Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-10-2013, 22:49   #5
homeosapiens
 
homeosapiens's Avatar
 
Reputacja: 1 homeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetny
Marcus


Wysoki ciemnowłosy mężczyzna w połyskującej pełnej zbroi płytowej okrył się płaszczem i stanął na murze na bramą. Rozmyślał.

Marcus nienawidził masek, intryg i tym podobnych nikczemnych jego zdaniem tajemnic, jak ciosów w plecy, zdrady i homoseksualizmu. Pod tym względem większość jego plemienia miało zdanie jednolite, łącznie z nim. Kto nosi maskę, ten coś ukrywa bądź się boi stanąć oko w oko z wyzwaniem. Kapłan nosił więc swoja oznakę władzy niechętnie. Zarówno jemu się ona niepodobała, jak i jego towarzyszom. Szeryf, jednak czasem, na formalne okazje musiał się poświęcać pod tym względem.

Droga do przełęczy Nath i lokalizacji twierdzy, którą podpowiedział mu sam wezyr mijała długo, powolnie i bez niespodzianek. Marcus lubił, kiedy tak się sprawy miały - nuda i brak niespodzianek oznaczały, że nie stracił żadnego wojownika. Po drodze słuchał opowieści, przyglądał się pojedynkom, które od tej pory miały nie kończyć się śmiercią - w ten sposób wybrał dowódców. Warwicka - dowódce wojska i Letho - dowódcę garnizonu. Warwick był krępym i niskim, jak na barbarzyńcę z północy mężczyną. Odznaczał się słusznym wiekiem (jako jedyny był po czterdziestce) i zielonymi oczami, które prawdopodobnie widziały zbyt wiele. W walkach, które toczył Warwick Marcus doskonale dostrzegł jedną rzecz - Warwick myślał bardzo szybko i nigdy nie tracił zimnej krwi. Nie wpadał w szał - wydawało się, że nie zaistniała taka potrzeba. Wszystkie jego walki zakończyły się rozbrojeniem, obaleniem, bądź innym "taktycznym" pozbawieniem przeciwnika zdolności bojowej. Marcusa ulubioną była walka Warwicka z Lethem, który pomimo przegranej został również awansowany. Letho walczył zupełnie odwrotnie od Warwicka. Był wysoki, szybki, silny i jego krzyk, gdy wpadał w szał wygonił chyba wszystkie ptaki w zasięgu kilometra. Jednak był również bardzo doświadczony w walce i niegłupi. Nie dał się zmylić fintom i unikom Warwicka, nie rozbroił się sam wbijając swój wielki topór w drzewo na co starszy mężczyzna najwidoczniej liczył - krok po kroku przełamywał jego obronę i kiedy już wydawało się, że zaraz będzie po wszystkim po wszystkim... Warwick rzucił miecz i odskoczył. To wybiło Letha z równowagi tylko na milisekundę - miał on już podnieść topór pod jego gardło, co oznaczało by zwycięstwo. W tym czasie Warwick wyjął jednak pejcz i zrzucił mu na głowę gniazdo szerszeni. Choć Letho przegrał walkę, Marcus był pod wrażeniem.

Liriel przez większość drogi była pogrążona w księgach. Z wojownikami z plemienia Marcusa nie rozmawiała zbyt wiele. Od czasu do czasu raczyła opowieścią o rodzie szlacheckim, przez którego ziemię wypadała im droga, bądź o historii i wojnach, które były związane z czymś obok czego wyjeżdzali. Małżeństwo wspólnie czas spędzało dopiero w namiocie po zapadnięciu zmroku.

