Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-10-2013, 19:57   #54
hollyorc
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Miał jechać buggy. Pięknie. Dobrze, że wcześniej zdecydował się zostawić garnitur w torbie. Zabawnie zapewne wyglądał by w nienagannie skrojonym garniturze w buggy… W gogelkach, laczkach wśród pustynnych piasków. Komedia.
Tyle, ze Staszkowi wcale do śmiechu nie było. Auto, było w opłakanym stanie. Auto. Staszek prychnął pod nosem śmiejąc się przez przysłowiowe łzy. Wózek z silnikiem. I to niewielkim. Był to w zasadzie gokart na podwyższonym zawieszeniu. Dwumiejscowy, niebezpieczny. Szybki… owszem. Zwrotny jak jasna cholera… ale nie opancerzony, ale nie dający nawet osłony przed kamieniami wyskakującymi spod opon pojazdu jadącego przed Tobą. Koszmar.
Możliwe, że ubodło by go to mniej, gdyby miał jechać z Karren. Czas spędzony z kobietą… tym bardziej na szpicy, w odosobnieniu mógłby być nawet miły. Może nawet chwile spędzone w tak ponętnym towarzystwie w jakiś sposób zadośćuczyniłyby niewygodom podróży. Nic z tego. Miast ponętnej niewiasty, na fotelu pasażera zasiadł Baszar.
Staszek nie wiedział co mu mniej odpowiadało. Auto, czy towarzystwo. Zachowując się jednak w pełni profesjonalnie nie dał po sobie poznać co uważa na temat swojego rozmówcy. A dowiedział się o nim sporo. Czerwono-skóry był zdecydowaniem człowieka, który cenił siłę swoich mięśni na dalszym miejscu stawiając potęgę umysłu. Nie znał literatury, klasyki czy choćby podstaw łaciny. Argumentów przytaczanych przez Staszka zdawał się nie rozumieć, a dwuznaczności nie wychwytywał. Mięśniak i tępak, który nade wszystko cenił sobie swoją broń, wódkę i „qrwę” rzucaną w charakterze przecinka. Do tego z diablo dziwnym akcentem. W ogóle, towarzystwo mówiło jakimś dziwnym narzeczem, które niby czerpało z języka angielskiego, natomiast było gęsto „ubogacane” przez latynoskie wtrącenia i łacinę… tyle, że tę podwórkową.
Jednak rozmowa coś Staszkowi dała. W zasadzie zawsze tak było. Każda konwersacja nawet z kimś takim jak Baszar mogła coś człowiekowi dać. Piotrowski mianowicie wychwycił kilka niuansów dotyczących działania QRS. Widać było jednoznacznie kto w tej jednostce robi za mózg, kto za mięsnie, a kto za dupę do zabaw z pederastami (Staszek mimowolnie zerknął w kierunku „Hainiego”). Zaszufladkowanie poszczególnych członków zespołu było niezbędne, aby w odpowiednim momencie wykorzystać ich do własnych celów. Bo bezsprzecznym było, że w końcu nadejdzie taki dzień, że będzie musiał przejąć komendę nad „oddziałem” zabijaków. W końcu wymagało to odrobiny pomyślunku… czegoś na co „oni” nie bardzo mogli sobie pozwolić.
Droga, w której robili za awangardę przebiegła spokojnie. Przed wyjazdem Karen podała im kila punktów orientacyjnych, którymi mieli się kierować. Bułka z masłem. Zadanie było na tyle proste, że nawet siedzący na prawym fotelu Indianiec nie miał problemu z jego spamiętaniem.
