze stolików, w otoczeniu miejscowych bywalców. Wyglądało na to, że bawił się dość dobrze w ich towarzystwie. Piątka mężczyzn siedząca razem z nim i jakaś wątpliwej reputacji niewiasta z rozchełstaną koszulą odsłaniającą wylewający się z niej obfity biust przepijali właśnie do niego wznosząc z okrzykiem kufle.

Kat westchnął i pożeglował w kierunku baru. Na wejściu odchylił nieco połę szaty, odsłaniając rękojeść miecza; sięgnąć po broń by zdążyłby i tak, wolał raczej dać do myślenia co bardziej gorącym głowom. Wszak ktoś stąd mógł znać Bernarda z innej, mniej przytulnej scenerii, a tępym umysłom, zaprawionym alkoholem, różne głupoty mogą przyjść na myśl.

- Wiśniówki dla mnie. I siwuchy dla tamtych jegomościów - stuknął trzymaną między palcami monetą o blat - Tylko nie chrzczonej, jeśli łaska… - mruknął, odsłaniając na chwilę błysk srebra, po czym szybko zamknął dłoń. Nie zamierzał afiszować się bogactwem w tak podłej spelunie, ludzi zabijano wszak nawet dla brzęczącej miedzi; z drugiej strony, karczmarz wyglądał na takiego, który bez odpowiedniej zachęty nic nie pomoże, a i jeszcze w kufel napluje.

Temu zaświeciły się oczy na widok monety. Bąknął coś pod nosem, co można było odczytać za “tak dzieju” po czym uwinął się szybko i ani Bernard się obejrzał a na szynkwasie pojawił się kielich rudawego płynu a karczmarz popłynął do stolika obleganego przez Łozę i jego kompanów z buteleczką siwuchy. Towarzystwo przyjęło trunek z okrzykiem radości. Karczmarz wskazał łapskiem Wolnera stojącego przy barze. Zamarudził przy gościach jeszcze chwilę, po czym wrócił za ladę. Nachylił się nad blatem. Gdy Dobry przysunął się, szepnął mu do ucha zionąc przy okazji cebulą.

- Dziękują za trunek i zapraszają do stolika.

Posunięta po blacie moneta zniknęła w dłoni karczmarza.

Kat umoczył usta w alkoholu; tak jak podejrzewał, z wiśniami miało to tyle wspólnego, że “Wiśnia” zapewne wołali na przemytnika, który szmuglował użyty do produkcji trunku spirytus. Napój palił gardło i był słodki jak ulepek, brzeg kieliszka przykleił się do warg Bernarda. Zostawił sobie połowę “specjału” i podszedł do stolika wesołego towarzystwa, podsuwając sobie stołek.

- Bernard - przedstawił się krótko - Sługa magistratu - dodał, zgodnie zresztą z prawdą. Chwalić się swoim zawodem otwarcie nie chciał, kto wie, co jeszcze sobie chłop pomyśli; pragnął jednak zachować pewien dystans od prostaczków, wszakże nie przyszedł tu jako ich kolejny kompan do picia. Zauważył jak jeden z kompanów chłopa szturchnął sąsiada wskazując na odsłonięty miecz, po czym szepnął mu coś do ucha. Miejscowi najwidoczniej rozpoznali kata, który nie był w mieście anonimowy.

Zlekceważył tą drobnostkę i uniósł kielich, przepijając do Łozy.

- Wasze zdrowie! - uśmiechnął się - Cieszy mnie niezmiernie, że po tym parszywym padole uczciwi ludzie jeszcze chodzą, co to na niesprawiedliwość reagują, jak trzeba… - zmoczył usta w wiśniówce, ale wziął tylko mały łyczek - Nielicha wam się historia przytrafiła, ale całej nie dane było mi usłyszeć. Opowiecie może coś o tej plugawej magiczce…? - zachęcił świadka.

- Że so? - chłop spojrzał na niego mętnym wzrokiem. - O kim?

Najwidoczniej miał już nieźle w czubie i chyba nie bardzo wiedział o kogo pyta kat.

- Wiedźma. Co na złoto miejskie się pokusiła i niewiastę w waszej wiosce umordowała - kat powtórzył wolno i spokojnie - Ją widzieliście, prawda? Jak karawanę rabowała...A w wiosce też ją napotkaliście?

- A ta… - pytany zmarszczył czoło jakby intensywnie myślał. - No, we wsi? We wsi… - czknął głośno. - a przeco mnie tak wypytujecie? Napijta się z nami!

