Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-11-2013, 22:11   #15
Viviaen
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
"To niemożliwe…" - powtarzała do siebie, szybko przebierając palcami po klawiaturze komputera. Bez problemu znalazła nr telefonu i adres e-mail. Sięgnęła po komórkę by wybrać numer, ale zawahała się przed nawiązaniem połączenia. Zerwała się jak oparzona i popędziła do swojej pracowni, by sprawdzić, czy wszystkie obrazy są na swoich miejscach.
A co, jeśli…
Nie...
To nie mogło się zdarzyć…
Ale…
Nie… niemożliwe...

W rozświetlonym pomieszczeniu unosił się kurz, powoli osiadający na poprzykrywanych starannie płótnach. Emma podeszła do sztalugi i z lekkim ukłuciem niepokoju zajrzała pod płachtę okrywającą obraz. Był tam. Dokładnie taki, jakim go pamiętała. Identyczny z tym, jaki powstawał w trakcie wywiadu z Erikiem.
Drżącymi nagle palcami wybrała wreszcie numer i przycisnęła telefon do ucha. Jeden sygnał… drugi… trzeci… Pewnie nie ma czasu… przemknęło jej przez myśl, gdy nasłuchiwała kolejnych przeciągłych “piiiiiiiip”. Kiedy doliczyła do pięciu, rozłączyła się. Serce biło jej zdecydowanie zbyt mocno, po raz pierwszy w życiu brakowało jej oddechu. Jak w transie zaczęła krążyć po swojej pracowni, odkrywając kolejne dzieła i układając wszędzie wokół, przez co niewielkie pomieszczenie na poddaszu zaczęło przypominać prywatną galerię sztuki. W końcu stanęła pod oknem i wpatrzyła się w falujące przed jej oczami morze kolorów, przetykane irytującymi dziurami, których nie potrafiła zapełnić.
A potem przygryzła wargę z determinacją, wzięła do ręki cieniutki pędzelek i ciemnozłotą farbkę i zabrała się do dzieła… każdy obraz został w prawym dolnym rogu dyskretnie podpisany jej nazwiskiem - “durand”, gdzie pierwsze i ostatnie “d” połączyła daszkiem, stylizując je na dwie “ósemki”. Dopiero wtedy odetchnęła głębiej i uspokoiła się nieco. Wiedziała już, że te obrazy są jej i nikt jej ich nie ukradnie. Więc skoro były tu wszystkie, to co widziała rano w telewizji?