Droga również dała „Świętemu” czas na odświeżenie swych umiejętności prowadzenia auta. Po kilku początkowych „kangurkach” i jednym zalaniu silnika, każdy następny kilometr upływał spokojniej i był okraszany coraz to bezczelniejszymi manewrami.
https://www.youtube.com/watch?v=GKbTC8Z_EGc
Gdy dojechali do miejsca, w którym mieli nocować, Piotrowski pokusił się o niewielki żart względem swego współtowarzysza podróży. Miast zatrzymać auto w miejscu zaciągnął hamulec ręczny powodując uślizg tylnej osi. Gdy go odpuścił, bez opamiętania wcisnął pedał gazu. Koła, które i tak nie miały już przyczepności zaczęły z olbrzymią prędkością „mielić” piasek wprowadzając pojazd w ruch wirowy. Po wykonaniu pełnego obrotu, z gracją baletnicy Staszek zaparkował auto w miejscu i uśmiechnął się bezczelnie do Indianina.
Staszek też miał pewne umiejętności. Może nie tak bezpośrednie jak pięść, może nie tak destruktywne jak Deser Eagel. Za to dużo subtelniejsze i dające szanse na zgwałcenie analne przeciwnika, tak aby nawet o tym nie wiedział… tyle że pieczenie zawsze pozostawało! Metaforycznie oczywiście.
Postój okazał się być szansą na dalszą obserwację otoczenia. Staszek mógł po raz kolejny okazję przyglądać się oddziałowi ludzi skrajnie zestresowanych, ich podenerwowanie było tak duże, że na równi z wieczorną modlitwą traktowali rytuały czyszczenia broni, czy ostrzenia noży. Jak zwykle rozmowa zaczęła się od naczynia z wysokoprocentowym alkoholem, który krążył w koło. Piotrowski jednak nie próbował specyfiku. Zdawał sobie sprawę z krążącej opinii świadczącej o tym, iż „kto nie pije ten kabluje…”, miał to jednak głęboko w dupie. Nie był typem człowieka ukazującego swoje odczucia na zewnątrz. Brał od życia pełnymi garściami to co chciał i co dostawał. To czego życie nie chciało mu oddać po dobroci, zabierał siłą… i wystawiał pokwitowanie.
Jednym z zabawniejszych epizodów na postoju była rozmowa Cuttlera z Rączką. Staszek miał okazję zamienia kilku zdań z Jamesem jeszcze przed wyjazdem. Ocenił go jednoznacznie: Nadpobudliwy, nie kontrolujący się skurczybyk z kompleksem dobrego samarytanina i zapędami filozofa. Tyleż komiczne, co zadziwiające połączenie. Z Rączką było trochę inaczej.
Staszek przysłuchiwał sie siedząc z boku. Parę razy omal sie nie zakrztusił jedzeniem. Sytuacja nie była zabawna, była wręcz komiczna. Wielki i silny Cuttler okazał sie być typem filozofa. Dręczyły go prawdziwie werterowskie problemy.
- Nie ma to jak wygadany kompan. Nie? Zagaił do "Raczki". Skądinąd ksywka była nader ciekawa. Ciekawym było na ile wpłynęły na nią onanistyczne zapędy właściciela?
Nowojorczyk skończył składać klamkę, podniósł wzrok na Polaka jednocześnie ładując naboje do maga. Robił to jakby odruchowo.
- Ta…
Po tym krótkim komentarzu wyszczerzył zęby.
- Nie było jeszcze okazji się poznać. James. Ale wszyscy wołają na mnie Rączka.
Przerwał ładowanie i podał Staszkowi rękę.
- Staszek. Święty odwzajemnił uścisk. - Ładnie tu... kolorowo. Piotrowski powiódł spojrzeniem po zbiorowisku ludzi i maszyn.
[i]- Jak zwykle wśród najemników. Grunt, że każdy zna się na swojej robocie. A przynajmniej większość.
- Tiaa... Piotrowski zaplótł ręce przyglądając się całemu zamieszaniu z postojem i obozem. Parafraza zachowania rozmówcy była zamierzona, obliczona na konkretny efekt reakcja. Pytanie czy "rozmówca" da sie złapać.
Nowojorczyk w milczeniu kontynuował ładowanie magazynka milcząc. Gdy włożył ostatni nabój załadował broń i schował ją do kabury udowej i wyjął drugi pistolet. Rozładował go i zaczął rozkładać.
No tak. Minusem zagrania Staszka było, to ze w przypadku, gdyby jego plan nie wypalił czekały go chwile uroczego milczenia. Święty usiadł kolo Rąsi i wyjął klamkę z kabury.
