Drzwi otwarły się, a Ryan poczuł zapach domowej stęchlizny. Kiedy on tu ostatnio wietrzył? Otworzył okno i zdjął płaszcz oraz melonik. Malutka, przytulna kawalerka sprawiała nie lepsze wrażenie od biura. Z tym, że tutaj panował artystyczny chaos, czyli jak to mówią normalni ludzie syf. Wyciągnął cygaro, szklankę i butelkę Jacka Danielsa. Usiadł przy otwartym oknie i wpatrywał się w ruchliwy, deszczowy Nowy Jork. Musiał ochłonąć, dzisiejszy dzień przyniósł za dużo rewelacji. Włączył swoją ulubioną płytę z bluesem. Oczy nieznajomego zdawały się mówić mu: „widzę cię zawsze i wszędzie”. Paskudne uczucie bycia obserwowanym towarzyszyło mu przez cały wieczór. Wypił więcej niż zwykle.
~Jack, stary, co ja mam zrobić? Nigdy nie byłem takim tchórzem. Co jest ze mną nie tak?~
Jack swym zwyczajem nie odpowiedział, ale Ryan nie oczekiwał odpowiedzi. Poszedł pod prysznic i położył się. Nareszcie.
Deszcz rąbał w szyby jak szalony, a każdy kolejny dźwięk doprowadzał Ryana do szału. Przewracał się z boku na bok, ciągle widział oczy kloszarda. Przeklął go w myślach. Po dwóch godzinach szamotania się w pościeli zaklął brzydko i wypił szklankę whisky. Zazwyczaj to pomagało. Nie dziś.
Gdy wstał spojrzał w lustro. Wyglądał gorzej niż zwykle, a to już coś znaczy. Oczy były wyraźniej podkrążone niż zawsze. Zajrzał do szafy. Wisząca stara, zakurzona i przeżarta przez mole sutanna wyglądała jak z podrzędnego horroru. Nie miał serca jej wyrzucić. Ubrał się w to co zwykle i wyszedł uprzednio wypalając cygaro i wypijając kapkę whisky na dobry początek dnia.
Miał iść do Edmondo, ale knajpka straciła miły klimacik od wczoraj. Ryan wpadł na pomysł przesłuchania kelnera, ale to w godzinach pracy. Uzupełnił żelazną rezerwę Jacka Daniela i kubańskich cygar, po czym zjadł szybkie śniadanie w fast-foodzie. Denerwował się nieco, toteż przed „Arcanum” pojawił się pierwszy z pogardą obserwując ludzi kupujących „magiczne” specyfiki. Gdy pozostali nadeszli, dotknął kieszeni, w której miał pistolet i ruszył z towarzyszami na spotkanie pana D.
Ryan słuchając Dereka wpadł na pomysł ogłuszenia go i oddania do zakładu psychiatrycznego, ale… rozmyślił się. Woń taniego alkoholu irytowała go niezmiernie, gdyż nie przywykł do takiego zapachu. Odezwał się w końcu:
- Tak, tak, oni są potężni bla, bla, bla. Żydzi albo masoni, prawda? – pozwolił sobie zakpić. – Nie ma pan za dużo informacji, a żąda pan informacji od nas. My mamy z panem współpracować, a pan nie wygląda na osobę kompetentną, zresztą podejrzewam pana o nadużywanie złej jakości alkoholu. To, jaki pijemy alkohol świadczy najlepiej o człowieku. - przerwał ten pasjonujący wywód, po trzech sekundach dodał –Sprawdzimy ten adres, ale jeżeli będzie nic nie warty to znaczy, że dalsza współpraca z panem nic nam nie da.
Zmierzył wzrokiem Marka. Coraz bardziej chciał zrobić to, co Lucas.
Ostatnio edytowane przez MrKroffin : 07-11-2013 o 17:40.
|