Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-10-2013, 17:17   #109
Gortar
 
Gortar's Avatar
 
Reputacja: 1 Gortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputację
Grek i Gortar

Gdyby ktoś zajrzał dzisiaj na rynek Denondowego Trudu zobaczyłby rzecz niecodzienną. Zjechało się wszelakiego ludu mnóstwo. Muzykanci grali na piszczałkach i fletach. Kuglarze rozśmieszali gawiedź. Zjechał cały cech rzemieślników. Nawieziono materiału dwa wozy. Dzisiaj nie było targu. Dzisiaj budowano szafot.


Cathil Mahr.


Tak jak wcześniej czuła roztargnienie i nie była pewna, czy zwracać się do Rolfa o pomoc, tak teraz wahała się czy dobrze zrobiła i czy powinna wskazać strażnikowi miejsce pobytu przyjaciółki. Ona, która zawsze dbała tylko o własną skórę, niezależna. Teraz czuła się za kogoś odpowiedzialna. Jeszcze tydzień temu pewnie odwróciłaby się w drugą stronę i uciekła z miasta, gdy jeszcze mogła. Teraz gotowa poświęcić siebie dla życia Neny. I gdy tylko dopadało ją zwątpienie, sięgała ręką w miejsce, gdzie schowała mały zwitek papieru z kilkoma literami skreślonymi przez Orina.

[i]Być lepszym człowiekiem[/b].

Czekała więc w zaułku, nieopodal miejsca zamieszkania Rolfa. Przyszedł punktualnie, tak jak obiecał a za nim, w dyskretnej odległości, w cywilnych ubraniach szóstka mężczyzn. Wypatrzył ją i podszedł szybko.

- Zaciągnij kaptur na głowę i prowadź - denerwował się trochę i ta nerwowość udzieliła się również jej.


Orin Sorley.



Niziołek stanął w cieniu wejścia do świątyni. Oczy powoli przyzwyczajały mu się do półmroku panującego wewnątrz. W środku przed wielkim ołtarzem klęczało kilka modlących się osób. Świątynia aż kipiała od złotych zdobień natomiast sam ołtarz przedstawiał piękną uśmiechniętą kobietę trzymającą w dłoni złotą monetę. Niziołek rozpoznał ten wizerunek. Świątynia poświęcona Tymorze.



Znał nawoływania kapłanów: “Każdy powinien być śmiały, albowiem być odważnym, znaczy żyć. Odważne serce i gotowość podjęcia ryzyka niszczą pieczołowicie przygotowane plany w 9 przypadkach na 10. Oddaj się w ręce losu i zaufaj swemu szczęściu. Bądź panem swej doli, a szczęście i pecha przyjmuj jako dowód zaufania Pani. Podążaj za swoimi celami, a Pani ci w tym pomoże. Bez jej wskazówek i celów , jakie ci wyznaczy, wpadniesz w objęcia Beshaby, albowiem ci, którzy nie zmierzają w obranym kierunku, zdani są na łaskę nieszczęścia, które nie ma litości. “
Chyba nie mógł lepiej trafić. Pech prześladował jego i jego towarzyszy od dłuższego czasu, nie było więc odpowiedniejszego bóstwa od Pani Szczęścia, o którego pomoc mógłby prosić.
Wszedł w głąb świątyni by uklęknąć koło innych wiernych. Zbliżył się do ołtarza i padł na kolana. Cisza panująca w światyni poczęła koić jego zszargane nerwy. Spojrzał na wizerunek Radosnej Pani po czym zamknął oczy z całego serca pragnąc prosić ją o odmianę złego losu który prześladował jego i jego towarzyszy. Dawno się nie modlił i prawdę powiedziawszy nie wiedział jak zwrócić się do bogini by jego prośba została wysłuchana. Zaczął więc od zwykłego “proszę“. To co nastąpiło potem było niezmiernie dziwne, choć do dziwnych zdarzeń Orin zdążył się już przyzwyczaić. Zobaczył kilka szybko po sobie następujących obrazów. Chatkę nad jeziorem, staruchę którą spotkali w środku, oraz siebie i towarzyszy wokół ognia.
- Ostrzegałam was - rozległ się głos w jego głowie. Słowa były wypowiedziane głosem starej kobiety którą spotkali pamiętnej nocy…
Następnie dostrzegł obraz Pani Szczęścia znajdującą się w głównym ołtarzu świątyni, siebie samego klęczącego przed tym wizerunkiem oraz postać mężczyzny o nieokreślonych rysach, który minął go po czym zasłonił obraz czarna płachtą tak, że niziołek poczuł iż więź z boginią zostaje przerwana. Orin czuł dojmującą świadomość tego iż mężczyzna zrobił to celowo.
Zimno posadzki na policzku było tym co poczuł następnie. Musiał przewrócić się w trakcie tego dziwnego widzenia. Strużka śliny znaczyła fragment jego szaty wstał powoli i chwiejnie niepewny tego co właśnie sie stało i zobaczył nad sobą kilku mężczyzn w kapłańskich szatach. Każdy z nich dzierżył w dłoni długi kij.
- Znowu jeden z was? Przyszedłeś tu się wyspać, co? - Rzucił w przestrzeń jeden z mężczyzn - Ile razy mamy powtarzać, że widok żebraków nie jest miły naszej Pani. Widać będziemy musieli wyrazić się jaśniej.
Po tych słowach zamachnął się kijem na Orina. Zdezorientowany bard próbował powiedzieć że nie jest żebrakiem ale nikt go nie słuchał. Pierwszy cios doszedł celu boleśnie tłukąc lewe ramię, które niziołek wystawił w celu obrony. Nie było po co siedzieć dłużej i czekać na kolejne razy. Zwinnie podniósł się na nogi i zaczął uciekać. Mimo tego zarobił jeszcze kilka ciosów. Zdyszany i zbolały wybiegł przez drzwi świątyni i zniknął w labiryncie zaułków.


