Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-11-2013, 19:20   #17
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Annabell Clark


Następnego dnia Annabell musiała zapomnieć o dziwnym zachowaniu matki, o tajemniczej Laurze Szczęściarze. Papieżyca tkwiła w jej tylnej kieszeni.
Następnego dnia czekały ją obowiązki. Promocja jej ostatniej książki. Tym razem bardziej zwyczajna. Siedziała w jednym z największych księgarni w mieście i podpisywała kolejne tytuły. Odpowiadała na pytania rządku pań i czasami panów zafascynowanych jej twórczością i wiedzą na temat realiów wiktoriańskiej Anglii. W takich sytuacjach pisarz stawał się i aktorem i dyplomatą. Należało się ładnie uśmiechać i odpowiadać stonowanym tonem. Zwłaszcza odpowiadać tak na zarzuty…

Twórczość Annabell nie była popularna wśród feministek, które zarzucały jej szowinistyczne podejście do roli kobiety w społeczeństwie i małżeństwie.
Ale cóż… Czy to wina Annabell że taka była wiktoriańska Anglia ? I czy to jej wina, że wiele czytelniczek tęskniło za jasno określonymi rolami kobiety i mężczyzny? Nie każda kobieta pragnie wyzwolenia z kajdan ról społecznych. Były takie które tęskniły za silnymi mężczyznami okiełznanymi cuglami konwenansów. Były takie które chciały patrzeć jak ich wybranek je zrywa.
Zresztą, przy bohaterkach prozy Jane Austen, jej bohaterki były skandalistkami.
Tym razem jednak nie było manifestacji skrajnych feministek…
Tym razem przybyli jacyś sekciarze. Ot grupka sześciu mężczyzn i kobiet w purpurowych habitach mnisich z kapturami na głowach. Stali razem niedaleko podpisującej Annabell i nucąc coś kiwali synchronicznie.
W ogóle nie interesowali się kolejką stojącą do Annabell i w ogóle nie reagowali strażników sklepowych, którzy próbowali ich stąd usunąć.
Zresztą ochrona akurat niezbyt się starała to zrobić. Nie żebrali, nie agitowali kupujących. Po prostu stali, kiwali się jak pijane zające i nucili coś pod nosem. Nikomu nie przeszkadzali, Annabell też nie.
Aż znalazł się ktoś, komu jednak zaczęli przeszkadzać.

Jakiś mężczyzna o bladej twarzy i spokojnym spojrzeniu zielonych oczu podszedł do mnichów. Wyjął rewolwer z torby i strzelił jednemu z nich w głowę. Ot tak, bez powodu, bez okazania agresji.
Jakby strzelał w lunaparku to tarczy strzelniczej, albo balonów z wodą.
Mężczyzna padł martwy z rozwaloną czaszką. Wybuchła panika wśród kolejki do Annabell. Ludzie rzucili się do ucieczki. Ale nie mnisi. Ci nie przejmując się trupem swego brata… nadal kiwali się i nucili.
Mężczyzna oddał drugi strzał, padł drugi trup z rozwaloną czaszką.
Ochrona wtedy zareagowała. Część zaczęła osaczać mordercę, krzycząc by położył się na ziemi i odrzucił broń. Byli jednak jedynie ochroniarzami sklepowymi, a nie prawdziwą policją.
Jeden mężczyzna z ochrony sklepowej zasłonił ciałem z Annabell mówiąc.- Lepiej jak pani uda się jak najszybciej na zaplecze sklepu.Tu jest niebezpiecznie. Zaprowadzę pa…
Padł kolejny strzał, kolejne ciało osunęło się na podłogę. Czyje?

