Wiadomości o śmierci bliskiej osoby pobudzają umysł do snucia wspomnień, do sięgania w przeszłość i głąb siebie.
Nie inaczej było z trójką przyjaciół Malvina Bernarda Badocka. Każdy z nich jadąc na pogrzeb przyjaciela, przypominał sobie sceny z czasów, kiedy spędzali razem mnóstwo czasu. Czas młodości, czas w którym człowiek czuje się panem świata i wierzy, że może zrobić i osiągnąć wszystko. Cudowny czas nieskrępowanej wolności i swobody. Nikt wtedy nie myślał o podatkach, o światowym kryzysie, czy globalnym ociepleniu. Wtedy zajmowały ich zupełnie inne sprawy i zupełnie inny świat.
To Malvin stał się katalizatorem ich zainteresowania okultyzmem i metafizyką. To on rozbudzał i rozpalał ich wyobraźnię, opowiadając historię pełne tajemnicy, grozy i niebezpieczeństwa. To on zasiał w nich ziarno zwątpienia w świat materialny i rozpalił wiarę w to, że można odszukać drzwi do tego drugiego świata. Zajrzeć za kurtynę i odkryć coś co nie śniło się filozofom.
Te lata były jak drugie dzieciństwo. Naiwna wiara i łapczywe poszukiwania każdej informacji o niewyjaśniony, czy tajemniczych zdarzeniach.
Jednak ten cudowny i niewinny świat został zniszczony ledwo opuścili bramę uniwersytecką. Realne życie wciągnęło ich w swoje nieznające litości tryby i pochłonęło bez reszty.
I choć obiecywali sobie, że będą się trzymać razem i nie zapomną o sobie, to stało się zupełnie inaczej.
Teraz, gdy każdy z nich otrzymał informacje o śmierci Malvina, wypominali to sobie i bardzo żałowali, że nie zrobili nic aby dotrzymać słowa.
Teraz było jednak za późno i nie pozostawało nic innego, jak spełnić ostatnią wolę przyjaciela i godnie go pożegnać.
Raccoon Creek to mała, zabita dechami mieścina, jakich pełno w Alabamie. Nie ma się co silić na poetyckie porównania i próbować przekonywać o urokach wiejskiego życia. W tym mieście dobrze czuli się jedynie samotnicy i ludzie nienawidzący współczesnej cywilizacji. Niewielka i nieczynna od lat stacja kolejowa, jedna główna ulica i dwa skrzyżowania, kościół, sklep rodem z dzikiego Zachodu, gdzie można było kupić zarówno puszkę fasoli, jak i strzelbę na niedźwiedzie, pub, mały ratusz i posterunek policji oraz kilka domów plus następnych kilkanaście domostw rozrzuconych wokół oto całe miasteczko o jakże dumnej nazwie Raccoon Creek.
W tym miejscy wyglądało na to, że czas zatrzymał się jakieś sto lat temu. Nic zatem dziwnego, że to właśnie miejsce na świecie Malvin Badock wybrał na swój dom.
Choć każdy z trójki przyjaciół Malvina przybył inną drogą i w innym czasie, to wszyscy spotkali się na obiedzie w pensjonacie “Matylda”
Pensjonat ten był jedynym miejscem w mieście, gdzie przejezdni mogli się zatrzymać na noc. Nie był to ani luksusowy, ani nawet komfortowy hotel. Był to zwykły dom mieszkalny z początku wieku XX przerobiony na pensjonat. Dwa piętra, łazienki na korytarzu, szwankująca elektryczność i kłopotliwe i kapryśne ogrzewanie. Wystrój także pozostawiał wiele do życzenia. Wiele mebli na pewno, gdyby mogło mówić opowiedziałoby nie jedną ciekawą historię z przeszłości. Jedno trzeba było gospodyni zostawić, porządek był wręcz idealny. Pani Matylda Fairway dbała o to, żeby kurz z każdej półeczki był wytarty, dywany wytrzepane, a podłoga umyta. Pani Matylda miała jeszcze jedną zaletę. Była mianowicie doskonałą kucharką i trójka przyjaciół mogła tego doświadczyć już na powitalnym kolacji..