Nena Deacair.

Nilofaur usłyszała ruch przy wejściu do nory a chwilę potem poczuła nagłe poruszenie wśród dwunożnych. Ktoś przyszedł. To był zdecydowanie samiec alfa. Zawarczał i wyrzucił z siebie wiązankę dźwięków, którymi porozumiewali się ludzie i po czym wyszedł. Co dziwne, ci którzy zostali nie wrócili do swoich obowiązków lecz poszli odsunąć drewnianą przeszkodę, która oddzielała ją od jej pani.


Irga.


Promienie słońca, które powoli zbliżało się do powierzchni dachów, padły na twarz starej. Zacisnęła przez chwilę mocniej powieki jak gdyby chciała się odciąć od rzeczywistości, zatrzymać jeszcze chwilę w spokojnej krainie snu. Po chwili przestała jednak walczyć. Sapnęła. Przysłoniła kościstą dłonią oczy i usiadła na skraju łóżka. Ozdoby we włosach zagrzechotały. Czekała. Stare kości potrzebowały chwili aby je rozruszać. W końcu sięgnęła po drewniany kostur i wstała opierając na nim część swojego ciężaru.

Kuśtykając wyszła na korytarz. Stukając laską o drewnianą podłogę kierowała się do pokoju Kruczej córki. Tak jak myślała Kruk był w środku, siedząc przy łóżku dziewczyny, trzymał jej dłoń. Gdy weszła, uciekł wzrokiem. Czy wstydził się swojego wczorajszego zachowania? Czy miał jej za złe?

Zamelnschaftówna wyglądała blado, ale była przytomna.

Szeptunka podeszła bliżej. Kruk odgradzał ją od swego pisklęcia. Stanęła przy nim. Przekrzywiła ptasio głowę wpatrując się w dziewczynę. Czekała.

Dziewczyna spojrzała na nią a na twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech. Nie widziała w jej oczach hardego spojrzenia, jak jeszcze dzień wcześniej.

Stara pokiwała z zadowoleniem głową. Sięgnęła do głębokiej kieszeni i wyciągnęła przygotowany wcześniej woreczek z ziołami. W tej samej chwili przez jej ciało przebiegł dreszcz. Krew zawrzała w jej żyłach. Odczuła całym swym ciałem wołanie. Ślad krwi, który pozostawiła dzisiejszego poranka odnalazł ją. Źródło ją wzywało.

