Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-11-2013, 15:38   #3
sheryane
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu
Praca z baskijskim zboczeńcem, który występował obecnie w charakterze świadka, była nie lada wyzwaniem. Louis Caballin posługiwał się w swych wypowiedziach i oświadczeniach dziwną mieszaniną łamanego francuskiego z baskijskim. Mogli wziąć sobie tłumacza, który perfekcyjnie zna się na tych dziwnych dialektach. Pewnie musiałby przylecieć tutaj aż z Europy, zostawiając wszystkie swoje dziwne badania, i byłby bardzo, bardzo, bardzo drogi. Susan Chatière natomiast była na miejscu i była tylko bardzo droga, za to znano jej nazwisko zarówno tutaj, jak i w Europie. Zlecenie przyjęła po krótkich renegocjacjach kontraktu, które skupiły się głównie na wyznaczeniu odpowiedniej kwoty za tak niewdzięczne - w jej mniemaniu - zadanie. Sama praca natomiast była tym, co Susan uwielbiała. Oddawała się jej w całości, z wielką dociekliwością poszukując odpowiednich sformułowań i zwrotów, by w pełni oddać znaczenie i sens danej wypowiedzi.

Niestety było to całkowicie odmienne doświadczenie od tłumaczenia książki, a już zwłaszcza w ścisłej współpracy z autorem. Podczas gdy translacja kolejnych oświadczeń sądowych i konferencyjnych była zwykłą pracą odtwórczą, to praca nad książką miała w sobie ten cudowny polot kreatywności, którego teraz tak bardzo jej brakowało. Brakowało jej też samego autora. I to nie byle jakiego autora. Jeremy Perrier był jedyny w swoim rodzaju. Nie można było ukryć, że w zasadzie to dzięki niemu i jego twórczości znajdowała się teraz tutaj, a nie gdzie indziej. Najchętniej byłaby w tej chwili u jego boku w podróży do Silver Ring, ale tej pracy nie mogła wykonać zdalnie. Musiała mu odmówić, choć może nie powinna. Być może wspólne odwiedziny w miejscu, z którego oboje pochodzili, pozwoliłoby na jakąś decyzję... Być może jej odmowa była ucieczką w pracę przed tak poważną zmianą w życiu?

Chatière zorientowała się, że od paru minut kompletnie bezproduktywnie myśli o Jerrym, gapiąc się tępo w leniwie mrugający kursor w Wordzie. Spojrzała w prawy dolny róg ekranu, a cyfry właśnie zmieniły się, wskazując dziesiątą wieczorem. Postanowiła dokończyć oświadczenie w domu. Zapisała plik, zamknęła laptopa i włożyła go do torby. Papiery wrzuciła do teczki. Jej wzrok spoczął na karcie tarota dostarczonej z dziwną wiadomością. Ktoś chyba robił sobie głupie żarty albo zaszła jakaś pomyłka. Susan już od dziecka miała awersję do tych wszystkich przesądów - tarot, wróżby, fusy i cała reszta. Ktokolwiek przesłał jej tę dziwną wiadomość, mógł o tym wiedzieć. Pokaże ją Jerry'emu przy najbliższej okazji. Wrzuciła kartę gdzieś w papiery, upewniła się, że ma wszystko i opuściła salę, a następnie budynek, uprzejmie i z uśmiechem żegnając się z kolejnymi strażnikami i portierami.


Niecałą godzinę później biała Toyota Supra zatrzymała się na podjeździe jednego z domów w Long Island. Sue nie miała jakiegoś specjalnego uwielbienia do samochodów. Miały po prostu jeździć i dobrze wyglądać. Supra była jej wielkim marzeniem, od kiedy widziała ją w 2001 roku w rękach Briana O'Connora w "Szybkich i wściekłych". Po sukcesie powieści Jeremy'ego we Francji mogła z czystym sumieniem sprawić sobie wymarzone auto, wcale nie traktując tego jako większy wydatek. Wprowadziła samochód do garażu, a ciche szczęknięcie oznajmiło, że drzwi zamknęły się za nią automatycznie.


Uwielbiała swój dom, choć kupiła już wybudowany, nie na bazie jakiegoś wyjątkowego zatwierdzonego przez nią projektu. Urządziła go jednak w całości wedle własnych potrzeb i niczego jej tu nie brakowało. Przechodząc z garażu do dużego pokoju, minęła salę treningową z zawieszonym u sufitu workiem treningowym. Jedna ze ścian utworzona była z luster, a przeciwną stanowiło jedno wielkie, podłużne okno. Na przeciwko wejścia wmontowano wieżę Hi-Fi Philipsa. Susan przystanęła na chwilę, poważnie rozważając opcję spuszczenia łomotu workowi przy akompaniamencie "Primo Victoria" Sabatonu... Bardzo wyraźnie poczuła również ciężar papierów w rękach i wiedziała, że tym razem musi odpuścić.

Laptopa i dokumentację rzuciła na kanapę w salonie. Specjalnie kupiła dom bez gabinetu, by stworzyć sobie miejsce relaksu, w którym nie będzie musiała myśleć o pracy. Niestety los płatał różne figle i tym razem trzeba było złamać tę zasadę. Popracuje w salonie. Do sypialni brała bowiem tylko realnych partnerów, choć ostatnio ograniczało się to - o dziwo - wyłącznie do Jeremy'ego. Zresztą nie tylko w sypialni... Chatière uśmiechnęła się pod nosem, ale szybko wróciła na ziemię. Najpierw kolacja i prysznic, potem praca i sen.

