Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-10-2013, 18:57   #4
Ryzykant
 
Ryzykant's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryzykant ma wyłączoną reputację
Dzień wcześniej...

Ostrze gładko wysunęło się z ciała człowieka. Ostatnie tchnienie uleciało z ust pechowego mężczyzny, kiedy to osuwał się na ziemię.
-Przepraszam, naprawdę, szczerze przepraszam- odpowiedział szczerze czarnowłosy mężczyzna. Blizna na jego policzku wygięła się, gdy ten wykrzywił usta w smutnym uśmiechu. Echa czynu, którego właśnie dokonał, dopiero docierały do jego umysłu.
-Gdybyś dał mi wybór... Gdyb... Może wszystko potoczyłoby się...inaczej...?- głos zaczął mu się załamywać, zaś z ust zniknął uśmiech ustępując miejsca wyrazowi głębokiej konsternacji.
Ciężko wzdychając otarł ostrze swojego miecza o ciało leżące u jego stóp. Krew pozostawiła czerwona smugi na płaszczu trupa.
-Wszystko byłoby kurwa inaczej!- ryknął, a po chwili, jakby dla podkreślenia swoich słów, kopnął mocno nieboszczyka w twarz. Usłyszał trzask, zaś na czubku buta pozostało mu trochę krwi. Schował broń do pochwy, po czym schował swoją twarz w dłonie. Kolejne westchnięcie.
Przybył do Errden z prostym założeniem. Wykonać robotę, podobno bardzo dobrze płatną, po czym wreszcie usunąć się w cień. Zakończyć najemniczą działalność. Nie chciał już walczyć. Całe jego życie było jedną, cholerną bitwą! Batalią, której nie potrafił wygrać. Poczucie, że musi się ustatkować przyszło zaledwie kilkanaście dni temu. Powróciło po wielu latach. Szczerze mówiąc, to nie myślał o tym od utraty żony... Minęło już tyle lat.
Lata mijały, a ból zanikał. Vindieri odczuwał to, był gotów zacząć wreszcie życie od nowa. No i zakończyć ten niezbyt chlubny okres przejściowy który to aktualnie trwał w najlepsze.
-Przynajmniej tyle dobrego zrobiłeś...- wzrok Vina podążył pod ścianę zaułka w którym się znajdował. Znajdowała się tam rozbita, odkorkowana flaszka podłej wódki, którą chciał raczyć się tego wieczora. Niestety, silne kopnięcie w plecy spowodowało, że zataczając ją do przodu wypuścił ją z dłoni. Spowodowało również, że wyciągnął miecz jednocześnie obracając się, zbił pchnięcie sztyletu po czym wbił miecz głęboko w brzuch przeciwnika. Następny cios dosięgnął gardła rozbójnika.
Vindieri nie miał ochoty przeszukiwać swojego niedoszłego zabójcy. Musiał być strasznie głupi, skoro zaatakował uzbrojonego mężczyznę w tak nieudolny sposób. A ani pieniądze, ani inne dobra materialne niezbyt trzymają się głupich ludzi.
Że też spróbował go obalić kopiąc, zamiast po prostu dźgnąć pod łopatkę...
Zabrał sobie tylko sztylet, nieźle wyważony, co warto zauważyć. Jeszcze raz popatrzył smutnym wzrokiem na zwłoki mężczyzny. Udało mu się wreszcie uspokoić emocje. Taak... Zmiana aktualnego stylu życia będzie widocznie o wiele trudniejsza, niż początkowo sądził.
Powolnym krokiem ruszył w kierunku, z którego przybył. Ominął jednak karczmę, choć z niemałym trudem. Wiedział, że pierwszym krokiem w kierunku wewnętrznej przemiany było zaprzestanie picia tego syfu. Znaczy się mógł popić od czasu do czasu, ale tak codziennie niemal do nieprzytomności? Przynajmniej zauważył, że coś jest nie tak, a to już pierwszy krok ku lepszemu. Tak czy inaczej, dziś nie miał już ani czasu, ani nastroju nawet na mały kufelek piwa. Musiał przygotować się do podróży, o czym przypomniał mu pechowy "skrytobójca".

Dzień spotkania z pracodawcą

Można powiedzieć, że miasto było jego żywiołem. Nie lękał się ciemnych zaułków czy też innych ponurych dzielnic. Bał się komuś zaufać. Vindieri był cholernie podejrzliwy. Jego pierwszą zasada brzmiała bowiem "Nigdy nie ufaj nikomu. A w szczególności pracodawcy". W kręgach najemniczych była to bardzo popularna życiowa zasada, jednakże Vin przestrzegał jej w ostatnich latach bardzo, ale to bardzo rygorystycznie. Teraz zyskał nieco więcej wiary w ludzi... Może to częściowo przez chęć jego przemiany? A może przez rozchwianie emocjonalne spowodowane rzucaniem nałogu...
Jego fioletowe oczy spoglądały na dziesiątki, a może nawet setki ludzi na ulicach miasta. Fakt, było tu tłoczno. Nawet chłodne powietrze nie przepędzało ludzi do ciepłych karczm lub domów. Każdy miał coś do załatwienia...
Po kilku minutach Vindieri szedł schodami na górę, tam gdzie mieli zebrać się wszyscy goście. Wspinał się powoli, ciesząc się brakiem przepychu w rezydencji. Nie lubił nadmiernych bogactw. Zwykle starał cieszyć się prostymi rzeczami... No, przynajmniej w dawnym życiu. W tej chwili nie miał zbytnio z czego się cieszyć. Choć, myślał, może to wkrótce się zmieni?
Zanim skończył ostatnią myśl stał już wśród innych gości. Obejrzał towarzystwo... Niewiele mógł o nich powiedzieć. Nie znał ich. Na wyrobienie sobie o nich zdania przyjdzie jeszcze czas. Na razie zajął tylko miejsce przy stole i wysłuchał cierpliwie Sigurda. Gdy inni zadali swoje pytania, nieśmiało odchrząknął po czym przemówił już nieco pewniejszym głosem.
- Mam pewne zasadnicze pytanie. Jak dobrze chronione były poprzednie karawany?- Podrapał się po policzku. Coś jeszcze go trapiło... Ach, tak...- Kiedy wyrusza...nasz... transport?- Delikatnie wsunął jedną rękę pod stół, po czym skierował rękę w kierunku cholewy buta i poprawił zamocowany wewnątrz sztylet. Dobra kryjówka, tylko cholernie niewygodna!
 
Ryzykant jest offline