Aiming For You by The-Raven-Hunter on deviantART
W momencie gdy Staszek usiadł obok i wyjął broń zobaczył drugą w rękach Nowojorczyka wycelowaną prosto w swoją twarz. Ruch był błyskawiczny. Strzał jednak nie padł.
- No to mnie przestraszyłeś. Staszek dbał o to aby nie wykonać gwałtownego ruchu, sam jednak zachował spokój. - Czyścisz bron. Przeszkadza Ci ze chce sprawdzić swoja??
Broń zniknęła w kaburze. Już wolniej.
- Wybacz. Gdy zabijasz i starasz się nie dać zabić od osiemnastego roku życia łapiesz alergię na wyciąganie broni w Twojej obecności. I reagujesz alergicznie.
Wyjaśnienie było tyleż krótkie, co wystarczające. Polak ograniczył sie do zdawkowego kiwnięcia głową i powrócił do zabiegów pielęgnacyjnych nad pistoletem. Za dużo ich nie było. Po pierwsze bron była świeżo ze sklepu, po drugie Piotrowski za wielu nie znal. To co jednak potrafił, wykonał sprawnie bez mrugnięcia okiem, czy drgnięcia reki. Jedynie wprawny obserwator dostrzegłby szybciej pulsująca tętnice szyjna.
Gdy serwis sie zakończył. Staszek uśmiechnął sie chytrze, schował klamkę i powoli wstał.
- Milo sie gadało. Musimy to powtórzyć... Po czym niespiesznym krokiem oddalił sie w kierunku auta. Zamierzał zając możliwie wygodna pozycje w fotelu i sie zdrzemnąć.
Zaszufladkował też Rączkę. Psychopata! Z zoraną psychiką. Niebezpieczny. Pilnować się za każdym razem, gdy wyciąga się broń w jego obecności. Nie zdawał sobie nawet sprawy, jak szybko przyjdzie mu zweryfikować tę wiedzę…
Zamierzał spokojnie odpocząć, zregenerować siły. Następnego dnia mieli jechać dalej. Mieli zaliczyć kolejne punkty orientacyjne, eskortując konwój. Taką robotę mógł nawet polubić. Owszem nie było to tak emocjonujące jak konfiskata mienia, jednak można się było do tego przyzwyczaić.
Nie dane mu było jednak pospać. Gdy się obudził, części oddziału nie było, reszta przenosiła się na spoczynek do budynku stacji. Na zewnątrz zrobiło się cholernie zimno. Piotrowski zatrząsł się skostniały po drzemce w fotelu kubełkowym, pokonując trzeszczące stawy przeniósł się ze wszystkimi… i jak się miało po chwili okazać to zapewne uratowało mu życie.
Gdy byli już w środku, gdy sennie znalazł sobie miejsce, gdzieś za linią kas, czy czegokolwiek co było kiedyś ladą, gdy właśnie układał się do snu i zamierzał ponownie oddać się w objęcia Morfeusza na zewnątrz się zakotłowało. Wewnątrz również.
Wydarzenia nabrały tępa, a on nie mógł zrobić niczego innego jak tylko dać się im porwać. Nie mógł pozostać bierny. Nie on. Nie potomek ułanów, wielokrotnych powstańców. Przecież nie ON! Miast siedzieć cicho jak Karen, miast zostawiać brudną robotę tym którzy mieli uwalane ręce już od lat, rzucił się do walki. Strzelał, uskakiwał, podejmował decyzję… i niewiele myśląc musiał podnieść konsekwencję tych niewłaściwych.
***
Cale zamieszanie i strzelaninę można było podsumować w sposób następujący: piekliszcz ubitych: 1, współpracowników postrzelonych: 1. Ogólnie zatem wynik starcia należy zaliczyć na 0. Problem jednak polegał na tym, ze trzeba było jakoś rozwiązać sprawę plusów ujemnych całej tej sytuacji. Nie czekając na przejecie inicjatywy przez Jamesa, Staszek podszedł do wielkoluda i zachowując pozornie bezpieczny dystans zaczął:
- Przepraszam... Było ciemno... Piotrowski zrobił głupia minę po czym czekał na reakcje.