Przeszła do kuchni i sięgnęła po szklankę. Wrzuciła do niej garść truskawek i zalała kefirem. Zamykając lodówkę, z przerażeniem zdała sobie sprawę, że będzie trzeba wyskoczyć jutro na zakupy, byle nie żywić się żarciem na zamówienie. Blender zaszumiał kilkakrotnie, miksując kefir z owocami, i kolacja była gotowa. Susan wróciła do salonu i w końcu sięgnęła po telefon. Nowa Nokia 6708 na Symbianie wygodnie leżała w dłoni, a kolorowy wyświetlacz wskazywał dwa połączenia nieodebrane. Spojrzała na godzinę. W zasadzie mogła do niego zadzwonić. Mogła zadzwonić nawet o drugiej w nocy i pewnie nie miałby nic przeciwko... Tyle że sama nie miała teraz czasu na dłuższą rozmowę, a nie umiałaby rozłączyć się zbyt szybko. Zamiast tego postanowiła wysłać mu SMS. Żeby wiedział...

Dopiero wrocilam. Jutro to samo. Wyjedzmy gdzies, jak juz sie to skonczy. Europa? Dobranoc.

Patrzyła na literki, wahając się przez chwilę. Ale w sumie czemu nie... Dopisała jeszcze jedno słowo.

Tesknie.

Rzuciła komórkę na kanapę, dopiła koktajl i poszła do łazienki. Gdyby nie czekająca ją nocna randka z oświadczeniem, pewnie skorzystałaby z wielkiej narożnej wanny, wypełniając ją kłębami piany i zapachowymi olejkami. Niestety miała tylko czas na szybki prysznic. Reszta wieczoru minęła w ciszy przerywanej jedynie szelestem kartek papieru i stukotem klawiatury. Susan chciała skończyć pracę jak najszybciej bez rozpraszania się czymkolwiek. Dwie godziny zajęło jej wykończenie tłumaczenia, sprawdzenie treści i wyłapanie ostatnich literówek. Ogółem była zadowolona z wykonanej pracy. Zerknęła na telefon. Brak koperty oznajmiającej wiadomość zwrotną nieco popsuł jej humor, ale zważywszy na porę nie był niczym dziwnym.

Miała już wyłączyć laptopa i pójść do sypialni, gdy tknięta dziwną myślą postanowiła sprawdzić coś jeszcze. Otworzyła Internet Explorera i wstukała w Google frazę tarot koło fortuny. Przejrzała kilka wyników, porównując ze sobą opisy. Nie wierzyła w takie bajanie, ale kto wie, co mógł mieć na myśli nadawca przesyłki. Spośród wielu różnych znaczeń wyciągnąć można było jeden wniosek - Koło Fortuny symbolizować ma zmianę powiązaną z przeznaczeniem. W złej sytuacji zapowiada zmianę na lepsze, a w dobrej na gorsze. Czy w takim razie Sue powinna potraktować tę przesyłkę jako ostrzeżenie? Wzdrygnęła się, zamknęła laptopa i poszła do sypialni.

Co ma być, to będzie. Niech już ta cała sprawa z Caballin się zakończy. Będzie mogła dołączyć do Jerry'ego. Albo niech i on wróci czym prędzej, a będą mogli wspólnie zaplanować jakiś miły weekend. Póki co Susan nastawiła budzik na siódmą rano i zapadła się w miękką pościel olbrzymiego, dwuosobowego łoża - jakże pustego tej nocy. Jutro kolejny pracowity dzień. Pomyślała jeszcze, że przydałby się jej ukryty pokój rozkoszy z jakimś tajemnym przejściem, ale to musiało trochę poczekać... Zasnęła, nim kolejne dziwne myśli nawiedziły jej umysł.

***

Poranek przebiegł swoim codziennym rytmem. Susan wzięła poranny prysznic i skomponowała śniadanie z płatków owsianych, muesli i jogurtu naturalnego. Wybrała jeden z szytych na miarę kostiumów. Miała fenomenalną krawcową, która liczyła sobie dość drogo za usługi, ale było warto. Zaopatrywała się u niej właśnie w stroje niejako robocze - do sądu, na spotkania biznesowe, etc. Sue rzuciła krótkie, tęskne spojrzenie ku sali treningowej i obiecała sobie, że dzisiaj wieczorem nadrobi zaległości. Dla odmiany upięła włosy w wysoki kok. Jeremy wolał, gdy nosiła rozpuszczone, ale dzisiaj i w najbliższym czasie i tak mieli się nie spotkać. Telefon wciąż milczał, a ona nie lubiła się narzucać, postanowiła więc poczekać na jakiś sygnał.

Zabrała papiery i laptopa z salonu, po czym przeszła do garażu. Brama zaczęła podnosić się z lekkim turkotaniem, w czasie gdy Susan uzbrajała alarm. Wsiadła do Supry, rzucając wszystkie rzeczy na siedzenie obok. Ruszyła w drogę ku gmachowi sądu.

Gdzieś między papierami, dokumentami i oświadczeniami tkwiła zapomniana karta tarota...
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”
sheryane jest offline