Teodor Wuornoos


Zapomniał o spotkaniu, zasnął, jutro ostatni dzień konwentu… I będzie mógł zostawić za sobą Phoenix i wszystkie dziwne wydarzenia jakiego w nim spotkały.
Miły sen przerwało głośne szczekanie, a potem jeszcze głośniejsze wycia…
To wyrwało Teodora z drzemki, podszedł do okna po ciemku i wyjrzał przez nie. Zobaczył psy. Całe stado warczących i wyjących psów.
To obudziło w nim nieprzyjemne wspomnienie niedawnej konfrontacji z upiorem. Tylko że tym razem psy były bezpańskie i liczne. I na szczęście za oknem.
Które nagle miało przegniłą ramę okienną i odpadającą farbę. Co było całkiem dziwne zważywszy, że wszak miał zagwarantowany przez organizatorów konwentu porządny pokój hotelowy. I gdy zasypiał, to nadal znajdował się w nim, a nie w tej norze w której tapeta odłaziła z popękanych ścian, a łóżko przypominało wyro w tanim hoteliku. To nadal był jego pokój lecz… wyglądał jakby minęło czterdzieści lat podczas których tego pokoju ani razu nie remontowano.
I czemu nikt inny nie reagował na te głośne wycia i szczekania? I czemu okolica wyglądała jakby wszystkie budynki były pustostanami przez ostanie czterdzieści lat? I czemu większość latarni nie działało ? I czemu nie widział żadnych ludzi za oknem?
Z każdym pytaniem jakie Teodor sobie zadawał, serce uderzało coraz szybciej. Z każdym pytaniem psy się zbliżały i gdy weszły w krąg światła migającej latarni znajdującej się tuż przed hotelem… pisarz zamarł ze strachu.
Wobec Upiora Teodor mógł mieć wątpliwości. Pies wyglądał szkaradnie, ale wydawał się być żywy. Bestie zbliżające się do hotelu, warczące i szczekające. W świetle latarni te istoty nie wydawały się należeć do świata żywych. I ruszyły z wyciem w kierunku drzwi wejściowych, szybko jak swe żywe odpowiedniki i nieustępliwie w swej pogoni jak istoty nie będące już częścią świata żywych.

Susan Chatiere


Ptaka-starca, odzianego w zdartych piór żałobny łach.
A to z waści kawał mruka! – rzekłem kpiąco. – Do kaduka,
Tak wyleniałego kruka nie ma i na piekieł dnach!
Zdradź mi, jakie nosisz imię na Hadesu mrocznych dnach?
Kruk zakrakał: Kres i krach.

To nie był spokojny sen. Koszmar trudny do spamiętania mroził jej serce i zakończył się pobudką z bijącym sercem. Nie zapamiętała co widziała. Jedynie trupy i ucztujących na nich padlinożerców.
Twarze zwłok, były jej znajome, ale nie potrafiła uchwycić czyje to były twarze. Panowała jeszcze noc. Susan z bijącym sercem próbowała przebić wzrokiem otaczającą ją ciemność. I zorientowała się, że nadal jest w swoim miłym mieszkańcu. Nagle… jakichś hałas spowodował, że krzyknęła przerażona. Ładnie… Ale cóż… ostatnie wydarzenia i ów “dowcip” z podziemi sądu wyprowadziły ją nieco z równowagi, a jeszcze ten sen.
Hałas jednak był prawdziwy i dochodził z kuchni. Susan wstała i ostrożnie ruszyła do kuchni zastanawiając się, czy rzucony przez Joshuę pomysł z zakupem psa nie był wcale taki głupi.

Osłupiałem; czy to wszystko sen? jak mogło się ptaszysko
Tak odezwać, jak orator, co na wylot zna swój fach?
Choć w tym sensu było mało, przecież słusznie się zdawało
Rzeczą całkiem niebywałą, że ptak, siedząc przy mych drzwiach,
Na popiersiu marmurowym, bielejącym tuż przy drzwiach,
Kracze schryple: Kres i krach.


Hałas dochodził z kuchni. Okno było zbite jakby jakaś piłka uderzyła z impetem i przebiła szkło. A ta kulka okazała się spora i pierzasta. Kruk albo gawron, albo wrona… Susan obstawiała jednak kruka, bo ptaszysko było spore i czarne. I zakrwawione. Kawałki szkła wystawały z pomiędzy piór czyniąc tą sytuację niepokojąco absurdalną. Ten ptak uderzył z impetem w okno co powinno go zabić, albo przynajmniej oszołomić. A tymczasem zwierzak jak niby przewrócił jej kubeł ze śmieciami i zaczął w nim grzebać. Był kiedyś taki horror Hitchcocka... pod tytułem "Ptaki". I Susan czuła się jak aktorka w nim występująca

Gęstą czernią na boginię cień rzucając, kruk jedynie
Parę słów wykrakał, jakby skakał w nich po kruchych krach.
Potem milczał dłuższą chwilę – widać chciał rzec właśnie tyle .
Lecz gdym rzekł: Czy się nie mylę? czy zbłądziłeś pod mój dach,
By mi zdradzić, jakie szczęście znajdzie drogę pod mój dach? .
Kruk zakrakał: Kres i krach.


Ptaszysko grzebało w śmieciach odrzucając na bok potencjalne kąski, wyraźnie znalezieniem czegoś ważniejszego dla niego. Szarpnął mocniej workiem rozrywając go i rozsypując całą zawartość na oczach Susan. I nagle spojrzał na nią Ten ptak nie był normalnym stworzeniem. Nastroszył pióra, rozłożył szeroko skrzydła szykując się do lotu i do ataku na nią. A Chatiere zrozumiała czemu… rozrywając worek i rozsypując śmieci kruk sprawił, że karta tarota, którą dziewczyna wyrzuciła do kosza. Ta właśnie karta znalazła się w zasięgu jej dłoni. Kruk przybył ją zabrać. I gotów się był rzucić na człowieka by ją zdobyć.
To było...szaleństwo.

