Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-10-2013, 01:51   #58
Bebop
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
5 lat wcześniej, gdzieś niedaleko Detroit

Czekał aż nadejdą, wciąż napięte mięśnie powodowały ból, każdy ruch niósł ze sobą prawdopodobieństwo otwarcia powoli gojących się ran i podrażnienia tych świeżych. Nie potrafił ich jednak poluzować, tkwił w tej samej pozycji dzień w dzień. Skrępowane ręce i nogi trzymały go skulonego, worek na głowie śmierdział mieszaniną jego krwi i potu. Nie wiedział ile dokładnie czasu już tutaj spędził, miesiąc? Może dwa? Schudł, ale pomimo narastającego głodu przestał jeść przynoszone przez nich jedzenie. Nauczył się tego po pierwszych kilkunastu dniach. Nie zawsze był w stanie wytrzymać, wtedy pochłaniał łapczywie swoją porcję licząc, że tym razem będzie inaczej. Nigdy nie było. Zawsze potem się zjawiali, drwili z jego marnej siły woli, a potem zaczynali. Tłukli go po brzuchu pałkami póki jego zwieracze nie puszczały. Tykali go wtedy nimi w plecy i śmiali się.

Tym razem byli zawiedzeni, nawet nie tknął jedzenia, więc zabawa musiała zejść na dalszy plan. Chwycili go pod ramiona i zaciągnęli do dużo większego pomieszczenia. Zdjęli mu z głowy worek, a mocne światło zwisającej z sufitu pojedynczej lampy raziło go w oczy. Usadzili go na krześle. Pozostali już tam byli, jedni stali o kilka metrów oddaleni gdzieś w kącie, inni siedzieli przy stole i palili papierosy. Nie podnosił głowy, przyzwyczaił się już do swojego smrodu, ale wstyd nie pozwalał mu spojrzeć żadnemu z nich w twarz. Spodnie lepiły się do jego pośladków, zdawało mu się, że już zrosły się z jego ciałem. Resztki koszuli odsłaniały liczne rany na jego rękach i torsie, próbowali na nim wielu rzeczy, chłostali go, przypalali, bili i nacinali.

Jeden z nich przeciął więzy uwalniając jego kończyny. Jego gołe nogi były obtarte do krwi przez więzy, a palce u stóp pozbawione były już wszystkich paznokci. Mało przypominał teraz człowieka. Nie czuł się jak człowiek. Był teraz kupą mięsa i fekaliów, był tym na co wyglądał. Dłonie mu drżały, jedyny wysiłek na jaki mógł się zebrać, było ich rozcieranie. Wzdrygnął się, jeden z nich położył mu dłoń na ramieniu, a jego ostre paznokcie zagłębiły się w jedną z ran. Nawet nie jęknął, choć ból narastał z każdą chwilą. Zaszurało krzesło i mężczyzna w białym garniturze wstał, momentalnie zniknął nieprzyjemny dotyk z rany. Po chwili zobaczył przed sobą jego twarz, przyjemną, miłą, uśmiechniętą. Doskonale znał już woń jego perfum. Z kieszeni garnituru wyciągnął paczkę papierosów i jednego z nich umieścił w ustach Logana. Srebrna zapalniczka błysnęła w jego rękach, na moment ciało Hegemończyka wypełnił błogi stan. Kilka sekund mylnego przekonania o tym, że nie będzie źle.

- Zaczniemy kiedy będziesz gotów, przyjacielu – powiedział mężczyzna.

***

Obecnie

Mówi się, że życie żołnierza nie jest usłane różami, ale życie dowódcy żołnierzy to dopiero gówniana sprawa. Jeżeli chodziło o kwestie taktyczne, Logan jeszcze jakoś sobie radził. Przydzielanie wart, dobieranie ekipy, działania w walce. Nie miał jednak pojęcia jak poradzić sobie z narastającym pośród ekipy napięciem. By być szczerym nawet nie zastanawiał się nad tym jednak zbytnio, to nie był spacerek ani grupa wsparcia dla anonimowych alkoholików. Cześć, jestem Drake. Witaj Drake. Dzisiaj zabiłem ludzi, wielu ludzi. Gówno prawda, albo psioczysz albo przesz dalej i nie myślisz o zatrzymaniu się. Prawda, razem mieli największe szanse by przetrwać, ale tylko jeśli działaliby wspólnie. Póki co się to udawało, ale napięcie rosło.

Kiepsko wyglądały też inne sprawy, atak z zaskoczenia na osłabiony skład, ranni, których już łatał Młody. Dobrze było mieć w ekipie rusznikarza, bo chłopak zszywał jak maszynka. Bez niego sprawy wyglądałyby znacznie gorzej, dobrze, że udało się go uratować. W końcu nie był soldado pokroju Cutlera czy Lynxa.

Drake pokręcił głową, sporo się wydarzyło i z postoju w tym miejscu nie mógł być zadowolony. - Kiepsko - skomentował krótko jak to miał w zwyczaju - sporo wrażeń. - Rozejrzał się po twarzach towarzyszy. - Po kolei, przy ognisku znaleźliśmy laskę i paru drabów, którzy chcieli ją wykorzystać. Jest w aucie, nic jej nie mówimy o nas, o przesyłce, trasie, zadaniu, nic. Będzie miała opaskę na oczach, nie chcę żeby wiedziała o nas cokolwiek. Przepytamy ją i wypuścimy na jakimś zadupiu po drodze żeby nie zostawiać jej na pastwę losu. Zajmiemy się rannymi, wy opowiecie co tu do cholery się stało. – Wyjaśnił pokrótce i przeniósł wzrok na Lynxa i następnie na Polaka. - Lynx, Staszek, potem chciałbym zamienić z wami parę słów.