James spojrzał na Polaka spokojnie. Jego wzrok nie był zimny i bez wyrazu, a po prostu spokojny.
- Przeprosiny przyjęte. - powiedział Cutler klepiąc Europejczyka w plecy. - Płacisz za rekonwalescencję i kupujesz mi nową kosę. Przez Ciebie tak się spiąłem, że połamałem temu mutkowi KaBara na łbie! - dodał James z lekkim żalem po utracie cennej broni. - Zobacz… - rzekł wyciągając rękojeść noża, z której wystawał centymetrowy kawałek super ostrej klingi z bardzo wytrzymałej stali D2. - Już nawet klasyki nie wytrzymują moich ciosów…
- Głowno prawda.
Odparł Staszek odrobinę bardziej rozluźniony. Nie był do końca pewien Jemesa. W sumie kto by był? Po otrzymaniu postrzału od "swojego", ludzie mieli tendencje do skrajnie dziwnych zachowań.
- Kosa ci pękła, bo za bardzo nadgarstkiem pracujesz. Ale to nie istotne. Gdy znajdziemy sie w jakimś mieście cos sie załatwi. Skończmy najpierw z tym pierdolnikiem. Stwierdził Staszek określając tak zadanie jakie mieli do wykonania.
- Ja pierdolę! - wykrzyknął James po chwili zanosząc się śmiechem. - Ty chcesz mi dawać wskazówki jak mam się posługiwać bronią? Ty? - Cutler śmiał się aż łzy mu naszły do oczu.
Staszek natomiast stał przez kilka chwil patrząc na towarzysza. Z szufladki nadpobudliwy psychopata z syndromem „Młodego Wertera”, przeniósł go niejako automatycznie do szufladki „Idiota!”.
- Wybacz, Staszek, ale jeżeli nożami posługujesz się równie dobrze jak klamką to nie wytykaj mi błędów. Jako, że moim leczeniem zajmie się pewnie Młody to u niego pytaj się co wykorzystał. A nóż to dodatek na dobrze zapowiadającą się dalszą współpracę. - uśmiechnął się Cutler znowu klepiąc Polaka po plecach.
Pod wpływem przyjacielskiego klepnięcia, prawnika przygięło do ziemi. Nie dość, że Idiota, to jeszcze sadysta!
- Uwaga dotycząca nadgarstka ni jak się miała do techniki walki nożem. Zrewanżował się szpilą, za “przyjacielskiego” kuksańca, a potem celem wyjaśnienia wszelakich wątpliwości poruszał przed oczami Jamesa prawym nadgarstkiem imitując intymną czynność, która zawsze mężczyznę przyprawia o ból mięśni karku. Zrozumiał? Zapytał Staszek samego siebie gdy obserwował minę rozmówcy. „Żaróweczka” paląca się nad jego głową świadczyła że w końcu. No! Wreszcie!
- Skończyłem z tym wiele lat temu. - powiedział James. - Zwykle znajdowałem nieco gambli na laski, ale ostatnio u mnie bieda jak widzisz. Miejmy nadzieję, że niedługo to się poprawi… Żeby chociaż ten Torrino dawał mi ciut więcej niż był wart nóż, który się złamał. Sklepikarz jebany…
Piotrowski odszedł od rozmówcy kręcąc głową z niedowierzaniem. Mało tego, że postrzelił kompana, to jeszcze ten w obecnej chwili nie widział niczego ważniejszego od uszkodzonego noża…

***

Parę chwil potem Staszek został zaczepiony przez Marka. Ten prosił o pożyczenie kałasznikowa. Piotrowski nie zastanawiał się nawet chwili. Lepiej, żeby broń znalazła się we wprawnych rękach, niż leżała odłogiem u niego.
- Jest w torbie. Weź i zrób z niego dobry pożytek. Nie bardzo potrafię ocenić jego stan. Co to do cholery było??