Otworzyła okno, by farbka wyschła szybciej i ponownie wybrała numer Erica.
- Słucham… - głos w słuchawce był znużony i pozbawiony entuzjazmu. Brakowało też nutki zainteresowania rozmówcą. Eric… nie był ciekaw, kto do niego dzwoni. Odebrał z czystego obowiązku.
- Cześć, Eric… tu Emma… Emma Durand… pamiętasz mnie? - mówiła powoli, niepewna, co właściwie miałaby powiedzieć. Dopiero teraz zaczęła się zastanawiać, po co właściwie dzwoni. Tyle, że było już na to za późno.
- Emma… Rudzielec… pamiętam? Nie wiem. Może. Pamiętam którą. Cholera. O co chodzi? - wydawało się, że jej słowa poruszyły w nim jakąś nutkę, choć… Emma nie była ruda, ani nigdy nie farbowała włosów na ten kolor.
- Eric… dobrze się czujesz? - w jej głosie brzmiało zaniepokojenie - Też mieszkam w Nowym Orleanie, myślałam, że umówimy się na jakąś kawę… dawno się nie widzieliśmy… - coś było nie tak, dziewczyna była o tym przekonana. Coś złego działo się z jej przyjacielem z dzieciństwa, a ona nie miała pomysłu, jak do niego dotrzeć.
- Ja… Masz kartę, prawda? Powiedz mi, że masz… - jęknął cicho niczym zbity psiak. - Czuję się jak… w koszmarze… czasami w nim jestem… dosłownie… ale… reguły… niektóre już znam… tak.
Dłonie miała już tak spocone, że omal nie upuściła telefonu. Skąd on wiedział? Sięgnęła drugą ręką i wyciągnęła z kieszeni jeansów pomięty już z lekka kartonik, który drżał w jej trzęsącej się dłoni.
- Mam… - wychrypiała w końcu przez zaciśnięte gardło - Eric… musimy się spotkać, proszę… przyjedziesz do mnie? Chcę… chcę Ci coś… pokazać… - mówiła coraz szybciej, by zdążyć, nim zupełnie zabraknie jej tchu. Czuła spływające po plecach zimne strużki potu. - ...proszę… - jęknęła słabo, choć cała jej jaźń krzyczała ze strachu.
- Dzięki Bogu… Już myślałem, że wariuję… że Koszmar. Że on dzieje się tylko w mojej głowie. Że… Ale masz kartę… więc jej pilnuj. Bez niej… nie wyjdziesz z Koszmaru. Drzwi… pamietaj, musisz je znajdywać. Wiesz kim jestem, prawda? Ja nie wiem… a może, nie wiem tak jak powinienem. Może twoja wiedza jest tylko kolejnym… lustrem… Ono... matowieje… Cholera... nie teraz… spotkajmy się… wiecz...orem, przed wejść... do Audu...bon… - rozmowa się rwała, by w końcu przerwać się całkowicie.
- Gdzie? Eric...? Eric! ERIIIC!!!!! - wrzeszczała do słuchawki, w której dźwięczała przeraźliwa cisza. Emma nie od razu zrozumiała, co się tak właściwie stało. Zanikł sygnał, to wszystko. Wystarczy jeszcze raz wybrać numer, i…

pip, pip, pip, pip…

Rozłączyła się i wybrała numer po raz kolejny.
Znów to samo.

Desperacko raz za razem usiłowała połączyć się z Erikiem, ale on ciągle z kimś rozmawiał… Jakim cudem? Ktoś zdążył się do niego dodzwonić akurat wtedy, gdy jej zerwało połączenie?
Po nieskończoności pełnej wsłuchiwania się w irytujący sygnał coś piknęło ostrzegawczo i telefon odmówił współpracy. “Pieprzona bateria…” - Emma nawet nie zauważyła, że po policzkach spływają jej łzy frustracji i strachu. Rozświetlone jasnymi promieniami słońca poddasze nagle wydało jej się ciemne i pełne grozy. Wsadziła kartę tarota z powrotem do kieszeni spodni, telefon odłożyła na stolik i rzuciła się, by pozakrywać swoje obrazy, jakby samo oglądanie ich mogło ją przyprawić o szaleństwo. A potem złapała telefon i zamknąwszy okno i drzwi, nieco chwiejnie zeszła do swojego mieszkanka, by podłączyć ładowarkę. Kiedy tylko telefon dał znak życia, znów wybrała numer Erica.
Kiedy znów usłyszała krótkie sygnały, omal nie rzuciła komórką o ścianę.
Stłumiła narastający w gardle krzyk i wybrała kolejny numer. Kiedy usłyszała w słuchawce radosne “Witaj, ma chère… już się za mną stęskniłaś?”, głos uwiązł jej w gardle. Bo i cóż miała mu powiedzieć? Że maluje te same obrazy, co taki jeden facet, którego widziała rano w telewizji? Jej przyjaciel z dzieciństwa? I że on wiedział, że ona ma kartę, która jest kluczem do wyjścia z koszmaru w którym się znajdują? ”Emma? Halo! Emma!” Nie była zdolna ani odpowiedzieć, ani się rozłączyć. W końcu Anton rozłączył się sam i po chwili telefon w ręku kobiety zawibrował gwałtownie. Przestraszyła się i wypuściła go z ręki, nieprzytomnym wzrokiem przyglądając się, jak srebrny Alcatel spada na podłogę i rozpada się na części.
Przyklęknęła na podłodze i przez długą chwilę usiłowała poukładać sobie w głowie to, co wydawało się nie do ułożenia. Mechanicznie sięgnęła po części telefonu, wsadziła na miejsce baterię, spięła obudowę i włączyła, po czym odetchnęła z ulgą. Działał. Poza kilkoma rysami nic większego się nie stało. Natychmiast dostała kilka wiadomości. Anton próbował się do niej dodzwonić równie uparcie, co ona do Erica. Nagle zrobiło jej się wstyd. Przez jedną głupią rozmowę nastraszyła przyjaciela. Jasne, z Erikiem też się przyjaźnili, ale to był tylko kumpel z dzieciństwa, którego nie widziała całe wieki. Artysta-malarz, w którego obrazach dopatrzyła się podobieństwa z jej własnymi pracami. Bo przecież nie mogły być identyczne, prawda? Musiała to sobie tylko wyobrazić. Skąd wiedział, że miała kartę? Pewnie sam jej podrzucił tę kopertę... przecież nie tak trudno było ją znaleźć, całe miasto nadal jest obklejone jej plakatami. Promocja pierwszej płyty idzie pełną parą. A że gadał od rzeczy? Albo się naćpał, albo postanowił ją nastraszyć. Taki głupi dowcip, jak za dawnych lat.

