Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-11-2013, 18:30   #12
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Takie dni jak te nie mogę się dobrze skończyć – pomyślał Teodor zacinając się rankiem podczas golenia. Zwykła chwila dekoncentracji i telefon dzwoniący w pokoju wystarczyły, aby ręka zbyt mocno docisnęła maszynkę i nożyk łapczywie wgryzł się w miękką skórę na twarzy.

Niespodziewane dźwięki, takie jak telefon, były pozostałością traumy po służbie wojskowej. Ale taki nagły „kopniak” strachu, zawsze działał na pisarza stymulująco. Tym razem było podobnie. Jak tylko zatamował niewielki krwotok usiadł do stolika i zanotował kilka pomysłów na kolejną powieść, szkiców scen, które potem staną się częścią większej całości, albo i nie. Różnie bywało.

Po zjedzeniu sutego śniadania Teo znów udał się na miejsce, gdzie odbywał się zlot. Podpisywał książki, rozmawiał z czytelni kami, z innymi autorami, wysłuchał kilku prelekcji – jednym słowem, normalka.

O zaciętej brodzie i złych myślach z tegoż powodu przypomniał sobie wchodząc w boczną uliczkę i stając twarzą w pysk z potężnym, złym psem prosto z piekła rodem. Wuornoos przez chwilę zamarł nerwowo.

Nie okazuj strachu – pisarz zbeształ sam siebie w myślach. – One to wyczuwają

Tak słyszał. Spoglądając jednak w ślepia Upiora nie sposób było się nie wzdrygnąć. To były paskudne ślepia. Dzikie, złowieszcze i drapieżne. Jakby tylko zwierzak czekał, by rzucić się na człowieka, rozerwać go na kawałki i spijać krew z płytek chodnikowych.

Powoli, by nie prowokować ani zwierzęcia, ani jego pana, pisarz sięgnął ręką do kieszeni kurtki. Miał w niej gaz. Mocny, dusząco – łzawiący, sprzedawany w sklepach samoobrony. Nosił go prawie zawsze przy sobie, na wypadek, gdyby trafił na psycho-fana. Gdyby tylko zwierzę wykazało odrobinę więcej afektywnej agresji, Teodor miał zamiar wypsikać w zębaty pysk przynajmniej pół flakonika. Najprawdopodobniej od takiej dawki chemicznej substancji bojowej pies by zdechł, zważywszy na jego wrażliwe powonienie, lecz pisarz nie przejąłby się tym zanadto. Winę ponosił właściciel. Powinien trzymać takie agresywne zwierzę krótko i koniecznie w kagańcu.

- Mój pies cię nie lubi – powiedział z ironią wychudzony właściciel ogara z piekła rodem.

Teo nie był pewien, czy faktycznie takie były słowa, ale nie przysłuchiwał się im dokładnie, cała uwagę skupiając na zwierzęciu.

- Byłby z ciebie marny przewodnik – dodał łysy chudzielec z jakąś ponurą satysfakcją.

Przez chwilę Teo poczuł nieodpartą pokusę by psiknąć zawartość gazu najpierw w pysk zwierzęcia, a potem w te przekrwione oczy jego właściciela. Ale szybko porzucił te nierozsądne myśli. W sumie, póki co, nic złego mu nie zrobili.

- Ano, co zrobić – powiedział spokojnie Teodor cofając się powoli w stronę głównej alei, nie odrywając oczu od psa i właściciela. – Jedni nadają się do tego, inni do owego.

Dziwna para nie reagowała i bez problemu dotarł do wylotu z feralnego zaułka. Zatrzymał się na moment i wyjął z portfela dziesięciodolarowy banknot. Położył go na rogu ulicy, pod zgniecioną puszkę napoju gazowanego.

- Kup coś dla Upiora. Wygląda na głodnego – powiedział Teodor i uśmiechnął się do właściciela i szybko, nie czekając na to, czy chudzielec posłucha jego słów, odszedł jak najdalej od bocznej uliczki, wmieszał się w tłum wędrujący ulicami Phoenix.

Do hotelu nie zostało mu już zbyt daleko. Przeszedł ten dystans naprawdę szybko, prawie jak kiedyś, na marszobiegach w wojsku. Idąc, nie potrafił zapanować nad odruchem oglądania się zarówno za siebie, jak i na boki. Kilka razy wydawało mu się, że z bocznych odnów obserwują go przekrwione oczy psa, że widzi jakieś ukradkowe poruszenie, jakiś przypominający wilczy lub psi cień.

No pięknie – pomyślał Teodor – Mogłem nie dawać mu kasy. Teraz pewnie śledzi mnie, chce zobaczyć dokąd idę.

Na wszelki wypadek pokluczył troszkę, złapał taksówkę, kazał się przewieźć przez pół miasta i dopiero po pół godzince, płacąc za kurs, wrócił do hotelu. Nieco uspokojony zamknął się w swoim pokoju, wziął prysznic, przebrał w luźniejsze rzeczy i siadł do pisania. Szło mu całkiem dobrze i do wieczora miał już napisaną sporą część nowego tekstu. Chwali się. Przynajmniej tyle pożytku ze stresujących sytuacji.

Pisząc, zapomniał o psie i mężczyźnie, zapomniał o wszystkim. Liczyła się tylko chwila pisania. Tu i teraz. No i opowieść, którą za pomocą laptopa przelewał na papier.

Zadowolony zapisał tekst, zamknął laptopa, nalał sobie drinka i ze szklaneczką w rękach zasiadł przed telewizorem.

Jutro ostatni dzień konwentu. Organizatorzy zaplanowali specjalną konferencję dla wytrwałych z odczytami fragmentów najnowszych, jeszcze nie publikowanych powieści, kilku autorów. W tym również dwóch stron z będącej na etapie korekty książki „Modlitwa za konających” autorstwa Teodora. Sensacyjnej opowieści o zderzeniu dwóch kultur – zachodniej i islamskiej, podczas wojny w Zatoce Perskiej i o grze wywiadów światowych potęg w scenerii Pustynnej Burzy. Wojna zawsze była ważnym elementem książek Teodora. I zawsze będzie.

Po obiedzie konwent zostanie oficjalnie zamknięty, a on pojedzie na lotnisko i poleci do Chicago. W końcu wyśpi się w swoim własnym łóżku. Z dala od dziwacznych włóczęgów i psów rodem z horrorów pióra jego kolegów od nieco bardziej fantastycznej literatury.

Pokrzepiony tą myślą Teodor położył się spać.
 
Armiel jest offline