Reszta towarzystwa odłożyła już kufle i zaczęła się rozglądać wokół szukając najwidoczniej innego miejsca gdzie mogliby się przysiąść a dziewka co to już zdążyła chłopinie rękę pod koszulę wrazić, czem prędzej ją wyciągnęła i zaczęła zapinać guziki na bluzce, zapobiegając wyskoczeniu pokaźnych piersi.

Bernard potarł twarz. W takim stanie na spokojnie od chłopka nie dowie się niczego sensownego. Pijanemu prawda pomyli się z fickją, a i z bełkotu nie idzie słów wyłowić. Zniecierpliwiło go to ciągłe granie w kotka i myszkę, miał wrażenie, że niewidzialna ściana odgradza go od prawdy, choć ta cały czas zdaje się być na wyciągnięcie palców. Coś mu umykało, choć sam nie wiedział co, i to uczucie drażniło kata, jak jątrząca się rana. Za każdym razem, gdy zdawało mu się, że w sprawie wiedźmy i towarzyszących jej tajemniczych wydarzeń jest o krok od zrozumienia, złośliwy los piętrzył przed katem kolejne przeszkody. Tym razem jednak był zdeterminowany, by nie pozwolić umknąć wątłej nitce śladu. Pochylił się nad pijaczyną.

- Komuś się wasze gadanie podejrzane wydało - rzucił, wbijając oczy w czerwone oblicze Łozy - Polecenie jest, żeby was do lochów odstawić. Na dokładniejsze przepytanie - położył nacisk na słowo “dokładniejsze”. Blefował, rzecz jasna; na takie złamanie prawa by się nie ośmielił, choć pewnikiem dałby radę się wyłgać. Ale gra się taką kartą, jaką się ma, a Bernard obecnie miał w rękach same blotki. Odchylił się do tyłu, wypijając resztę wiśniówki, ciekaw, jak chłop zareaguje i jak będzie się bronił przed przesłuchaniem.

Na słowo “lochy”, towarzystwo prysnęło w jednej chwili, zostawiając Łozę na pastwę kata.

- Ale jakże to? - chłop rozejrzał się wokół siebie robiąc wielkie oczy, jakby teraz dopiero przyuważył, że w karczmie siedział. - Jak… dokładne? - pisnął. - Kto? - Gadał ciągle nieskładnie, lecz wydawało się, że alkohol nagle wyparowuje z jego głowy, pozostawiając na czole drobne krople. Kat nie potrafił tego określić dokładnie i zapewne nie ująłby tego w słowa, ale chłopek wzbudzał w nim jakiś instynktowny brak zaufania. Jakimś zmysłem wyczuwał, kiedy przesłuchiwany mówi prawdę, a kiedy łga, żeby skórę ocalić; a teraz podobne poczucie fałszu towarzyszyło mu, kiedy przyglądał się Łozie. Może to jego uciekające spojrzenie? Może dziwny zbieg okoliczności, że tak się znalazł nagle i pomocnie? Może ubranie, które leżało na nim dziwnie sztywno, i było podejrzanie czyste – znak, że chłop nabył je niedawno, a więc miał niespodziewany przypływ gotówki? A może wieloletnia praktyka, która podpowiadała katu, że prostaczkowie władzy, a prawa w szczególności unikają bardziej, niż demony wody święconej, i z własnej woli do magistratu by się przenigdy nie zgłosili, choćby ich batem zaganiać?

- Ano tak to - starał się zachować obojętny ton głosu, ale odruchowo zacisnął palce na pustym kieliszku; szykował się na daleki strzał i bał się, że chybi. Zmarszczył czoło, wyławiając z pamięci imię i rzucił je w powietrze - Ziomek wasz z Trudki. Niejaki Skiba – podpuścił pijaczynę i czuł, że z napięcia drobne krople potu wędrują po jego plecach pod koszulą, a palce miażdżą kubek - Widzicie, ktoś się do wioski pofatygował, wasze rewelacje sprawdzić...wszak kradzież sprawa poważna, gardłowa. Nie martwcie się jednak - dorzucił z serdecznym uśmiechem - Jak wasze słowo prawdziwe, nic wam nie grozi...tutejszy kat tylko dla krzywoprzysięzców bywa specjalnie przykry - przechylił głowę, zawieszając wzrok na twarzy chłopa.

​- Skiba... - pisnął Łoza wysokim falsetem. - Ale jakże to... ja przeca ino... - otarł pot z czoła rękawem koszuli myśląc intensywnie. - A wyście kto taki, że mnie tutaj indagujecie? - zaatakował nagle. - Jaki po temu interes macie?