Kiedy telefon zadzwonił po raz kolejny, odebrała, nadal siedząc na podłodze, choć na jej twarzy malował się już uśmiech.
- Hej, bébé… - rzuciła wesoło.
- Emma… wszystko w porządku? Dlaczego dzwoniłaś? Co się stało? - Anton był autentycznie zaniepokojony, co jej wcale nie dziwiło, za to wywołało kolejne ukłucie wstydu.
- Musiałam przycisnąć coś przez przypadek, a potem telefon mi się zupełnie rozładował… - w głosie kobiety słychać było zakłopotanie i przepraszające nutki - Przecież wiem, że masz teraz ważną sesję, nie chciałam Ci przeszkadzać…
- Akurat miałem przerwę na kawę... myślałem, że może jesteś gdzieś w okolicy i zamierzasz mi towarzyszyć… albo może dać się sfotografować… - głos mężczyzny na powrót poweselał, zabrzmiało w nim tak charakterystyczne dla niego rozbawienie.
- Wiesz... to nawet nie jest takie głupie. Niech tylko mi się bateria naładuje chociaż trochę i chętnie się przejdę. - mimo wszystko mieszkanie wydało jej się nagle nieznośnie ciasne i puste.
- Tak? - tym razem Anton był bezbrzeżnie zdumiony, szybko się jednak otrząsnął - Jasne, że tak! Oczywiście! Tylko spróbuj zdążyć, póki mam w studio idealne oświetlenie… masz jakieś dwie, góra trzy godziny… i nie rób sobie makijażu…
- Nie rozpędzaj się tak… jeszcze nie powiedziałam, że będę pozować. Dobrze wiesz, jakie mam podejście do aktów… - odpowiedziała z żartobliwą naganą w głosie.
- Zawsze warto spróbować, moje Ty stworzenie nocy. - roześmiał się w odpowiedzi - Jestem cierpliwy, pamiętasz?
- I uparty jak osioł.
- Żałujesz?
- Życie jest za krótkie, by czegokolwiek żałować. - odpowiedziała po chwili milczenia pół-żartem, pół-serio.
- Więc się zbieraj i chodź. - wiedziała, że uśmiecha się teraz do niej tym swoim ciepłym uśmiechem - Prysznic weźmiesz już tu, makijażu absolutnie sobie nie rób, śniadanie… jadłaś już? Pewnie tak… ale i tak zamówię coś do przegryzienia… telefon możesz przecież podłączyć już na miejscu… więc na co jeszcze czekasz? - tym razem w jego głosie zabrzmiał profesjonalizm, któremu nie potrafiła się oprzeć.
- No już, już… zakładam berecik i idę. Będę za pół godziny, więc lepiej wyproś te swoje wszystkie nagie modelki zanim przyjdę, bo popadnę w kompleksy i żadna siła nie zmusi mnie do ściągnięcia choćby skarpetki...
- Jak sobie życzysz, ma chèrie… - przesłał jej ze śmiechem głośnego całusa i rozłączył się.
A Emma stłumiła chęć ponownego wybrania numeru Erica i zdecydowanie podniosła się, by wrzuciwszy telefon i ładowarkę do torebki, dziarskim krokiem opuścić mieszkanie.