Po dojechaniu na miejsce budowy twierdzy - w widłach niewielkiej rzeki. Wszyscy ostro wzieli się do pracy. Zarówno przybyli wraz z nimi murarze, rzemieślnicy, architekci, jak i wojownicy. Sam Marcus i Liriel również pomagali ile tylko się dało. Na początku wszyscy spali w namiotach. Marcus i wojownicy zajmowali się dowozem zaopatrzenia, gdy czegoś brakowało. Samą budową kierowała Liriel, która jak się dowiedział znała się na architekturze lepiej niż jego wynajęci archtekci. Mury powstały bardzo szybko, głównie dzięki dużej ilości robotników. Wieśniacy z chęcią przychodzili pracować za wikt, opierunek, niewielką zapłatę i nadzieję na dalszą współpracę z panem zamku. Ogólnie budowa twierdzy w okolicy była bardzo dobrze odbierana - wiązano z nią nadzieję na lepsze jutro. Ostatecznie mury były wysokie na osiem metrów i na pół metra grube. Wrota do zamku były z żelaza wzmocnionego magią. Na czubku muru znajdowały się blanki. Na mur, nie licząc tego, że ktoś lub coś potrafi latać, można było się dostać schodami lub mostem. Każda strona muru miała swoje schody, natomiast strona od której twierdzę nie obmywała rzeka miała dwie pary schodów - po dwóch stronach jedynej bramy. W centralnym punkcie zbudowanego na planie kwadratu zamku miała stanąć twierdza. Budynek wyższy w zamierzeniach o dwa metry niż mury zemnętrzne, z którego wystawać jeszcze trzymetrowa wieża obserwacyjna. Nie jedyna, oczywiście - mury zewnętrzne miały "wieże", lecz te były wbudowane w mury i stanowiły tylko ich poszerzenie - miały one również schody na górę i były alternatywną mozliwością wejścia na mury - z tym że o ile na mury dostęp mieli cywile, to do wież już nie. Zamek mieł cztery wieże, nie licząc obserwacyjnej w każdym rogu.

Północno-wschodnią nazwano Wieżą Namiestnika. To z tego powodu, że zajmował ją Letho, który był dowódcą w twierdzy pod nieobecność Marcusa. Oczywiście podlegał zarówno Marcusowi, jak i Warwickowi, ale nie przeszkadzało mu to zająć dwóch poziomów wieży dla siebie(pomimo, że Marcus i Warwick do ukończenia twierdzy spali w namiotach). Każda wieża miała trzy poziomy, nie licząc poziomu muru - parter, pierwsze i drugie piętro. Na drugim piętrze każdej wieży znajdowała się zbrojownia. Na parterze Letho urządził sobie gabinet, gdzie mógł przyjść każdy, kto miał do niego sprawę, natomiast na piętrze był jego pokój prywatny. Marcus zgodził się na to wszystko widząc, że Letho przejmuje się bardzo swoimi nowymi obowiązkami - błyskawicznie nauczył się czytać i całe dnie spędzał z Warwickiem rozmawiając o wojnie i taktyce.

Północno-zachodnią nazwano Wieżą Umarłych. Sama nazwa podobała się Marcusowi z tego względu, że brzmiała dość strasznie. Wzięła się podobno z faktu, że jeden robotnik ukrył się w niej, spił miodem, a potem spadł na sam dół i zginął. Kapłana nie było akurat w twierdzy, więc słyszał historię z drugiej ręki. Parter i pierwsze piętro Wieży Umarłych było zarezerwowane dla uczniów Liriel.

Południowo-wschodnia nie miała specjalnej nazwy. Zazwyczaj mówiono o niej Wieża Strzelnicza, bądź Strzelnica, ponieważ zazwyczaj były na niej umieszczone tarcze do trenowania strzałów z łuku, bądź kuszy. Z oczywistych względów nikt tam nie mieszkał.

Południowo-zachodnią wieżę nazwano Wieżą Azutha. Marcus oczywiście miał zamiar wybudować świątynię w twierdzy, ale na cokolwiek okazałego na razie nie było jeszcze wystarczająco czasu. W związku z tym kult w dalszym ciągu spotykał się w dużym namiocie, a w Wieży Azutha mieszkali dwaj kapłani, których Marcus tutaj ze sobą przywiódł - Lester i Kormaril.

Marcus rozkazał najpierw budować mury, wieże, a następnie wewnętrzną twierdzę, której budowa dopiero była w trakcie. Żadne budynki gospodarcze jeszcze nie powstały, natomiast na zewnątrz twierdzy powstała karczma. Niziołek, który kazał ją zbudować - Heimo Kterlik zadbał, by nokomu znużonemu pracą napitku nie zabrakło. Natomiast po lewej stronie drogi do twierdzy, właściwie wokół karczmy i aż do samego zamku stało ze dwieście namiotów. Wewnątrz zamku spali tylko Marcus, Liriel, ludzie Marcusa i pracownicy, których przysłał z Marcusem sam wezyr. Wszyscy "dodatkowi" pracownicy spali na zewnątrz. Pomiędzy centralną twierdzą, a murami miejsca, niestety, nie było nie wiadomo ile.

Liriel



Ta cała eskapada z wyjazdem do ojca Markusa, potyczką z bratem, a potem z zostaniem szeryfem przez jej męża wpłynęła na Liriel, Poczuła się ona troszeczkę odpowiedzialna za tych ludzi. Jej planem od początku było założyć szkołę magii. Talent magiczny był jednak rzeczą nie spotykaną zbyt często. Dość powiedzieć, że przez całą podróż z domu ojca Marcusa na miejsce budowy nowej twierdzy udało jej się znaleźć tylko jednego chłopaka, który byłby wrażliwy na splot, co śmieszne, miał na imię Marcus. By uniknać pomyłek Liriel zaczęła na niego mówić Marc.