Sophie Grey


Jazda samochodem nieco uspokajała. Wyobraźnia rozbudzona niedawnymi wydarzeniami w kościele i tym co się dowiedziała wypełniała głowę Sophie niepokojącymi myślami. Czego tak naprawdę była świadkiem? Skąd wziął się tam sztylet?
Wszystko to brzmiało jak jakiś nadnaturalny fenomen. A przecież mogło być dziełem przypadku. No bo to musiał być jeden wielki cholerny przypadek. Przecież nigdy nie miała w ręku takiego sztyletu, prawda? Prawda? PRAWDA?
Policyjna blokada na drodze.


To zatrzymało potok myśli w głosie i samochód. Policyjna blokada… czemu teraz? Z jakiego powodu?
Sprawa wyjaśniła się dość szybko. Powodem była masakra urządzona w okolicy przez “białego mężczyznę w białej koszuli z krawatem w prążki”... którego rozpoznano jako Buck Plateau, miejscowy nauczyciel języka angielskiego.
Zabił on uczniów klasy którą uczył, dokładnie połowę z nich. Podczas gdy reszta musiała na to patrzeć. Po czym zbiegł ze szkoły zabijając kogo popadnie. I jak dotąd nie został złapany.
Wedle słów policjanta Buck szanowanym i wielokrotnie nagradzanym nauczycielem w miejscowym koledżu. I… imię jego jak i nazwisko brzmiało znajomo dla Sophie.
Poza tym… Była fotografką. Owszem ładne artystyczne zdjęcia ładnie wyglądały w portfolio. Ale prawdziwą gotówką zdobywało się na makabrze. Zdjęcia z wojen, zdjęcia z miejsc katastrof, zdjęcia straszne i poruszające. Zdjęcia tragedii. To one zapewniały największą gotówkę. To one.. dawały Pulitzera światka fotograficznego, czyli nagrodę World Press Photo.

Emma Durand


Odpoczynek od tej nienormalnej rozmowy z Ericiem był Emmie potrzebny. Wyzwanie całkiem zwyczajne, jakim była sesja zdjęciowa, pozwoliło przerzucić stres na oswojoną sytuację.
Anton poprawił Emmie humor. Absurdalność rozmowy z malarzem przestała być dzięki niemu taka straszna.
Audobon Zoo było wizytówką miasta, znane głównie części przedstawiającej faunę i florę bagien oraz znakomitego herpetarium, którego ozdobą był aligator albinos.
Emma była tu wiele razy. Wszak to miejsce było wizytówką miasta.


Nawet w zapadającym powoli zmroku Audubon Zoo prezentowało się radośnie i niegroźnie. Powoli też pustoszało. Zbliżał się wieczór, czas w którym ludzie wypełniają dyskoteki i puby, a nie ogrody zoologiczne. Z początku Emma czekała przy samochodzie. Czekała dość długo. Potem wsiadła do wozu. Czas mijał. A ilość przechodniów malała z godziny na godzinę.
A Emmie nie pozostało nic innego tylko czekać. Telefon Erica ciągle był zajęty. Może więc to była strata czasu, może lepiej by było gdyby do niego poje...

Nagle… coś zaczęło się dziać. Świat wokół Emmy zaczął erodować. Ludzie ją mijający zdawali się być coraz bardziej niewyraźni. I… przestali ją zauważać. Po chwili stali się barwnymi plamami, a potem.. znikli.
Miasto zaczęło się na jej oczach ulegało rozkładowi. Tynk zaczął się kruszyć, szyby pękać, ściany porastać grzybem i pokrywać się kurzem. Powietrze zaczynało mieć metaliczny posmak. Ten rozkład dotykał wszystkiego, w tym i samochodu Emmy. Rdza pożerała go jak zaraza pochłaniająca żywy organizm, centymetr po centymetrze.
Wszystko to działo się w kilka sekund, nie dając jej na możliwość reakcji. Czy to był czy halucynacja, czy koszmar o którym wspomniał Eric?
Rozkład nie dotykał wszystkich miejsc w jednakowym tempie. Ogród zoologiczny rozsypywał się wolniej… i wydawał się bezpieczniejszym miejscem niż reszta okolicy. Bowiem w cieniu rzucanym przez rozpadające się budynki, Emma dostrzegała olbrzymie ślepia stworzeń, które na pewno nie były istotami ludzkimi. Ślepia wpatrzone w nią z wyraźnym zainteresowaniem. Ślepia drapieżników skupione ofierze.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 23-11-2013 o 19:39. Powód: poprawki
abishai jest offline