Jednak dotarcie do studia zajęło jej więcej, niż zakładane pół godziny. Idąc z początku szybko i sprężyście niemal, coraz bardziej zwalniała kroku, raz po raz przypominając sobie poranne zdarzenia. Każde słowo wypowiedziane przez dawnego przyjaciela obracała w głowie po wielekroć, usiłując zrozumieć ich sens i usiłując zagłuszyć cichutki głosik, który szeptał przerażony “a jeśli to prawda…?”
Postanowiła już, że wieczorem wybierze się na wycieczkę do Audubon Zoo, choć nie mogła być pewna, że Eric się tam pojawi. Jeśli nie przyjdzie, będzie to oznaczało… właśnie, co właściwie? Że coś źle zrozumiała, czy że coś mu się stało?
Pokręciła głową z irytacją. Znów zaczyna sobie wmawiać, że bredzenie naćpanego malarza ma sens. Bo przecież był naćpany… prawda?

Kiedy kolejny przechodzień lekko ją potrącił, zrozumiała, że stoi na środku chodnika i dość bezmyślnie gapi się w ekran telewizora umieszczonego na wystawie sklepu ze sprzętem elektronicznym, gdzie pokazywano znane już jej migawki z porannego wywiadu. Po raz kolejny tego dnia przyglądała się, jak na jej oczach powstaje jej własny obraz, który podpisała rano swoim nazwiskiem… a który wychodził spod ręki znanego jej z dzieciństwa Ericka Robertsa.
Emma podniosła głowę i rozejrzała się po znanych jej tak dobrze uliczkach, jakby widziała je pierwszy raz w życiu. Przez jej umysł z prędkością błyskawic przelatywały kolejne pytania bez odpowiedzi: ”czy ten sklep był tu jeszcze wczoraj?” “czy ta kamienica nie powinna być wyższa?” “czy tamta uliczka nie powinna być wybrukowana?” i w końcu “czy studio Antona nadal znajduje się tam, gdzie powinno?”
Nagle zrozumiała, że zaczyna wariować. Mimo omijających ją tłumów, czuła się strasznie osamotniona… raptem zerwała się do biegu. Z oszalałym spojrzeniem, desperacko szukała dowodu, że wszystko jest tak, jak powinno. Z trudem poznawała mijane budynki i uliczki, chcąc jak najszybciej sprawdzić, czy…
Stanęła i odetchnęła z ulgą.
Oczywiście, że wszystko jest tak, jak powinno. Bywała tu przecież tyle razy przedtem... zdjęcie na okładkę płyty powstało przecież właśnie tu, w rozświetlonym promieniami słońca studio, świątyni dumania jej przyjaciela. Jego też dostrzegła, stojącego w otwartych drzwiach pracowni i rozglądającego się uważnie. Dopiero teraz zerknęła na zegarek. Spóźniła się dobre pół godziny…

