Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-10-2013, 18:05   #5
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Łup! łup! łup! Ciężkie żołnierskie buciory uderzały o brukowaną uliczkę, wzbijając w powietrze zalegający nań pył i zrywając ptaki do lotu. Alejka pełna była żebraków, umorusanych dzieci i innych oportunistów czekających na łatwy zarobek, ale pały z żelaznymi wykończeniami, błyskające ostrza i ponure gęby odstraszały nawet tych najbardziej zatwardziałych.

* * *


- Standardowa eskorta. - Odparł Sigurd na pytanie Vindieriego. - Tuzin zbrojnych, podstawowe wyposażenie. Dwóch strzelców z kuszami. Wszyscy wyszkoleni, znający szlak. Gdyby nie to, że ataki nadeszły znienacka, dotarliby do Easeyr.

* * *


Podgrodzie było wrzodem na errdeńskim tyłku, który przez ostatnie dekady rozrósł się jak tyłki kupieckie i mieszczańskie, spasione dzięki szylingom zarabianym na wydobywanym metalu i kamieniach szlachetnych. Problem ten nie dręczył tylko ellyriańskiej stolicy Międzyrzecza, ale też każde znaczne miasto Voserii: Ouriad, Yznor, Hjargaard, Nasco, Cronsverę. I Ylcveress, najbardziej Ylcveress. Biedne, zbite byle jak z desek chałupy rosły pod murami jak grzyby po deszczu, a gdy zabrakło miejsca, rozrastały się gdzie wzrokiem nie sięgnąć. Czasami próbowano ocieplić ich wizerunek, nadając wymyślną nazwę - Stare Miasto, Dolne Miasto, Stara Kwatera - ale nie zmieniało to natury Podgrodzia, wąskiego labiryntu śmierdzącego szczynami, gównem i śmiercią.

Nocą było niebezpiecznie. Nocą na żer wychodziły szuje, kurwy i cały inny margines społeczeństwa. Nocą łatwo było o kosę między żebra, bądź przy odrobinie szczęścia - o obity ryj i zwiniętą sakiewkę. Nocą... Ale nie przemierzali Podgrodzia nocą. Z edvinowej siedziby wyruszyli kiedy słońce stało niemal w zenicie. Całą ferajną. Z trzema jeźdźcami w awangardzie i trzema w ariergardzie. Szóstka najęta przez Edvina plasowała się gdzieś pomiędzy. Z wozem przypominającym te z narsaińskich taborów pośrodku orszaku, na boku którego wymalowany był symbol ich pracodawcy - złoty lis. Nie szło zajrzeć do środka, nie szło nawet zapuścić żurawia. Ale wiedzieli co transportowali.

* * *


- Kamienie. - Sigurd zaspokoił też tylową ciekawość. - Wieźć będziecie ostatnią dostawę z kopalni. Ta sama droga, ta sama obstawa. No, obstawa trochę bardziej doświadczona. Mości pan Edvin ma nadzieję, że podołacie zadaniu i ukrócicie ataki. Oraz że transport dotrze do Easeyru. To pierwsze ma priorytet. Kwatery gościnne są do waszej dyspozycji przez noc, a o dzwonie południowym powinniście być już na szlaku.

* * *


I byli. Dzwony na wieżach kasztelu i świątyni Matki wybijały południe, kiedy Errden znikało im za plecami. Było cieplej niż dnia poprzedniego, bez ani jednej ciemnej chmury na nieboskłonie. Jechali leniwie, wystawiając twarze ku słońcu, integrowali się i popijali sobie. Gwardziści i woźnica byli ciut za sztywni na wspólne rozmowy, ale szóstka z edvinowego gabinetu jako tako się dogadywała.

Elva Larsdatter, złotowłosa piękność, kusiła. Skórzana kurta odsłaniała co nieco, a i obcisły materiał nie ukrywał powabnych kształtów, jeszcze niedotkniętych przez widmo czasu. Adoratorów jednak nie było. Jej towarzysz, Madyass Calyeri, był chłop na schwał. Zahartowany przez służbę w ellyriańskim wojsku, i u niego skórzana zbroja nie ukrywała kształtów. Kształty były jednak zgoła inne niż te elvowe. Nie powabne, nie kuszące, ale świadczące o drzemiącej w łapach sile. Dziwna para, Soennyrka i Ellyrian, ale para.

