Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-10-2013, 12:48   #183
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Wieczna wdowa


Matko, pisała Luisa do rodzicielki swej, dony Inez, królowo i aniele mój. Damaso, książę Ferrolu, syn Twój a brat mój, nie żywie. Zginął podczas zarazy w Ferrolu, który próbował utrzymać. Okoliczności śmierci jego są niejasne. Czynię co mogę, aby w pamięci Rodziny i ludzi zapisała się jako śmierć godna szlachcica wielkiej krwi, którym był nasz umiłowany Damaso. Zaraza dogasła i ostatnie złe wydarzenia w Ferrolu stają się pomału wspomnieniem. Zaczyna się walka o schedę po mym bracie.

Dona de Todos oparła czoło o pomarszczoną dłoń. Mijała noc za nocą, ale jeszcze nie zdobyła się, by napisać matce, że wierny Kostaki padł w przeklętej dolinie, broniąc Luisy przed szarżującą, szaloną Zelotką... że śmiał się do samego końca, szczęśliwy, że ginie w walce, zabierając jeszcze ze sobą wroga.

Tak, skonał szczęśliwy. Radośniejsza była ta śmierć niż niejedne narodziny... a przynajmniej te, w których to dona de Todos zostawała matką, kolejnych i kolejnych martwych dzieci. Na dnie serca współdzieliła tę radość – za dziesiątki lat lojalnej służby dziki góral dostał zapłatę, jakiej pragnął. Teraz siedzi obok swych przodków w zaświatach, syty krwią, ale i miodem i własną sławą. On w świecie zmarłych będzie ucztował póki świat się nie skończy. Żywi będą śpiewać o nim pieśni, a jak nie zechcą sami, to Luisa ich zmusi...

Została sama. Nie otoczy już jej wątłych pleców silne ramię. Żadne proste słowa, z prostej, ale wiernej i czułej duszy nie ukoją wspomnień tego, co widziała w ruinach w dolinie, gdy fala zbrojnych pociągnęła ją ze sobą, osłupiałą i ogłuszoną bólem po stracie przyjaciela. Gdy przymykała oczy, widziała rozpiętego na kamiennej ławie jak ofiarne zwierzę syna Fulgencia, plugawe znaki na posadzce i ścianach, i tego potwora, Maura o zgniłej twarzy, wyciągającego ku nim obłażącą ze skóry rękę i krzyczącego by zabić, zabić, zabić ich wszystkich. Ledwie mogła się ruszyć, trzewiki ślizgały się jej na pokrytych krwią mozaikach. Giordano tańczył, a każdy jego ruch niósł śmierć.

Wtedy była bezradna. Nie urodziła się do tańca z mieczem, inne walki jej przeznaczono. Teraz właśnie się zaczynały. Luisa zasiała swoje ziarno gdy tylko ruszyła do Ferrolu, a teraz zaczynały one wydawać owoce. Noc w noc płynęły do niej słowa, posłańcy i listy. Luisa w czarnym wdowim czepcu siedziała na tarasie i czytała pergamin za pergaminem. Mało kto podejrzewa węża, jak jest szybki, gdy spoczywa w bezruchu. Luisa jednak wiedziała, że w nadchodzących nocach musi być po dwakroć szybsza. Musiała wyprzedzić innego węża.

Wybuch tych dziwnych wydarzeń nie nastąpił przypadkowo. Och, oczywiście, mały Damaso nigdy nie potrafił sobie poradzić z buntownikami i tymi, co chcieli pomsty tak bardzo, że aż sięgnęli po mroczne sztuki. Ale ktoś wiedział już pół wieku temu, co się kroi... Ci pragnący zemsty i nieśmertelności szaleńcy, z ich szalonym statkiem, upiornym galeonem, też zostali wykorzystani. Księżna Coruny, jednooka Anna Pallotino, niewątpliwie była wężem, umiała czekać latami. Obaliła Malafrenę rękami Damaso, a potem Damaso rękami Malafreny i jego nieśmiertelnych. Z doniesień swoich szpiegów Luisa wiedziała, że księżna Coruny zamierzała też dzięki makabrycznym wydarzeniom w Ferrolu, a i pewnie na innych ziemiach, do których dobiłby upiorny statek wskrzeszeńców, udowodnić Rodzinie słabość i bezradność Camarilli.