Co prawda nie wszyscy mieli ochotę na posiłek, ale zapachy była nader zachęcające, a pani Matylda stanowczo nalegała, że po tak długiej podróży trzeba się posilić i odmowa nie wchodzi w grę.
Tak, więc trójka przyjaciół spotkała się po raz pierwszy od wielu lat, właśnie w jadalni pensjonatu “Matylda” przy długim dębowym stole. Oprócz nich przy stole zasiadł jeszcze jeden starszy mężczyzna o niezwykle chudej posturze. Gdyby nie fakt, że właśnie siedzi nad talerzem gorącej zupy i powoli ją zajada, można by pomyśleć, że jest strasznie głodny gdyż nie jadł od wielu dni, jeśli nie tygodni.
Przyjaciele usiedli blisko siebie i smakując wybornej zupy grzybowej wspominali stare czasy i nieobecnego wśród nich Malvina.
Za oknem zrobiło się szaro i mgliście. Zaczął padać drobny deszczyk, który delikatnie dzwonił o szyby. Trójka przyjaciół najedzona po domowej kolacji raczyła się cydrem, który wedle słów pani Matyldy był wyrobem jej męża wedle jego tajnej receptury. Aromatyczny alkohol szybko rozgrzewał i wprawiał w dobry nastrój. Zapach jabłkowego soku unosił się w powietrzu i przywodził na myśl wspomnienia z dzieciństwa.
Miłą rozmowę o dawnych latach, przerwało przybycie adwokata, pana Victora Terenbacha.
Mężczyzna pozdrowił zebranych na skinięciem dłoni, po czym przez dłuższą chwilę jego wzrok spoczął na staruszku ciągle siedzącym w rogu stołu. Pani Matylda odebrała płaszcz adwokata i jego kapelusz i podała jeszcze jedną zdobioną szklankę.
- Witajcie szanowni państwo - odezwał się mężczyzna - Nazywam się Victor Terenbach i jestem adwokatem oraz wykonawcą ostatniej woli waszego zmarłego przyjaciela. Przyjmijcie moje najszczersze kondolencje. Cieszę się, że przybyliście wszyscy. Znałem Malvina bardzo dobrze i wiem, jak bardzo ucieszyłby go ten fakt.
Adwokat upił łyk cydru i ponownie spojrzał na staruszka, siedzącego po drugiej stronie stołu. Po chwili jednak znowu przemówił:
- Pozwólcie jednak państwo, że przejdę do rzeczy. Po pierwsze z powodu dość niezwykłych okoliczności pogrzeb zostanie przełożony o jeden dzień. Mam nadzieję, że nie sprawi to państwo problemów. Dostałem jednak informację od córki pana Badocka, że utknąła na lotnisku w Toronto i nie zdąży na czas. Dlatego też na jej prośbę przełożyłem pogrzeb o jeden dzień. Drugą sprawą, którą chciałem omówić jest kwestia testamentu. Jestem jego wykonawcą i dlatego też prosiłbym, aby po pogrzebie pozostali państwo w Raccoon Creek. Zapewniam, że odczytania testamentu nie zajmie wiele czasu. Wiem, że każdy z państwa jest wymieniony w tym dokumencie i chciałbym znać zdanie państwa w pewnych kwestiach. Na razie jednak nie mogę o nich mówić. Uprzedzam jednak z góry, ażebyście mogli sobie państwo zaplanować czas. Jeżeli macie jakieś pytania służę oczywiście pomocą. Nasze miasto nie ma zbyt wielu atrakcji, ale gdybyście państwo sobie życzyli, to mogę służyć za przewodnika.
W tym momencie staruszek, siedzący w drugim końcu stołu wstał z głośnym rumorem krzesła. Z jeszcze większym hałasem dosunął krzesło do stołu, po czym ostentacyjnie wyszedł.
Adwokat spojrzał za wychodzącym mężczyzną i rzekł szybko:
- Jeżeli nie macie państwo żadnych pytań, to ja pozwolę sobie oddalić się. Jakbyście czegoś potrzebowali, to tutaj jest mój adres i telefon.
Adwokat położył na stolę wizytówkę i szybko zabierając z wieszaka płaszcz i kapelusz wyszedł z jadalni.