Marek podszedł do torby i wyciągnął karabin oraz naboje. Uśmiechnął się na widok broni.
- Dziękuje. Bestie. Kiedyś pewnie ludzie, podkręceni przez Molocha lub coś innego równie posranego. Funkcjonują tylko w oparciu o podstawowe instynkty.
- Jezu... Resident Eivle pieprzone. Często można je spotkać?
- Różnie. Przy osadach rzadziej. Najwięcej na południu i północy chociaż i w środkowych stanach nie jest bezpiecznie. Grunt, że kulka w łeb działa.
• Widziałem. Czego możemy sie tu jeszcze spodziewać?
- Wszystkiego. Maszyn prawie jak z Terminatora, dwunożnych mutantów rodem z fallouta potrafiących używać broni… Po niektórych nawet nie widać, że są pokręceni a potem okazuje się, że mają zapasowe serca czy hormony wydzielające morfinę albo więcej adrenaliny.
- Pięknie. A przeciw nim my z naszym wiernym kałachem... przejebane.
- Mamy jeszcze Szarika. Znajdziemy Rudego i nakopiemy wszystkim.
- Ja tam zawsze wołałem "Stawkę...". Szarik był przerysowany.
- Nie moje klimaty. Zresztą widziałem tylko odcinek czy dwa wieki temu.
- Daruj pytanie. A kiedy oglądałeś wspomniany odcinek? Po wojnie, działa tu może jakieś polonijne kino?

Marek się zaśmiał.
- Może w Chicago ale osobiście nie znalazłem. Duża polonia, a właściwie coś co wyrosło z polonii jest tam, w NY i Detroit. Kwestia, że większość z naszych “rodaków” potrafi powiedzieć tylko “kurwa” i “wódka”.
- Przykre. Choć z drugiej strony dla znacznej części to i tak były dwa najważniejsze słowa. Nie odpowiedziałeś na pytanie…
- Przed wojną. Za szczyla. W Chicago może znajdziesz polskie kino czy książki.

Ta odpowiedź zszokowała Staszka. Określała w sposób jednoznaczny, że jego rodak również był przebudzony z hibernacji. Tak samo jak on był „hibernatusem”, tyle że wybudzonym wcześniej. Teraz jego motywy stały się odrobinę jaśniejsze. Staszek mógł podejrzewać, ze otrzymał pomoc od Polaka, nie tylko z racji na swoją narodowość… A to była cenna informacja. Nakazywała również traktować Marka, jako istotę sprytniejszą, groźniejszą niźli resztę. Miał on bowiem nie tylko umiejętności dzisiejszych wariatów, ale i wiedzę jego pokolenia.

Rozważania Staszka zostały przerwane. W obozie pojawił się wypadowy patrol wzbogacony o więźnia. Kobietę, która wpadła dzielnym wojakom w czasie niewinnego wypadu. Decyzją głównodowodzącego, z którym Święty nie miał jeszcze okazji bliżej się poznać, miał on przepytać kobietę. Po zaledwie kilku zdaniach słownych utarczek i drobnych złośliwości przystał na propozycję. W końcu od tego tu był. Im szybciej wszyscy wokoło to zrozumieją tym lepiej. Tym szybciej nie będzie obciążany obowiązkami, do których zwyczajnie nie był stworzony.
Na miejsce przesłuchania ktoś wybrał stary kibel. Dosłownie. W pomieszczeniu śmierdziało uryną i z dawna oddanym kałem. Ni mniej, ni więcej warunki nie nadawały się do pracy. Piotrowski wszedł jedynie przez próg i w lot doszedł do takiego wniosku. Zauważył też, że mina Karren wskazywała na obrzydzenie, a związana kobieta była przede wszystkim przestraszona… i jakby niepewna.
- Jezu! Mowy nie ma. Tu nie będziemy rozmawiać! Chodźcie na powietrze. Złapał skrepowana kobietę i szykował sie do wyjścia. - Pani przodem. Dodał Szarmancko do Karen.