- W czym mogę pomoc? – spytał od razu Polak.

- A poprztykaliśmy się nieco z mutkami, chyba sądziły że Cutler to ich mama więc wpadły się przywitać. My uznaliśmy ich ochotę na czułości za atak więc wystrzelaliśmy je nim ktoś się skapnął co się właściwie dzieje. Ot, wsio – dodał tuż po Staszku Młody.

- Zaatakowały mutanty, bestie. Musiały nas wyczuć. Atak odparliśmy, trzech lekko rannych, doszło do awarii części sprzętu. Przesyłka nie ucierpiała. – Mark ledwie zerkał znad swojego karabinu.

Drake uśmiechnął się słysząc uwagę Młodego, zadowolił go zwięzły raport Marka i chęć pomocy Staszka. Tak szybkiego odzewu chyba się nie spodziewał - Cutler przytulił ich jak potrafił najlepiej. - Zaśmiał się spoglądając na Maczetorękiego. - Dobrze, że sobie poradziliście. Staszek, mógłbym skorzystać z twoich umiejętności.

- No nie wiem... wole blondynki
– uwaga wypowiedziana była cicho, ale i tak Drake zdołał wychwycić jej wydźwięk. Po chwili dodał już bardziej rzeczowo - Co chcesz wiedzieć i jakim kosztem?

- Nie chcecie jej chyba torturować?! – wypaliła nagle Karen, widocznie oburzyła ją sytuacja. Nie wzruszony Marek wciąż zajmował się rozkładaniem broni i tak zresztą nie mógł się odezwać, gdyż w zębach tkwiła mu latarka, którą oświetlał sobie części.

- Nie?
– spytał jakby zawiedziony Staszek, choć może jedynie podpuszczał kurierkę - A co chcemy?

- Uratowalibyśmy ją przed gwałtem gdybyśmy chcieli ją torturować? - spytał Drake Karen retorycznie sugerując by nie wygadywała głupot - Niech powie wszystko co wie o tych którzy ją porwali i tym który to zlecił, gdzie ją wieźli, za jaką cenę, czy będą jej szukać i co jeszcze uznasz za stosowne. Nie jest wrogiem, więc spróbuj ją do siebie przekonać. Tobie prędzej zaufa niż komukolwiek z QRS.

- Będę potrzebował odrobiny prywatności. Jeśli ma się otworzyć to w mniejszym gronie. Niech Karen mi pomoże. Będzie przeciwwagą i „dobrym policjantem”.

- Może być - przychylił się do zdania Staszka Drake - Na stacji na pewno znajdzie się jakiś spokojny kąt, pamiętajcie, nic o nas. Dajcie znać potem jak poszło.

- Może ja pójdę?
– wtrącił Marek wreszcie podnosząc głowę - Staszek nie poznał za dużo Zasranych Stanów, a Karen może być mniej obiektywna.

- Przed paroma chwilami prawie ją zgwałcono. Wielokrotnie. Uważasz, że od tak otworzy się przed dwoma napotkanymi kolesiami?

- Dam radę. Chodźmy eleganciku – powiedziała Karen.

- Że niby ja? – spytał Polaczek wskazując na siebie palcem i wzruszając ramionami, zerknął jeszcze na cyngla tym charakterystycznym dla siebie wrednym spojrzeniem, ale Marek nie dał się sprowokować i spokojnie się w niego wpatrywał.

Następnie Drake odbył jeszcze kolejno rozmowy z Baszarem, Cutlerem i Lynxem, dwaj ostatni porozmawiali sobie nieco o ostatnim wypadzie strzelca, co nie skończyło się raczej pozytywnie. Logan nie widział sensu w udzielaniu Nathanielowi reprymendy, byli żołnierzami, wszyscy popełniali błędy. Drake nie był lepszy od nich, pełnił tylko inne stanowisko, poza tym strzelec doskonale wiedział co zrobił źle i jak powinien postąpić, a to najemnikowi wystarczyło. Jeżeli chodziło o dziewczynę, to jego plany nie uległy zmianie. Owszem, chciał z niej wyciągnąć nieco więcej, natomiast żadne tortury, wożenie ze sobą i obsługa hotelowa nie wchodziła w grę. Pomogli jej, bo kobiet w potrzebie się nie zostawia, ale gdy tylko dotrą do pierwszej wiochy będą musieli ją zostawić. Najgorsze miała za sobą, teraz sama musi zawalczyć o życie. Wysokiej klasy papieros od Torrino odpalony przez Lynxa pozwolił mu na moment nieco się rozluźnić, ale spokój nie mógł trwać wiecznie. Nie mógł trwać nawet pieprzonych dziesięciu minut.

Porwane auto szybko się oddalało, a ciała leżące niedaleko dość jasno przedstawiały sytuację. Całe szczęście przesyłka pozostała na stacji, mimo to nie mogli dopuścić by ktokolwiek zbiegł. Obaj zareagowali błyskawicznie i popędzili w kierunku jeepa, Drake potrafił całkiem nieźle kierować, a Lynx ze swoim okiem i umiejętnościami strzeleckimi był idealnym kompanem do tej akcji. Ściągnąć porywacza i przy okazji jak najmniej uszkodzić auto, cel był prosty.

- QRS – wydarł się nie przerywając sprintu, nie widział ich, ale musiał zwrócić ich uwagę. Jeśli któryś z nich dobiegnie zdąży się jeszcze zabrać, ale aktualnie ważniejsza była przesyłka. Ktoś musiał ją pilnować. Logan czuł, że powinien zostać, trzeba było jednak działać szybko. Potrafił kierować, miał kluczyki i był nie daleko jeepa, obok miał Lynxa. Decyzja była prosta. – Pilnujcie skrzyni! – krzyknął jeszcze.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline