| Kesa uśmiechnęła się do dziewczyny. - Pozwolisz? -zapytała siadając obok. - Jak się czujesz? - Dzień dobry - von Szantówna uśmiechnęła się do niej blado. - Tak oczywiście. - Wskazała wolne krzesło. Herbaty?
- Bardzo chętnie Marina wstała. Podniosła porcelanowy dzbanuszek i nalała wywaru do filiżanki. Po pokoju rozszedł się świeży zapach rumianku. - Jeszcze trochę słabo, ale dziękuję. Dziękuję za wszystko co pani dla mnie zrobiła.
- Kesa - medyczka uśmiechnęła się znowu. - Jestem od ciebie niewiele starsza, Marino.
- Kesa - powtórzyła dziewczyna, oddając uśmiech. - Pracujesz dla mojego ojca?
- Nie przepadam za zwrotem “pracować dla kogoś”, ale ..w sumie tak, jeszcze przez pięć dni płaci mi twój ojciec.
Westchnęła. - Wiesz, ze zginęła moja protegowana? Kobieta, której duszę leczyłam?
Dziewczyna drgnęła. - Ja… ja na prawdę nie chciałam, żeby zginęła. - Głos jej drżał. - Nikt tego nie powie głośno, ale wszyscy tak na mnie patrzą. Wszyscy myślą, że to przeze mnie.
Filiżanka trzymana w ręce wypadła jej z ręki rozbijając się o podłogę. Wstała gwałtownie przewracając krzesło. - Och… - przykryła dłonią usta. - Przepraszam.
Do pokoju weszła zaniepokojona Marta. - Wszystko w porządku panienko?
- Tak… Ja przepraszam.
- Nic się nie stało. Posprzątam - schyliła się by zebrać potłuczone szkło
. - Chodź - Kesa rzuciła szybkie spojrzenie na Martę, a potem ujęła Marinę pod ramie i pociągnęła delikatnie za sobą, w stronę ogrodu. - Widziałam Marthę krótko przed i zaraz po śmierci.. nie mówię tego, żeby cię straszyć - zapewniła dziewczynę. – Wiem, że Martha nie była by w stanie nikogo zatrzymywać ani nikomu stawać na drodze. Sądzę, że ktoś przyszedł specjalnie po to, żeby ją zabić. Moim zdaniem nie chodziło o ciebie. Nie jesteś winna śmierci Marthy.
Spojrzała uważnie na dziewczynę. Mała była przestraszona, nic dziwnego, obawiała się o swoje zycie... - Nie? - przez jej twarz przebiegł blady uśmiech. - Ale dlaczego ktoś miałby chcieć ją zabić?
- Powodów może być wiele… - odpowiedziała Kesa wymijająco. - Ale ważniejsze pytanie brzmi - dlaczego ktoś miałby chcieć skrzywdzić ciebie? Marina usiadła na białej ławeczce przy krzaku czerwonych róż. - To ma coś wspólnego z pracą taty. Nie wiem dokładnie. Zdaje się, że tata nadepnął na odcisk jakiemuś złemu człowiekowi.
Kesa przysiadła obok, ostrożnie, żeby nie spłoszyć dziewczyny. - Ten zamach na ciebie w lesie też? - dopytała - Myślisz, że to ojciec się w coś wplątał? - Och, jestem pewna - westchnęła. - Tata jest bardzo uparty i… Słyszałam raz jak się pokłócił z pewnym człowiekiem, że zapłaci za swój upór.
- Taaak… ja też coś słyszałam. Oczywiście, twój ojciec odmawia wszelkich komentarzy. Znasz tego człowieka, z którym się pokłócił? Szantówna zamyśliła się przez chwilę. - Nie wiem jak się nazywa. Widziałam go jednak kilka razy. Zdaje się, że jest kupcem, czy kimś w tym rodzaju.
- Opisz mi, proszę, jak wygląda. No i przede wszystkim gdzie go widziałaś. To był jakiś sklep, targ? Czy tutaj, w domu ojca? - Przyszedł kiedyś do domu ojca, po czym zamknęli się w jego gabinecie i kłócili głośno. Ale widziałam go też kilka razy jak rozmawiał z innymi rajcami - zmarszczyła czoło jakby starając się przypomnieć sobie pewne fakty. - Jest postawnym mężczyzną, z dużym, krzaczastym zarostem. Ubrany po kupiecku, stąd pewnie pomyślałam, że może być kupcem.
- Wygląda na to, ze może być rajcą.. - zastanowiła się głośno Kesa. - Czy oni zbierają się.. no.. na obrady, nie wiem, powinni się spotykać wspólnie.
Nie wiadomo było, czy pyta się dziewczyny, czy po prostu myśli na głos. - Hmmm… Nie wiem, ojciec trzyma mnie z daleka od polityki.
- Poczekaj na mnie, Marino - powiedziała Kesa. - Zorientuję się, gdzie zbierają się rajcy i pokażesz mi tego mężczyznę.
- Nie obawiaj się - podniosła dłoń do góry, w uspokajającym geście. - On ciebie nie zobaczy, zaaranżuję to tak, żebyś była niewidoczna.
To nie powinno być trudne – myślała Kesa. – Na pewno jest ustalone miejsce, gdzie zbierają się rajcy.. wystarczy popytać, a potem zadbać, żeby schować się gdzieś w bliskiej okolicy z Mariną …. Zapytać, ale nie Von Szanta, oczywiście choć on powinien wyjaśnić mi, czemu jego pełnomocnictwa nie działają i nie chcą mnie wpuścić do lochów…
Szła szybko, kierując się w stronę dziedzińca – tam powinna znaleźć kogoś, kto ją poinformuje. Gdyby się zastanowiła, pewnie odpuściła by sprawę Szantówny i wróciła do męża Marthy… albo do lochów.. albo do Staruchy, która też ją intrygowała, ale jednocześnie niepokoiła… zbyt dużo rzeczy zadziało się na raz.
Nie to spodziewała się znaleźć w mieście, czuła narastający niepokój, jakby jakiś nurt porwał ją i ciągnął, bezwładną, w stronę wiru… Musiała działać, inaczej utopi się, bezwolna.
Potrzasnęła głową, odganiając głupie myśli i jeszce bardziej przyspieszyła kroku. Teraz nie mogła się już zatrzymać.
__________________ A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić. |