Obie kobiety wyraźnie zbite z tropu posłusznie wyszły na zewnątrz. Gdy znaleźli się na starym parkingu między samochodami Karen wyciągnęła i zapaliła papierosa. Głód nikotynowy Staszka dał o sobie znać, nie palił od ładnych paru godzin a niedawna akcja sprawiła, że uzależnienie dawało mocno o sobie znać. Kurierka jednak chyba to wyczuła bo poczęstowała i go. Kobieta spokojnie szła i dawała się prowadzić.
- Dzięki. Stwierdził szczerze. Może tutaj? Zaproponował pierwsze lepsze miejsce na tyle oddalone od QRS żeby dawało minimum prywatności i na tyle blisko aby w razie czego byli pod ręką.
- Na imię mam Staszek Zaczął przybierając ton sprzedawcy zachwalającego towar. - Zapalisz?
- Dziękuje. Nie pale. Jestem Jennifer.
- Musimy dowiedzieć sie od ciebie kilku spraw. Mam nadzieje ze to rozumiesz. Pomożesz nam?
Staszek ujął w prawa dłoń opaskę jaka została przed kilkoma chwilami założona dziewczynie na oczy i delikatnym ruchem ja zdjął.
- Tak powinno nam sie lepiej rozmawiać. Zaciągnął się mocno papierosem.
Kobieta miała duże, intensywnie niebieskie oczy. Zamrugała parę razy i chwilę wpatrywała się w Staszka i Karen.
- Dzięki. Rozumiem. Nie znacie mnie i chcecie dowiedzieć się czy nie stanowię dla Was zagrożenia. Czy nie ściągnę pościgu na Wasze głowy. Pytaj, będę odpowiadać.
Piotrowski wypuścił dym wydychając jednocześnie całą zawartość płuc. Westchnął jakby zrezygnowany.
- To zacznijmy od początku. Skąd się tu wzięłaś? Skąd i dokąd jechałaś? Krótko mówiąc chciałbym poznać Twoją historię… i historię Twego swetra. Staszek posłał krótkie spojrzenie w kierunku Karren. Nie zrozumiała aluzji… pewnie ona nie spała tyle lat co on i Marek. - Koleżanka, zapewne też będzie miała kilka pytań.
Jenn skinęła głową ale chwilę milczała. W końcu zaczęła mówić wpatrując się gdzieś w bok. W ciemność.
- Żyłam z mężem na farmie. Trochę upraw, parę zwierząt… To było z dwa dni drogi od Clark. Steve zadłużył się u jednego typka w Nowym Jorku. Czasem jeździł do Stalowego Orła. Nie wiedziałam, że przy okazji grał w karty. Przegrywał. Parę dni temu… Z tydzień, nie wiem, czas mi się zlewa, przyjechał do nas mężczyzna. Wysoki, wielki. Mówił, że jest od Cygana, po gamble. Steve nic nie miał, obiecywał, że spłaci… Wiesz Stasz… wybacz masz specyficzne imię. Wracając do tematu ledwo wiązaliśmy koniec z końcem, jakieś choróbsko wybiło wszystkie psy a upraw mieliśmy tylko tyle by dla nas i na drobny handel wystarczyło. Podsłuchiwałam dalej, ten koleś chciał mnie jako… zapłatę. Doszło do walki, słyszałam szamotaninę. Potem przyszedł na górę. Próbowałam się bronić ale… był za silny. Straciłam przytomność…
Kobieta zamilkła na chwilę.
- Obudziłam się w pokoju. Związana, zamknięte drzwi, okiennice, knebel… Ten bydlak powiedział, że zabił Steve’a i nasze psy, dom spalił…
Zaczęła mówić wolniej.
- Był ranny w nogę. Mocno utykał. Rana cuchnęła. Powiedział, że spłacę dług mojego męża u Stalowego Orła. Własnym… ciałem. Minęło trochę czasu. Nie wiem ile. Chyba doba. Chyba… Oddał mnie trzem kolesiom, mieli mnie przewieźć do Hub gdzie odebrać mnie mieli ludzie Cygana. Zapłacił im i obiecał jeszcze więcej gdy mnie dowiozą nietkniętą. Tylko, że na drugim postoju te bydlaki… Próbowali mnie zgwałcić. Wtedy Wasi koledzy się wtrącili. Padły strzały… Krew. Dużo krwi. I… dalej już znasz.
