Charles wziął Oliwię pod drugą rękę i w trójkę ruszyli w dół ulicy zasnutej mgłą. W świetle nielicznych latarni widać było małe kropelki deszczu. Miasteczko wyglądało tajemniczo i trochę strasznie, jak ze starego horroru albo jakiejś detektywistycznej powieści. Cienie dokładnie skrywały okolicę w mroku, ustępując jedynie przed światłem latarni ciągnących się wzdłuż głównej drogi. Kręgi światła rzucane przez latarnie były jakby wyspami wśród odmętów ciemności. Sugerowały bezpieczeństwo i ujawniały kałuże tylko czekające na nieostrożnie skierowane kroki.
Niebo nie dawało zbyt wielkiej nadziei na zobaczenie gwiazd w najbliższej przyszłości co nie napawało Charlesa optymizmem. - Pogoda idealna na pogrzeb. Pomyślał gorzko. - Gdy tu jechałem tankowałem w chyba jedynej stacji w okolicy. Ale jest spory kawałek stąd więc nie ryzykował bym spaceru patrząc na pogodę. Może się bardziej rozpadać. Powiedział patrząc w niebo i przymykając oczy. Pojedyncze kropelki deszczu kończyły swój lot na jego twarzy. - A co nowego u mnie? Jak dotąd żadna z pań nie chciała zostać Panią Brooks. Przynajmniej na stałe... Obrócił głowę w stronę przyjaciół, twarz miał poważną. - Chyba po prostu jestem zbyt nudny. Po chwili pauzy roześmiał się cicho. - Ale kto wie, kto wie... Dodał tajemniczo. - Poza tym robię to co zwykle. Obijam się przez większość czasu i czytam książki. W dodatku ludzie do mnie przychodzą i zostawiają swoje pieniądze! Innymi słowy prowadzę antykwariat w Bostonie. Brooks & Books, jeśli będziecie w okolicy to zapraszam. Może znajdziecie coś interesującego. Odetchnął i spojrzał zadziornie na Olivię. - Skoro już przy temacie książek jesteśmy. Gratuluję doktoratu Pani Olivio. Miałem w rękach jedną z Twoich publikacji. Coś o biochemii i pewnie jeszcze wielu rzeczach z istnienia których nie zdaje sobie nawet sprawy. Przepraszam, nie czytałem. Prawdę mówiąc nic bym z tego nie zrozumiał, zawsze byłem głupi z tych dziedzin, sami wiecie. Uśmiechnął się. Jego kowbojki miarowo stukały na betonie chodnika, a stukot ten odbijał się echem po okolicy konkurując z szumem deszczu. - A co do obrony Władimirze... taak byłem na tyle leniwy że zostałem na Harvardzie i zrobiłem tam doktorat. Było całkiem ciekawie, pojeździłem trochę przy okazji i jakoś bezboleśnie mi zleciało. Pisałem o kulturach majów i azteków. Historia i takie tam. Spojrzał na Olivię. - Twoja praca ma przynajmniej przyszłość, moja tylko przeszłość. Zaśmiał się. - Chyba pora już wracać, musimy się wyspać. Jutro czeka nas dłuugi dzień.
Krople deszczu stawały się większe, a wiatr powiewał coraz śmielej. Charles przytrzymał kapelusz żeby nie musieć gonić go po okolicznych kałużach. Dopiero teraz zaczynał czuć zmęczenie. Marzył o ciepłym, miękkim łóżku i zastanawiał się nad przebiegiem jutrzejszego dnia. Niesamowicie zainteresowała go córka Malvina. Ciekawiło go ile miała lat, i dlaczego jej matka nie pojawi się na pogrzebie. Pytania kłębiły się w jego głowie. Ale musiały zaczekać na odpowiedzi, które nadejdą za kilka godzin.
__________________ Our sugar is Yours, friend. |