Dzień za dniem mijał dla niej szybko. Budowa dłużyła się jej. Często musiała się teleportować po jakieś potrzebne rzeczy, a to zawsze jest jakieś ryzyko. Na całe szczęście nic złego sie nie stało, a kiedy już poznała dokładnie miejsca gdzie wstępowała po brakujące zaopatrzenie ryzyko było znacznie mniejsze.

Kiedy nie musiała zajmować się jakimiś nagłymi brakami lub pomocą magiczną w budowie zachowywała się jak dobra gospodyni. Stwierdziła, że wypadało by nawiazać przyjazne sąsiedzkie stosunki z pozostałymi szeryfami. Najpierw wybrała się do Arastianne. Pomyślała, że jako kobieta pewnie dobrze ją zrozumie i miała nadzieję, że zgodzi się spędzić pół godzinki w jej i Marcusa towarzystwie. Pewnego rana Arastianne mogło zbudzić ranne pukanie do pokoju.

Witam. Jestem Liriel Bloodrain. Jestem żoną Marcusa Bloodraina - pana zamku Kastoel. Nie znamy się jeszcze, a myslę, że to należałoby zmienić. Poza tym towarzystwo by mi się przydało. Słyszałam, że pani również jest czarodziejką? Ja właśnie planuję u nas w Kastoel założyć szkołe, ale tak cieżko znaleść pojętnych uczniów... W każdym razie myślę, że miałybyśmy o czym rozmawiać. Zgodzi się Pani nas odwiedzić?

Z oczu Liriel widać było, że zależało jej na tym. Nie chciała całych dni spędzać w towarzystwie tylo i wyłącznie wieśniaków, a Marc, choć był pojętnym uczniem to miał dopiero piętnaście lat.

Liriel miała nadzieję, że to wyjdzie na dobre i jej i Marcusowi - zapoznać się z innymi o tym samym statusie. A propos statusu - śmieszny był jej własny. Oficjalnie była tylko "żoną szefa", z drugiej strony również aż "żoną szefa". Tak na prawdę jedyną osobą, która mogła się jej sprzeciwić był Marcus. Obydwaj jego dowódcy zbyt ją szanowali i znali jej umiejetności i inteligencję na tyle by podlegać jej rozkazom bez wzgledu na pozycję. Warwick był na tyle sprytny, że wiedział pewnie również, że gdyby ona Marcusa o to poprosiła, to miała by jego stanowisko. Na tym to się kończyło - miała faktyczną władzę, a zero odpowiedzialności. No bo co jej Marcus zrobi jak by coś zchrzaniła? Przecież kocha ją jak własne życie. Na wszystkich szczęście Liriel do tej pory niczego nie chrzaniła, ani też nie miała zamiaru w nadmiarze wykorzystywać swojej uprzywilejowanej pozycji.

Po wizycie u pani Szeryf Liriel w końcu udało się nauczyć Marc'a czru uśpienie. Potem pomagała przy budowie twirdzy tłumaczac architektom dokładnie plan. Trwało to do wieczora. Całe te rozważania o statusie i "pozycji" sprawiły, że miała ochotę dziś z Marcusem spróbowac czegoś nowego, ale... nie czuła się najlepiej. Własciwie to on znał się najlepiej na leczeniu w całej tej chałastrze, więc udała się bezpośrednio do ślęczącego nad papierami - rachunkami, raportami męża. Warwick był u niego w namiocie i o czymś rozmawiali:

-Coś jeszcze?
Warwick spojrzał na zmartwioną minę wchodzącej Liriel.
-Nic co nie mogło by poczekac do jutra.
Szybko wyszedł zostawiając małżonków samych w ich namiocie.
-Nie czuje się najlepiej. Mógłbyś się dowiedzieć co mi jest?
Marcus przyjrzał się dokładnie Liriel. Powiedział kilka magicznych słów i... przytulił ją, podniósł i pocałował.
-No nie rozumiem? Cieszysz się, że źle się czuję?
Marcus spojrzał na nią radosnym wzrokiem i rzekł poważnym tonem:
-Kochanie, będziemy mieli dziecko.
 

Ostatnio edytowane przez homeosapiens : 09-10-2013 o 23:09.
homeosapiens jest offline