Pusty szpitalny korytarz wypełniony był zapachem płyny dezynfekującego. Jego aromat był tak silny, że przenikał nie tylko w ubranie Susan, ale także wnikał w jej mięśnie, kości i szpik. Płyn, który służył do zabijania bakteria powodował, że kobieta czuła się brudna i śmierdząca.
Za jej plecami deszcze rozbijał się o szyby z coraz większą częstotliwością. Każda kropla i każdy kolejny dźwięk wwiercał się w głowę Susan niczym dentystyczne wiertło. Kobieta siedziała skulona z pochyloną głową i błagała, aby oczekiwanie się już skończyło.
Nie było przecież nic gorszego niż czekać samotnie na szpitalnym korytarzu.
Poczuła ukucie w brzuchu.
To niemożliwe! - krzyczała w środku - Niemożliwe! Za wcześnie!
Maluch, zarodek, nowe życie w jej wnętrznościach dawało o sobie znać. Bolesny cierń w jej wnętrzu poruszył się. Czuła go. Jak rośnie, jak się porusza.
A przecież z medycznego punktu widzenia było to niemożliwe.
A jednak… Siedząc na twardy krześle w szpitalnym korytarzu czuła go.
Skąd wiedziała, że to on?
Przeczucie? Matczyny instynkt?
Ja matką? - To niemożliwe.
Może gdyby to nie on był ojcem, wszystko wyglądałoby inaczej. A tak… w obecnej sytuacji nie mogło spotkać jej nic gorszego.
A on… miał przyjechać rozmówić się z nią. Porozmawiać.
On jednak nie przyjeżdżał. Miał tu być juz godzinę temu. Lekarz cierpliwie czekał, jakby zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji.
Łzy napływały jej do oczu. Chciała krzyczeć, ale kajdany społecznych norm i dobrego wychowania krępowały jej usta.
Kiedy to czytasz, to pewnie mnie już nie ma
Wyruszyłem w swoja drogę, gdzie celem chłodna ziemia
Siedziała skulona i sparaliżowana strachem i złością. Czekała.