Wzrok najbardziej przyciągał, zaraz po Elvie, cyrulik. W ciemne loki powplatane były pióra przeróżnej maści, przy pasie wisiały fiolki jakichś chemikaliów, a zielone spojrzenie było jakby zamglone i nieobecne. Perdus, bo tak matka dała młodemu na imię, studiował niegdyś w Księstwie Greińskim, dopóki nie wywalili go na zbity pysk za, jak sam to określił, "drobne nieporozumienie". Czy owo "nieporozumienie" miało coś wspólnego z tym, że wołano go "Szalony" - nie wiedzieli. Wiedzieli jedynie, że miał torbę pełną alchemicznych i chirurgicznych badziewi, które prędzej czy później się przydadzą.

I podróżowali sobie w najlepsze. Wesoło podrygujący wóz, gburliwi strażnicy i małomówny woźnica. Pół-Narsain, młody idealista, pijaczyna. Blondyneczka, rudy eks-żołnierz i lunatyk.

* * *


"Pięć dni i cztery noce do Pogranicza. Drugie tyle stamtąd do Easeyr."

Słowa Sigurda odbijały się echem w myślach; informacje przezeń podane były dokładne, co do joty. Pięć dni podróży, cztery noce nocowania w opłaconych z góry zajazdach. Z początku było ładnie, było przyjemnie. Słońce świeciło, ptaszki ćwierkały i ogólnie była sielanka. Żarli i pili za edvinowe pieniądze, ale powoli kończyło się dobre.

Od dwóch dni, im bliżej było im do Pogranicza, tym było mniej przyjemnie. Niebo było szare i ciężkie nad głowami, od czasu do czasu spadł deszcz. Strażnicy zrobili się bardziej burkliwi, kompani mniej rozmowni. Wszyscy bez wyjątku wiedzieli, że coraz bliżej do paszczy lwa, do być albo nie być całego przedsięwzięcia.

To już, to tutaj. Ostatni przystanek przed decydującym etapem. Wioska i skromny posterunek, z których ellyriańskie podjazdy nękały zachodnich sąsiadów. Kilkanaście lig na zachód natomiast, był pas spalonej ziemi - Pogranicze. A pomiędzy nim, a Podlesiem czekała na nich zasadzka. Ale przed sobą mieli jeszcze jedną noc w zajeździe, darmowe jedzenie i napitek oraz nocleg w wiosce, a nie pod gołym niebem.

Tyle że wioski nie było. Były tylko czarne, spopielałe szkielety chat. Osmalona, w wielu miejscach doszczętnie spalona palisada. Z daleka można było jeszcze dostrzec jedno z większych drzew i ciemne kształty zwisające z jednej z gałęzi. Gdyby nie wydłużające się cienie i paskudna pogoda, dym z Podlesia widzieliby wcześniej.

Ale byli na wzniesieniu, pół ligi od byłej już palisady. Byli za blisko. Dłonie automatycznie odnalazły bronie, zacisnęły się na rękojeściach i palce gotowe były pociągnąć za spust. Nie spodziewali się kłopotów tak wcześnie. Nawet fakt, że po piromanach nie było ani śladu, nie nastrajał podróżników optymistycznie.

- I chuj. - Madyass powiedział na głos to, co wszyscy sobie myśleli.

- To co, będzie nocleg pod gołym niebem? - Cyrulik bawił się jednym z piór, jakby nieporuszony odkryciem.

- Nie możemy zostawić sfajczonej wioski za plecami. Wracać i nadrabiać nazajutrz drogi też raczej nie. - Stwierdził nader trzeźwo Vindieri.

- To co? - Elva zeskoczyła ze swojego konia i podała wodze Madyassowi. - Sprawdzamy wioskę?
 
__________________
"Information age is the modern joke."

Ostatnio edytowane przez Aro : 26-10-2013 o 13:59. Powód: Literówki.
Aro jest offline