Tyle Bernardowi wystarczyło. Specjalnie „pomylił” się kilka razy w rozmowie, dając przesłuchiwanemu szansę na sprostowanie. Skiba wszakże nie żył, rzekomo przez wiedźmę umordowany, takoż nic na Łozę rzec nie mógł. Bernard wątpliwości rzucił precz; teraz był pewien swoich podejrzeń i krew się w nim zagotowała. Tak zakpić ze sprawiedliwości! Nikt, ale to absolutnie nikt wedle kata nie mógł stać ponad prawem. A prawo to wykorzystać jeszcze, by niesprawiedliwe kogo pogrążyć..Gniew strzelił czerwonym rumieńcem na twarz mężczyzny. Niewiele myśląc, wyciągnął przed siebie dłoń i chwycił franta za koszulę, a potem pociągnął w dół, waląc podbródkiem Łozy o blat stołu.

- Gnido parszywa - syknął przez zaciśnięte zęby - Inaczej zaraz zaśpiewasz, jak cię na łoże kaźni dam! - sapnął przez nos w gniewie i przybliżył swoją twarz do mordy ochlaptusa, aż owiał go przepity, spirytusowy oddech - Ile i kto ci zapłacił, żebyś sobie sprawiedliwością i słowem rzyć wycierał?! Gadaj zara, bo jak nie…- słowa niewypowiedzianej groźby zawisły w powietrzu między mężczyznami. Bernard poniewczasie zdał sobie sprawę z tego, co właśnie uczynił. I z faktu, że odpowiedzi na zadane pytanie może lepiej byłoby nie usłyszeć, dla własnego dobra i spokoju...Ale co się stało, to się nie odstanie; w raz zaczętą grę trzeba było grać dalej.

- O bogowie litość miejcie - stęknął teraz przerażony nie na żarty chłopina - Powiem! Powiem szyćko, tylko nie bijta, nie straszta biednego… Co ja pocznę? Co dziateczki moje? i babinka? - łkać zaczął i biadolić a biadolenia i łkania coraz to więcej było w jego nieskładnej mowie.

Bernard poluźnił uchwyt, pozwalając biedakowi złapać nieco oddechu, ale nie puścił go całkiem. Chłopek jeszcze gotów dać dyla...Potrząsną lekko Łozą.

- Nie jojczcie mi tu jak stara baba! - mruknął, ale gniew już z niego uchodził. Żal mu się chama zrobiło, cóż w końcu głupek winien, że kto go jak owieczkę wycyckał - Pytanie wam zadałem. Odpowiecie szczerze, jak u kapłana na spowiedzi i będziecie wolni. A może nawet o srebrnika bogatsi - dodał łagodniej - No! - twarde nutki znów zagrały w jego głosie - całego dnia nie mam. A zwieść mnie spróbujecie, to wasze dziateczki długo was nie zobaczą…
- Powiem, powiem jako było, tylko dobry panie, nie trzęście mną już bo ze mnie żywot wytrzęsiecie - w oczach chłopa pojawiła się nadzieja na wyjście z opresji cało a może jeszcze na dodatkowy zarobek. Odchrząknął, widząc zniecierpliwienie rozmówcy. - Tedy ze dwa dni temu do mnie przyszedł człowiek pewien i pedzioł co w lochach jendza tako przeklenta siedzi a zła tako, czary przeklynte na dziecka rzuca, przez co to nie jedno już pewnie zemrzało, ino trza na nią papióra, bo to taka śprytna baba, co to się na niej nie chcom poznać. I gadajom tak dalej, co trza takiego dobrego człeka jako ja, żeby na niom dowód był…

Spojrzał na kata, jakby sprawdzając czy historii posłuchanie daje, po czym kontynuował.

- No i tak ode słowa do słowa, pedzioł mi co i jak mam przedstawić. No to tako żem uczynił.

Uczepił się rękawa kata.

- Panie, ja przecie nikogo ukrzywdzić bym nie dał, tyle że jendzy tej to przecie tylko pohybel!

W miarę jak chłop nieskładnie opowiadał swoją historię, kata ręka odczepiała się powoli od jego koszuli, aż w końcu pacnęła o stół. Bernard wbił pusty wzrok w Łozę. Chwilę poruszał ustami, jakby coś chciał powiedzieć, aż w końcu tylko westchnął ciężko, wydobył z sakiewki srebrnika i rzucił na stół. Pokręcił głową.

- Wynocha z mojego miasta - powiedział miękko - i niech wasz noga więcej tu nie postanie, panie Łoza, jeśli faktycznie to wasze miano, a nie kolejna bujda...No już! - podniósł głos - jeszcze was widzę?!