Karen zabrała głos.
- Jak się nazywało miasto w którym się zatrzymaliście?
Jenn spojrzała na nią z nagłą złością.
- Nie wiem! Byłam związana i usypiana! Nie wiem nawet gdzie teraz jesteśmy!
Uspokoiła się, przeniosła wzrok na Staszka.
- Mogła to być Enklawa, Clark lub Wayne.
Święty nie znał się na topografii. Kobieta nie wydawała się kłamać ale była dość spokojna jak na podwójne porwanie i próbę gwałtu. Widać było, że się boi, martwi ale wszystko było takie… opanowane. Nie wiedział jak teraz ale za jego czasów, ktoś kto określał swój zawód jako “żona” nie był tak twardy. Nie wiedział czy jakby nacisnął na nią i na co poniektórych z QRS kto pierwszy by się złamał.
Staszek słuchał. Dobre przesłuchanie nie polegało tylko na odpowiednim zadawaniu pytań, ale także na wychwytywaniu nieścisłości i nade wszystko słuchaniu. Słuchał więc historii kobiety zastanawiając się, czy w tym popieprzonym świecie wszyscy są tak opanowani i wszyscy podeszli by do próby wielokrotnego gwałtu tak spokojnie. Obiecał sobie, ze kiedyś zapyta o to Blondaska.
- Jakie zwierzęta trzymaliście na farmie? Zapytał niespodziewanie. A po kilku sekundach zdecydowanym ruchem złapał dziewczynę za szyje i delikatnie nacisnął tętnicę szyjną. Sprawdzał tętno.
Kobieta szarpnęła się, wyraźnie wystraszyła. Gdy dłoń Polaka nie zacisnęła się na jej szyi zaczęła mówić. Tętnica szyjna kurczyła się, może nie w szaleńczym ale zdecydowanie przyspieszonym tempie.
- Krowę, dwa konie i źrebaka. Psy. Głównie psy. Do tego rzepak i kukurydze.
- Karen, można dziś wyżyć z hodowli rzepaku?
Zapytał.
- Ile hektarów mieliście? Staszek nie dawał w żaden sposób poznać po sobie, że coś podejrzewa.
Kurierka wzruszyła ramionami.
- Nie wiem. Ale jeżeli sprzedawali psy i do tego coś uprawiali to pewnie można.
- Kilka hektarów.
- Psy w celach spożywczych? Na dogburgery?
Piotrowski uśmiechnął się pod nosem przypominając sobie scenę z filmu, w której Stallone wcinał burgera ze szczura.
- Jenn! Powiedz mi proszę, jak to możliwe, że przykładna żona i osoba prowadząca farmę, jest w stanie zachować zimną krew pomimo iż na przestrzeni ostatnich godzin zamordowano Ci męża, porwano Cię, o mało nie zgwałcono... wielokrotnie… wymordowano na Twoich oczach niedoszłych oprawców, porwano ponownie, a teraz przesłuchuje? Jak to możliwe, że prócz przyspieszonego tętna, powieka Ci nawet nie drgnie?
- Nie całe życie spędziłam na farmie. Urodziłam się w Nowym Jorku.
- Karen. Czy taka odpowiedź, Twoim zdaniem jest wystarczającym wyjaśnieniem?
- Jeżeli to była jedna z czerwonych Enklaw… Tam się uczysz zabijać szybciej niż w Hegemonii. I zachowywać twarz. Równie dobrze też mogła młodość spędzić w domku z ogrzewaniem i ciepłą wodą.
- To jak było Jenn? Enklawa czy domek z ciepłą wodą?
- Wychowałam się na obrzeżach, tuż przy Ziemi Niczyjej.

Karen skinęła głową.