Podchodząc do przyjaciela, uśmiechała się przepraszająco.
- Wybacz… - zaczęła, ale przerwał jej machnięciem ręki i ze śmiechem ucałował ją w policzek.
- Znamy się nie od dziś, wiedziałem, że się spóźnisz. - szerokim gestem zaprosił ją do środka - Prysznic jest po lewej, włosów nie susz, owiń się tylko w ręcznik i przyjdź do “Słonecznej”. Dopiero wtedy zdecydujemy, czy potrzebny Ci makijaż.
Emma już otwierała usta, by zaprotestować - jak zwykle przy takiej okazji, ale tym razem nie powiedziała ani słowa. Nagle dotarło do niej, że życie jest zbyt krótkie, by marnować takie okazje. W głębi serca pragnęła tej sesji… dobrze się czuła we własnym ciele i chciała mieć po tym jakąś pamiątkę… czy to naprawdę takie straszne, móc sobie na starość obejrzeć własne zdjęcia... nawet te nagie? Czyż nie mogła sobie pozwolić na odrobinę próżności? Zwłaszcza, że prace Antona były naprawdę świetne... ciepłe, zmysłowe, bez śladu wulgarności.
Dlatego też zamiast odpowiedzieć tradycyjnym ”Nie dziś… może kiedy indziej…” wręczyła mu torebkę i poprosiła o podłączenie ładowarki do telefonu.
Karta tarota wypadła jej z kieszeni spodni, gdy składała je starannie przed odłożeniem na półkę w miniaturowej szatni. Spojrzała na nią z nagłą złością i wyrzuciła do kubła na śmieci, po czym ruszyła wziąć prysznic. Wybiegła spod niego po kilkunastu sekundach, zupełnie mokra, by gorączkowo przeszukać śmieci i troskliwie odłożyć kartonik z powrotem do kieszeni jeansów, po czym wróciła, by dokończyć zaczętą kąpiel. Szum wody skutecznie zagłuszył odgłosy opróżniania kubła… dzięki czemu wszystkie troski kobiety spływały z jej ciała wraz z obmywającą je gorącą wodą.

Kiedy stanęła w drzwiach “Słonecznej”, nazywanej tak dzięki szklanemu sufitowi, który w ciągu dnia zbierał we wnętrzu studia promienie słoneczne, rozświetlając je, była zarumieniona od gorąca i lekko jeszcze ociekająca wodą. Tym razem połowa sufitu była przysłoniętaspecjalnymi ekranami odbijającymi światło, przez co w części pomieszczenia panował ciepły półmrok. Emma uśmiechnęła się, widząc ustawiony na granicy światła i cienia mikrofon.
Anton niemal natychmiast zauważył jej obecność. W jego oczach widziała zachwyt, jednak zachowanie pozostało czysto profesjonalne. Być może to przekonało ją ostatecznie… w końcu robiła to dla siebie, nie dla niego… prawda?

Sesja zdjęciowa trwała i trwała, a Emma bawiła się na niej doskonale. Z początku wstydliwie okryta ręcznikiem, potem lekką jedwabną chustą, w końcu sama zdecydowała się odsłonić wszystkie swoje sekrety. Zarówno w tej zacienionej części, jak i w tej rozświetlonej promieniami popołudniowego słońca…

Po zakończeniu zdjęć, usiedli wygodnie w pracowni przylegającej do “Słonecznej”, by przy późnym obiedzie na dużym ekranie obejrzeć efekty ich pracy. Jedno zdjęcie szczególnie przypadło jej do gustu i nieśmiało poprosiła o wydruk. Gdy wróci, namaluje na jego podstawie autoportret… Spojrzała za okno i wpatrzyła się w czerwieniejące na zachodzie niebo. Zerwała się na równe nogi, gdy uświadomiła sobie, jak późno się zrobiło. Zdziwionemu przyjacielowi rzuciła tylko krótko ”zapomniałam o spotkaniu…” i wybiegła, ściskając w ręce złożoną na pół, zadrukowaną kartkę papieru. Wiedziała, że nie będzie pytał.


Do Audubon Zoo pojechała samochodem. Zaparkowała nieopodal wejścia i pozostała w środku, uważnie rozglądając się na wszystkie strony. Jeśli Eric się pojawi, spróbuje go zabrać do siebie. Miała tylko nadzieję, że przyjdzie…
Karta tarota, której o mały włos nie wyrzuciła u Antona do śmietnika, bezpiecznie spoczywała w tylnej kieszeni jej jeansów.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein

Ostatnio edytowane przez Viviaen : 26-11-2013 o 08:52.
Viviaen jest offline