Za coś takiego zginął Damaso. Za coś takiego zginął Kostaki...

Luisa pozornie trwała bez ruchu, ale dzień i noc Zamek Słońca opuszczali posłańcy, konni i piesi. Pierwszą falę zbrojnych księżnej Pallotino odbili zbrojni Andradów. Flotę Coruny przyblokowali Gangrele z Oka Zachodu... choć Luisa nie miała złudzeń, że woleli by spalić coruńskie statki niż słuchać rozkazów, że wolno im tylko szczerzyć zęby.

Potem zaś księżnej Coruny siedli na kark śledczy z Camarilli. Anna Pallotina musiała udawadniać swoją lojalność, a było jej trudno, bo Luisa każdej nocy, jeden po drugim, wydzielała śledczym dowody winy, niektóre fałszywe, niektóre prawdziwe... Luisa zyskała sporo czasu. Można Lasombra z Coruny nigdy nie wybieli do czysta swojego imienia.

Zanim Anna Pallotino uspokoiła sytuację na tyle, że mogła zająć się czymkolwiek poza zarzutami zdrady, Luisa, dona de Todos, pani na Zamku Słońca, w majestacie prawa i z błogosławieństwem Camarilli podzieliła schedę po swym bracie z jedyną osobą, z którą sojusz był tak oczywisty, że aż konieczny. A Luisa potrzebowała sojuszy, by dobrać się suce z Coruny do skóry. Zamierzała to zrobić jak najbardziej dotkliwie.

Wilk morski


Cytat:
Ja, Maria de Moshika, pani na Oku Zachodu, przekazuję urodzonemu Giordanowi di Strazza, szlachcicowi z Florencji, będącą w mym władaniu twierdzę Oko Zachodu, wraz ze wszystkimi ziemiami, ludźmi i dobrami jej przypisanymi.
List po raz setny przeczytany nie chciał zmienić swej treści. Opuściła go. Tak, odchodząc, poświęciła mu choć jedną myśl, zapisała wszystko, co posiadała... lecz odeszła. Adan twierdził, że odeszła następnego dnia po tym, jak do Oka Zachodu przybył Manuel z Tremere, i zgodnie z umową, jaką zawarł z Iblisem, kupił Szaleńcowi statek wraz z załogą. Iblis odpłynął jeszcze tej samej godziny, a następnej nocy odeszła Cykada. Jej ghoul Adan twierdził, że zeszła tuż przed świtem na plażę, że wśród bijących wściekle fal odmieniła się w wielkiego, morskiego węża i odpłynęła. Może i była to prawda... Giordano kazał to opowiadać Adanowi po stokroć, tak jak po stokroć czytał ostatnie jej słowa, tylko wola, żadnych uczuć, żadnego drgnienia serca...

Adan, starzec, który w swych młodych latach był mężem kobiety, którą Giordanom ukochał, powtarzał cierpliwie. Równie cierpliwie pokazywał poukrywane w twierdzy i zakopane na pustkowiach dobra, skarby z pirackich wypadów. Wreszcie musiał uznać, że rzekł już wszystko. Powiesił się w swojej alkowie. Na jego starczej twarzy utrwalił się pełen ulgi uśmiech.

Giordano ciskał się po prastarych komnatach Oka Zachodu. Statki tkwiły w przystani, bezczynność drażniła kapitanów. Wreszcie przyszedł do niego Miecznik i Dolores... o niej przypomniał sobie dopiero wtedy, gdy ją ujrzał. Zaniedbał jej karmić, a jednak nie odeszła.

- Panie – oznajmił Miecznik i przyklęknął na jedno kolano.
- Druhami jesteśmy i towarzyszami broni – warknął Zelota. - Nie godzi się, byś klękał.
- Panie – powtórzył twardo Miecznik i mrugnął podwójną powieką. - Kapitanowie czekają na rozkaz. Czas nam wyjść w morze. I czeka poselstwo od zelockich buntowników z wąwozów.
- Czego chcą?
- Ochrony. Prawa do osiedlenia się na ziemiach Oka dla ich ludzi. Mówią, że przyklękną i przysięgną, co będziesz chciał... tyś pokonał nieśmiertelnych, co ściągnęli na nich zgubę.