- Tam masz większe szanse, że mutek wpadnie do Ciebie z odwiedzinami niż sąsiad poprosić o cukier.
- Myślę, że kłamiesz.
Stwierdził spokojnie Staszek patrząc dziewczynie głęboko w oczy.
Wystraszyła się. Bardzo. Bardziej niż poprzednio, starała się jednak zachować kamienną twarz. A była w tym dobra. Po chwili zapytała:
- Dlaczego? Nie kłamię.
- Jak zginął Twój mąż?
Staszek zignorował odpowiedź.
- Nie wiem. Ja… Byłam schowana na górze.
W oczach dziewczyny zaczęły pojawiać się łzy.
- Jakim sposobem dziewczyna, której oko nie drży gdy ja porywają i próbują zgwałcić, gdy ją przesłuchują… jakim sposobem wychowana w miejscu gdzie diabeł mówi dobranoc dziewczyna ucieka i chowa się na górze?
- O chuj ci chodzi? Do mojego domu wbija wielki skurwiel, katuje mojego męża i mnie porywa. Staram się trzymać a ty węszysz spisek. Chcesz wiedzieć czemu się schowałam? Steve kazał mi się ukryć! Myślałam, że da sobie radę!
- A gdy okazało się, że nie Ty dalej grzecznie i cicho siedziałaś schowana, mając nadzieję, że Cię nie zauważą? Mimo, że mogłaś go ocalić? Mimo, że potrafiłaś?
Staszek spokojnym, metodycznym głosem prowadził rozmowę, nie zwracając uwagi w najmniejszym stopniu na reakcję przesłuchiwanej. - Dlaczego pozwoliłaś, żeby go zabili?
- Odpierdol się!

Kobitka mimo swojej drobnej postury miała sporo sił w płucach. Szarpnęła się w stronę Staszka, pewnie gdyby nie związane ręce ten by dostał w ryj. Po twarzy płynęły jej łzy ale nie wyglądała na taką, która się kuli w kącie a bardziej masakruje w złości pół mieszkania.
Gdy maska opanowania już spadła, Staszek w końcu mógł przystąpić do uderzenia.
- Jeśli nie zaczniesz mówić prawdy... - Głos zniżony do szeptu, był bardziej wymowny niż wrzaski, zawsze tak było. ... uznam, że jesteś tu z jakiegoś innego powodu. Powiem chłopakom, że na pewno jesteś szpiegiem. Oddam Cię im do zabawy. A gdy ta się skończy sprzedamy Cię do burde….
Widział jak dziewczyna się cofa, kuli, stara się wcisnąć między graty na pickupie. Wtedy poczuł okropny ból w boku. Zdziwiony zobaczył, ze krwawi. Mocno. Bardzo mocno. Czuł metaliczny smak w ustach. Padł ciężko ale zachował przytomność. Nie mógł się ruszyć. Zobaczył nad sobą twarz Jenn.
- Nie krzycz. To może nie pozwolę Ciebie zabić.
Staszek otworzył usta do czegoś co mogło by być krzykiem, gdyby miał na niego dość sił. Miast tego jedynie niemo i z bezgranicznym zdziwieniem obserwował dramatyczny zwrot wydarzeń… i życie uchodzące z niego wraz z każdym uderzeniem serca i fontanną krwi lejącą się z niego jak z prosiaka. Spojrzał w poszukiwaniu pomocy. W poszukiwaniu Karen.
Pożałował tego. Kurierka nie żyła. Kula trafiła ją prosto w głowę wydostając na zewnątrz to co powinno zostać w środku. Święty poczuł delikatny dotyk na twarzy, Jennifer. Zaraz też pojawił się drugi człowiek. Wysoki. O zimnym spojrzeniu. Rączka. Bez słowa uniósł broń. Wielki pistolet zakończony tłumikiem.
- Nie. Nie zabijaj go. To mrożonka. I to przystojna mrożonka. Szkoda by zginął.
Nowojorczyk drugą dłonią wyciągnął taser. Strzelił. Staszek nawet nie poczuł wyładowania.
 
hollyorc jest offline