Przezwyciężyła nagłą słabość. Złapała równowagę. Zacisnęła mocniej kościste palce na woreczku.

- Każ zaparzyć świeżą wodą - wyciągnęła zawiniątko w kierunku Kruka. - Pój ją przez całą noc. Będzie odzyskiwać siły.

Odebrał podarunek.

Źródło wzywało. Ciepło rozlewało się i przyjemnie drgało w całym ciele.

- Nie lekceważ mych słów - ostrzegła. - Jeśli chcesz ją odzyskać nie zapomnij o wywarze. Co godzinę kubek.

Nie odezwał się.



Bernard Wolner.

Wpadł do gmachu niczym gradowa burza. Ponury. Milczący. Udał się wprost do kanciapy Kulawca. Załomotał pięścią. Może zbyt mocno, pomyślał po niewczasie. Zza drzwi ukazała się twarz klucznika.

- Bernard? - zdziwił się. - Tłuczesz się tak, że myślałem już, że to Nadęty Pomidor znowu przyszedł z pretensjami. - Otworzył szerzej drzwi zapraszając go gestem do środka. - Napijesz się jeszcze?

Kat wszedł zamykając za sobą.

- Co? - spytał jakby teraz do niego dopiero dotarło, że kuternoga o coś go pytał. - A… nie. Dziękuję. Słuchaj Kulawiec, pamiętasz dzień, w którym przyprowadzono tą wiedźmę?

- Pamiętam, dlaczego pytasz?

- Kto ją wtedy przyprowadził?

- Gwizdo.

Gwizdo… Bernard kojarzył kapitana straży miejskiej o niebieskich, zimnych oczach.

- A nakaz? Kto wydał nakaz aresztowania?

Kulawiec zmarszczył czoło. Oparł się pięściami o blat stołu.

- Wybacz. Nie pamiętam ale na pewno napisał je Kranz, jego spytaj.

Od klucznika nic już więcej nie wyciągnął, postanowił więc jeszcze udać się z wizytą do skryby. Ten kończył właśnie pracę i zbierał się do domu.

- Nakaz? - spytał. - Jesteś pewien, że ja go pisałem? Ech… To dziwne, ale nie pamiętam.

Pisarz wypytywał jeszcze Mistrza Dobrego o jego spotkanie w karczmie z Łozą lecz kat zbył go ogólnikami. Musiał wyjść z tego zaduchu na świeże powietrze i chwilę pomyśleć.





Orin Sorley.



Zrezygnowany i sponiewierany wlókł się powoli, z kapturem zaciągniętym mocno na twarz w kierunku miejsca, w którym pozostawili Nenę. Miał wrażenie, że mijani przechodnie wpatrują się w niego i że zaraz ktoś rzuci się z okrzykiem “złodziej! łapać złodzieja!”. Zastanawiał się nad tym co przed chwilą spotkało go w świątyni. Nie miał pewności jak to rozumieć. Czy to wpływ nerwów, zmęczenia i tego co właśnie działo się z nim i jego przyjaciółmi czy też faktycznie doznał widzenia od Pani Szczęścia. Kim był mężczyzna który pojawił się w wizji i przerwał kontakt… tego nie wiedział. Gdy zbliżał się do miejsca przetrzymywania Neny zobaczył dziwny widok. Kilka osób zbliżało się do budynku. Prowadziła ich postać w płaszczu z kapturem. Niziołek miał nieodparte wrażenie, że zna tą osobę. Grupa zatrzymała się przed drzwiami, chwilę trwała rozmowa po czym zakapturzona postać zniknęła w jednym z zaułków. Orin przylgnął plecami do ściany obserwując rozwój wypadków. Grupa otworzyła drzwi i weszła do środka. Usłyszał podniesione głosy i jakieś hałasy dobiegające z wnętrza budynku. Po niedługiej chwili ujrzał jak boczne wejście z budynku otwiera się i wybiegają z niego zbiry które ich przetrzymywały prowadząc związaną postać z workiem na głowie. Zaraz za nimi z wyjścia wypadła grupa która niedawno weszła do budynku. Orin usłyszał krzyki:
- Stać! W imieniu prawa!
Po tych słowach oprychy postanowiły nie podkładać się organom ścigania i zostawić balast w postaci więźnia. Pościgowi nie zależało jednak na pościgu za nimi a raczej na przejęciu więźnia. Jeden z mężczyzn podszedł do więźnia i zerwał worek z jego głowy. Spod przykrycia wyjrzała twarz Neny wyraźnie zdezorientowanej. Mężczyzna, najwyraźniej głównodowodzący powiedział do Neny kilka zdań, z których tylko strzępy dotarły do uszu niziołka.
- … Rolf.... przyjaciółka…nie mam wyjścia…..proces…
Po tej wymianie Druidka spuściła głowę, jakby pogodzona z losem i poszła z mężczyznami w kierunku lochów.
Niziołek był lekkim szoku jednak jego umysł pracował dość sprawnie. Cathil musiało się udać i najpewniej to ona była tą dziwnie znajomą zakapturzoną postacią. Postanowił sprawdzić czy miał rację. Poszedł do zaułka w którym widział znikającą postać. I faktycznie zobaczył zrezygnowaną, siedzącą na ziemi i opartą plecami o ścianę łowczynię.