Chłop zerwał z głowy czapę, pokłonił się bardzo nieskładnie. Przez chwilę nawet zastanowił się czy dobrodzieja po rękach nie całować ale najwidoczniej odszedł od tego pomysłu. Szurając stołkiem i o mało nie przewracając ławy odszedł kroków kilka, po czym wrócił jeszcze szybko monetę łapiąc ze stołu, skłonił się raz jeszcze i tak jak stał, wybiegł z karczmy.

Kat siedział oniemiały. Głowę ujął w dłonie, poczuł się nagle stary, zmęczony i bezsilny. Czarne myśli zbierały się w jego głowie, a z każdej chmury szczerzyły się do niego kpiące uśmiechy. Chwilę przecież temu, u skryby w pokoju, obiecał sobie i Kranzowi, że nie będzie zbyt dociekliwy. W końcu nie raz dostał po łapach od rajców i zarzekał się, że będzie bez szemrania wykonywał ich polecenia, w imię spokoju i nie mieszania się w sprawy, które najzwyczajniej w świecie go przerastały. Ale...zawsze było to chędożone „ale”; w starym, beznamiętnym kacie mieszkał jeszcze przecież ten pełen ideałów, zapalczywy chłopak, który rzucił pięknie płatną i wpływową posadę po swoim ojcu i precz poszedł w świat, pracując za miskę strawy i kąt do spania, a to i tak nie zawsze. Co narażał się na niewygody, kpiny i realne zagrożenie, bo był przekonany, że sprawiedliwości trzeba każdemu, a on, z racji swego fachu, musi ją wszędzie nieść.

Czuł się parszywie. I nie wiedział, czy bardziej pogrążała go świadomość tego, w jakie kłopoty teraz się wpakował - wszak spisek z wiedźmą i „zagrabionym” przez nią złotem musiał mieć możnych protektorów, skoro poświęcono tak dużo, by go zamaskować; czy bardziej mierziła go myśl, jak ma uświnione ręce, bez namysłu służąc ludziom, którzy nawet spisane litery prawa mieli za nic. Jak można czynić sprawiedliwości, i wymagać od kogoś, by trzymał się kodeksów, skoro u fundamentów tego porządku zalęgła się zgnilizna? Bernard był wstrząśnięty i zdruzgotany tym nagłym odkryciem, a pamięć nie oszczędziła mu goryczy, podsuwając mu wspomnienia własnej pewności i dumy, kiedy z takim zapałem bronił swych poglądów przed panienką Kesą.

Spomiędzy palców obejmujących skronie dojrzał zostawioną przez chłopa niedopitą flaszkę. Wyciągnął ku niej dłoń i chciwie przechylił do ust, aż alkohol spłynął mu po brodzie. Nie poczuł się od tego wcale lepiej, choć przynajmniej trunek wyrwał go z odrętwienia. Cóż, trzeba jeszcze złapać kilka nitek i kawałków brakujących w tej całej układance. Choćby zajrzeć do lochów i z ksiąg, albo od Kulawca dowiedzieć się, kto przywiózł wiedźmę – jeśli rzeczywiście to była wiedźma, a nie jakaś obłąkana wiejska dziewucha, co się akurat pod rękę łapaczom nawinęła – do katowni. I kto list na nią wystawił.

Wzdrygnął się; to da mu zgrubną odpowiedź, kto za spiskiem stoi, a prawda niekoniecznie musi być miła...i bezpieczna. Jedno postanowił na pewno: decyzję, co tym całym odkryciem zrobi – czy dla siebie zachowa, czy na światło dnia wywlecze – zostawi sobie na spokojny namysł; jeszcze nie teraz. Odwlekanie niczego dobrego nigdy nie przyniosło, ale naprawdę teraz nie czuł się na siłach dokonywać takich wyborów. Młody idealista w jego wnętrzu szarpał się i dźgał nierozpalonymi nożami sumienie kata; z drugiej strony stary, doświadczony cynik, który pragnął tylko spokoju i stabilizacji, nie poddawał się tak łatwo...Zresztą, łatwiej wymyślić, niż zrobić; co dalej z tą nagą prawdą czynić, Bernard nie miał na razie bladego pojęcia.

Otulił się mocniej płaszczem, zarzucił na głowę kaptur i bez słowa opuściła karczmę. Kiedy szedł ulicami miasta w kierunku lochów, minę miał taką, że nikt nie ośmielił zastąpić mu drogi...

[MEDIA]http://fc09.deviantart.net/fs46/f/2009/197/9/c/Cloak_by_MarkoTheSketchGuy.jpg[/MEDIA]
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 08-10-2013 o 08:20.
Autumm jest offline