Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-11-2013, 21:53   #19
sheryane
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu
Miała wrażenie, że koszmar, który śniła, wcale się nie skończył. Zupełnie, jakby trwał nadal. Wszystko wydawało się jednak zbyt wyraźne, zbyt prawdziwe, aby było snem. Czuła chłód kuchennych kafelek pod bosymi stopami. Dokładnie widziała kruka szykującego się do ataku - jego ostry dziób i czarne jak noc pióra. Dzikie, szkarłatne oko wpatrujące się w nią z nienawiścią. Kawałki szkła wbite w jego masywne ciało i krew leniwie skapująca na podłogę. Rozerwany worek na śmieci, rozsypane opakowania i resztki jedzenia, połyskujące fragmenty szkła z rozbitego okna... Oraz Koło Fortuny szyderczo spoglądające w sufit, zupełnie obojętne na dramat rozgrywający się w pomieszczeniu.

W takich sytuacjach ułamek sekundy staje się wiecznością. Niewiele myśląc, Susan sięgnęła do pobliskiego blatu, wyciągając z drewnianego stojaka nóż z najnowszej kolekcji Calphalona. Metaliczny zgrzyt rozszedł się wśród ciszy nocy, a blade światło zatańczyło na ostrzu. Obróciła nóż w dłoni, łapiąc go odwrotnym chwytem, by łatwiej zasłonić przedramieniem twarz. Postąpiła krok do przodu, przydeptując kartę tarota, która była celem tej makabrycznej wizyty. Wtedy ptak rzucił się na nią z łopotem skrzydeł, celując w twarz i oczy. Ani myślał przestraszyć się uzbrojonej w nóż kobiety, ani myślał uciec w panice czy schować się w jakiś ciemny kąt. Podjął walkę, zupełnie jakby kartonik z wyrysowanym Kołem Fortuny miał dla niego cokolwiek znaczyć.

Kruk uderzał raz po raz wściekle, a każdy cios - czy to dziobem, czy pazurami - zostawiał krwawe ślady na przedramionach Susan. Nie pozostawała mu dłużna, broniąc się zaciekle i odpowiadając płytkimi cięciami. Czarne pióra sypały się dookoła, Chatière krzyczała na ptaszysko, a ono odpowiadało dzikim krakaniem. Oboje powoli opadali z sił. Ruchy Susan stawały się wolniejsze, a ptak wyraźnie słabł, aż w końcu opadł na podłogę. Kobieta, korzystając z okazji, szerokim zamachem wbiła ostrze w pierś przeciwnika, niemal przyszpilając go do ziemi. Ten jednak walczył dalej, miotał się po podłodze i kłapał dziobem, próbując dopaść wroga i zadać mu jak najwięcej ran. Upływająca krew w końcu odebrała mu życie. Dopiero jego śmierć przerwała tę szaloną walkę.

Susan osunęła się po szafce, siadając na zabrudzonej krwią i piórami podłodze. Oddychała ciężko, a całe jej ciało drżało. Kiwała się lekko w przód i w tył, próbując ogarnąć umysłem koszmar na jawie, w którym uczestniczyła. Nienawidziła “Ptaków” Hitchcocka. Kiedyś po seansie śniła o psie sąsiadów, który poruszał się po ogrodzie na krwawiących kikutach łapek pozostałych po ataku ptasiego stada. Spojrzała na zakrwawione ręcę, dotknęła policzka, który zdobiło krwawe rozcięcie, po czym przeniosła wzrok na trupa ubarwiającego jej kuchnię.
- Kurwa. - mruknęła pod nosem, podnosząc się na trzęsących się nogach. - Ja pierdolę... - rozejrzała się po pobojowisku.
Torsje sprawiły, że zgięła się w pół. Żołądek protestował wobec przebytego szoku i stresu. Gdyby miała czym, pewnie rzygałaby jak kot.

Była silna. Trzeba było wziąć się w garść. Wzięła kilka głębokich wdechów, uspokajając organizm. Podniosła kartę tarota i włożyła do kieszeni pidżamy.
~ Zostajesz ze mną. ~ pomyślała.
Czy jednak nie powinna się jej pozbyć? Wywieźć ją gdzieś na drugi koniec miasta i wrzucić do rzeki? Niech dzikie zwierzęta zabijają się o to. Nie była jednym z nich! A jednak… Może powinna ją sobie zostawić? Może to wszystko jakoś się łączyło? Rytuał, maski, koło tortur w sądzie, kruk… Nie widziała w tym żadnego wzoru, ale - jeśli istotnie jakiś był - to wszystko wyglądało dopiero na początek.