Giordano usiadł jak podcięty przy toaletce Cykady, zagapił się bezużyteczne, zasnute mgłą zwierciadło.
- Przyprowadź.

Kiedy dwa dni później dostał od doni de Todos propozycję podziału ziem po Damaso i zawiązania sojuszu, odprawiał właśnie statki i nie chciało mu się brudzić dłoni atramentem.
- Powiedz doni Luisie – rzekł. - Że zgoda. Za wybaczenie Camarilli dla Zelotów z wąwozów. Za nietykalność na najbliższe dwa wieki. Da mi to, a ja jej dam sojusz, którego pragnie.

Nie minęło pół księżyca, a na ruinach miasta wąż i wilk spotkali się, by podzielić zgliszcza między siebie.

Statek i bestia


Opowiadali o nich legendy we wszystkich portach świata. Pewnie tego pragnęła... mimo wszystko, sławy i miru zawsze pożądała, mocniej nawet niż krwi. Iblis pragnął czego innego.

Tej nocy podpłynęła cicho, ściągnęła z pokładu i pożarła żywcem dwóch marynarzy. Będzie musiał poczynić nowy zaciąg. I znaleźć nowego cieślę... ciągle coś się psuło, a Iblis dopiero uczył się żeglować. Ścigali się przez noc, raz ona jego, raz on ją, próbując przechytrzyć jedno drugie, wieczna, bo niewygrywalna walka, oboje byli zbyt przebiegli, i zbyt wyrafinowani, by pokonać przeciwnika prosto i łatwo. Ścigali się co noc, szalony kapitan i łuskowata morska bestia, przez wszystkie morza świata i przez wieczność, bo oboje byli nieśmiertelni. Co noc szalony kapitan śnił w swej koi o krwi morskiego węża, a w ciemnych otchłaniach gadzie sny węża nawiedzało ciało szaleńca unoszące się na wodzie, opadające w głębie, ciągnące za sobą dymne warkocze krwi.

Iblis był szczęśliwy. Pojawił się czwarty jeździec, przybrał twarz Manuela z Tremere i rzekł mu, co robić. Iblis opowiedział mu historię swego życia, a czwarty jeździec znalazł dla niego wyjście. Iblis sprzedał swą zelocką armię za tę wiedzę.

Wyrwał się z kręgu. To wszystko, co pamiętał, że się wydarzyło, nigdy już się nie wydarzy. A przynajmniej nie wydarzy się jemu. Nigdy nie stanie już naprzeciwko nieśmiertelnych. Nigdy nie straci ukochanej. Długi pochód imion wreszcie się zatrzyma. Iblis dostał od Tremere statek i został przeklęty. Tak przynajmniej mówiła księga, z której Manuel odczytał słowa mocy. Ale zarówno Gaudimedeus, jak i Iblis nazywali to zaklęcie błogosławieństwem.

Ścigali się przez noc, przez wszystkie morza świata, szalony kapitan i morska bestia. Związani miłością i nienawiścią silniejszą niż śmierć, polowali na siebie przez wieczność. Opowiadano o nich legendy.

Mag i mewa


Stoję na skale obok zgliszczy mego domu, wpatrzony w nocny ocean, w którym wiją się plugawe bestie o wężowych ruchach. Wodami targa sztorm, lecz niebo jest pogodne i gwieździste. Stoję spokojny i niewzruszony, na mym palcu lśni gwiazda.

Manuel spoglądał w wody tej samej zatoki, przez którą wrogimi, nienawistnymi spojrzeniami mierzyły się Luisa, księżna Ferrolu, i Anna, księżna Coruny. Tę samą zatokę, wrota do szerokich mórz, które otworzył przez Iblisem i Cykadą... kupił armię i ocalenia dla tych ziem za tę wiedzę, ale wszak nie oszukał Szaleńca i Pani Zwierząt, obydwoje znaleźli ukojenie na otwartym morzu i w klątwie, jaką rzucił na nich Manuel. W tę samą zatokę spoglądał tęsknie obecny pan za Oku Zachodu, bo jego kochanica odeszła w morze za innym.