Irga.

Po wyjściu z domu wciągnęła głęboko w płuca powietrze. Słońce oparło się już o dachy i powoli robiła się szarówka. Ciągle czuła przyzywającą ją krew, dotkniętą przez Źródło. Ptaki nadal zataczały koła wokół ratuszowej wieży. Starucha pozwoliła się nieść nogom wsłuchując się w tętno bijącego miasta. W tętno własnej, gorącej krwi. Szumiała jej w uszach. Dudniła odgłosami kroków. Jej świat zawęził się do odczuwania więzi. Szła bezwiednie, trącana przez przechodniów. Poruszała się niczym liść niesiony wiatrem, porywany podmuchami.

W końcu przystanęła. Ile trwała jej wędrówka? Minutę, może godzinę? Nie była w stanie powiedzieć. Stała dysząc ciężko. Czuła pot spływający jej po plecach i wiatr chłodzący zroszone czoło. Przed oczami miała jeszcze białe plamki. Wsparła się ciężko na kosturze. Uspokajała buzującą w niej krew. Po chwili wszystko wróciło do normy. Spojrzała przed siebie. Stała na placu przed wejściem do lochów. Zobaczyła skupisko ludzi. A w śród nich…

Źródło. Była pewna.



Nena Deacair.

Znowu prowadzili ją do lochów! To niemożliwe. To niesprawiedliwe. Jak to wszystko mogło się wydarzyć?

Nilofaur, jej mała łasiczka, była już tak blisko, gdy przyszli znowu po nią. Ściągnęli kajdany i założyli na głowę wór. Później ją gdzieś ciągnęli. Opierała się ale to tylko pogarszało sprawę. Później był krzyk, szarpanina, szczęk stali i cisza. Ręce, które ją trzymały zniknęły. Potem ktoś zerwał worek, który miała na głowie. Przez chwilę miała nadzieję, że ktoś wyciągnął ją z opresji. Lecz usłyszała kilka słów, z których zapamiętała “proces” a później kilka silnych rąk złapało ją i znowu prowadzono ją do lochów.



Bernard Wolner.

Kat wychodząc z budynku zauważył większą grupę zbliżającą się w jego stronę. Siedmiu mężczyzn prowadziło przed sobą dziewczynę. Stanął jak wryty. Druidka!


Kesa z Imarii.

Była zdeterminowana. Musiała doprowadzić tą sprawę do końca. Pewnym, raźnym krokiem szła w kierunku ratusza. Musiała wyjaśnić kilka kwestii. Potrzebowała informacji. Nie lubiła pozostawiać spraw nie zamkniętymi.

Idąc szybko wpadła na grupę uzbrojonych mężczyzn, prowadzących przed sobą kogoś. “Pewnie kolejny podejrzany” - pomyślała. Wtedy wpadła na jednego ze zbrojnych, który odruchowo ją odepchnął. Już miała to głośno skomentować, gdy jej wzrok skrzyżował się ze zmęczonym spojrzeniem prowadzonego do lochów pojmanego.

Nena”!
 
__________________
---------------
Rymy od czasu do czasu :)
Gortar jest offline