Wyciągnęła z szuflady worek na śmieci, a z szafki rękawiczki do sprzątania. Ptasie truchło wylądowało w worku, mimo że żołądek Susan protestował przed choćby zbliżeniem się do tego. Nóż także poleciał do worka. Nie wyobrażała sobie, jak miałaby jeszcze z niego korzystać. Zamiotła śmieci, zakrwawione pióra i kawałki szkła na szufelkę. Do worka. Porządek musi być. Czuła się trochę tak, jakby obserwowała kogoś innego wykonującego te czynności. Wyłączyła na chwilę myślenie, by zrobić to, co musiało zostać zrobione. Wyszła przed dom, łapiąc głęboki oddech świeżego powietrza. Delikatny wiatr suszył zimny pot przerażenia, którym oblało się jej ciało. Worek z całą zawartością wrzuciła do kubła na śmieci. Jutro powinni to stąd wywieźć. Wróciła do kuchni, po drodze zaglądając do łazienki, by przygotować wiadro z wodą i mopa. Po dokładnym wysprzątaniu kuchni jedynym, co przypominało nocny koszmar, było strzaskane okno.

Była silna. Nie mogła dać się zwariować. Niczym w transie wróciła do łazienki z butelką tequili. Z domowej apteczki wyciągnęła wodę utlenioną, gazę i plastry. Pociągnęła kilka sporych łyków alkoholu i wylała całą butelkę wody utlenionej na przedramiona i ręce, odrobinę zostawiając jeszcze na ranę na policzku. Paliło jak cholera, ale podstawowe odkażenie miała z głowy. Opatrzyła pobieżnie co gorsze rozcięcia. Wróciła do łóżka, popijając tequilę. Drżenie nie ustępowało. Zimne dreszcze przebiegały ją raz po raz i podskakiwała na najlżejszy dźwięk. Jednego była pewna - do końca życia będzie nienawidzić kruków.

Próbowała zasnąć, ale zapadała tylko w krótkie drzemki nawiedzane widmem zakrwawionego ptaszyska o szkarłatnym spojrzeniu. O świcie sypialnia była już pusta i tylko do połowy pełna butelka tequili pyszniła się na nocnym stoliku.


W drodze do pracy Sue umówiła się na prywatną wizytę u lekarza, gdy będzie wracała do domu. Zadzwoniła również do szklarza z prośbą o wizytę pod wieczór - nie mogła zostawić okna rozbitego w ten sposób. Z niewyspania i przeżytych emocji niemiłosiernie bolała ją głowa. Całe szczęście, że po tequili nigdy nie miała kaca, bo byłoby jeszcze gorzej. Dzień mijał trochę jak we śnie. Bluzka z długim rękawem ukryła zaognione ranki po nocnej walce - kolejne świadectwo prawdziwości tego szalonego wydarzenia. Niestety rozcięcia na policzku nie dało się zakryć w ten sposób. Wymyśliła na poczekaniu jakąś wymówkę o kocie koleżanki, który drapnął ją podczas zabawy. Na szczęście nikt nie przejmował się tym jakoś specjalnie. Za to ona sama nie mogła przestać myśleć o szalonych zdarzenia, których ostatnio była świadkiem. Podczas odczytywania jednego z oświadczeń zacięła się na moment, bowiem wydawało jej się, że za oknem widzi kruka o szkarłatnym spojrzeniu… Szybkie potrząśnięcie głową pozwoliło jej skupić się z powrotem na pracy.

Z sądu pojechała prosto do lekarza. Pokazała mu przedramiona i opowiedziała historię nocnej batalii z krukiem. Oczywiście pominęła kwestię zamordowania zwierzęcia i faktu, że wszystko działo się u niej w domu.
- Zdaje sobie pani sprawę, że to nie jest normalne zachowanie takich zwierząt? - zapytał lekarz, w odpowiedzi na jej roztrzęsienie wypisując dla niej tabletki uspokajające. - Pierwszy raz słyszę o takiej agresji.
- Poważnie? Co też pan opowiada… - zaśmiała się nieco histerycznie.
Zmierzył ją uważnie wzrokiem, wręczając jej receptę.
- Proszę zgłosić się na szczepienie przeciwko wściekliźnie. Tak na wszelki wypadek. Cholera wie, co mógł przynieść… To żerowanie w śmietnikach wielkich miast…
Susan wcale nie miała ochoty go dłużej słuchać. Podziękowała i opuściła gabinet, by wrócić do domu na spotkanie ze szklarzem. Zamierzała jeszcze zadzwonić do Jeremy’ego. Może chociaż on, słysząc podobną historię, nie uzna jej za wariatkę.

Tym razem nie rozstawała się już z Kołem Fortuny. Ubrudzona kruczą krwią karta spoczywała spokojnie w jej marynarce.
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”
sheryane jest offline