W morzu drgały zwielokrotnione odbicia gwiazd. Przed Manuelem drga jaskrawym płomieniem ten drugi żywioł, któremu się poświęcił. Ogień pożera zachłannie tron z morskiego drewna, tron władców Ferrolu, zabrany potajemnie z siedziby Damaso. Wszystko jest ruchem, wszystko jest płynne, to, co teraz jest prawdą, za chwilę nią nie będzie. Dlatego każdy, kto szuka wiedzy o przyszłości, wie, że odpowiedzi są ważne tylko przez chwilę... więcej prawdy niosą pytania, i dłużej potrafią ja w sobie zamknąć.

Tron władców Ferrolu płonie. Gdy zmieni się w zgliszcza, skończy się niewola Graziany Mendozy.

- Robisz to dla niej, po co? - pyta cicho Mewa. - Zdradziła cię. Zostawiła. A Luisa ostrzega, że próbuje cię oskarżyć o to, co się tu stało, przed twym klanem...
- To polityka – szepce Gaudimedeus.

Mój ptak jest niespokojny, ale wiem, że gdy do niego przemówię, będzie słuchał i przerwie taniec na mym przedramieniu. Wiem też, że kiedyś moja skóra stwardnieje, krew pomiędzy nami zaschnie i wykruszy się na ziemię.

- To polityka – powtarza mag. - Jak i to, co czynią teraz Luisa i Anna. Zostawmy im politykę, wieczne kręcenie się w kółko. My zajmiemy się tym, co ważne.
- Ach? - marszczy się Mewa. - Nie odpowiedziałeś na pytanie!
- A to się dla ciebie liczy?
- A liczy się dla ciebie? - zjeżyła się córka Kraba, a Manuel się roześmiał i ujął drobną dłoń o paznokciach odmienionych w zakrzywione ptasie szpony.
- To polityka – powtórzył raz jeszcze. - Nikt w ferworze walki o zaszczyty nie pamięta o tej grozie, co przybiła do naszych brzegów. O cenie, jaką musieliśmy zapłacić, by odegnać niebezpieczeństwo. Nikt nie pamięta o tym, że...
- Mamy ciała wszystkich wskrzeszeńców – rzekła powoli Gangrelka. - Prócz syna Malafreny, który nigdy nie umarł i się do nich nie przyłączył, i prócz Alego, który uciekł przed przeznaczeniem, i prócz...
- Aznar Idoya nie powtórzy tego, co na Ferrol sprowadzili Celestin, Mehmed i Malafrena... ale Rabia może to już zrobić.
- Nie mamy jej ciała...
- Nie mamy – potwierdził Manuel. Mewa dreptała w miejscu, niespokojna i nerwowa.
- Co robimy?
- Pytałem kiedyś, czy zabierzesz mnie na Palec Diabła. Zapytam raz jeszcze... czy mnie tam zabierzesz? I czy pójdziesz ze mną?

Prychnęła. Kopnęła z rozmachem na wpół spaloną księgę z biblioteki Manuela. Potem bez słowa zeszła na plażę i ruszyła w kierunku Ferrolu. Wróciła tej samej nocy, małą łodzią żaglową.

Manuel ułożył się na dnie pod masztem. Spod przymkniętych powiek obserwował skupioną twarz Mewy, gwiazdy przesuwające się za jej głową. Ostatni widok po tej stronie, ostatni wart zapamiętania, zanim na Palcu Diabła, skale, na której przodkowie Cykady składali krwawe ofiary tak liczne i okrutne, że do tej pory ziało tam wejście, brama na drugą stronę, ujął Gangrelkę za rękę i razem z nią zstąpił w ciemne wody. Gdy otworzyli oczy, patrzyli w odbite niebo, gwiazdy, które świecą po drugiej stronie. Wędrowali wiele lat, zadając pytania i szukając odpowiedzi, która będzie prawdziwa dłużej niż przez chwilę – co uczynić, gdy to, co spotkało Ferrol, powtórzy się po raz kolejny.

Najetyczniejszą linią – zda się – linia prosta, bo dąży w nieskończoność. Najmniej moralną – kolista – bo wciąż do siebie wraca. Ruch eliptyczny ciał niebieskich jest właściwie nieteetyczny: ruch wiecznych satelitów. Chyba że któryś wyłamie się z niewolnicznej orbity i pomknie śmiało po stycznej w zaświaty. Chwała wielkim, samotnym wędrowcom.
[Stefan Grabiński]

KONIEC
 
Asenat jest offline