Obaj, zarówno Adrian oraz Marek przez moment, niemal jednocześnie analizują fakt gdzie są i kiedy. Przemyka im przez głowę fakt, że znaleźli się poza domami, poza bezpiecznymi miejscami które mogliby sobie wybrać wiedząc jaki jest dzień i co on oznacza dla nich i ich rodzin. Niecelowo, niezamierzenie, przypadkowo ale naturalnie rzec by można trafili do tego samego miejsca, tego samego ogromnego szpitala. Żaden z nich nie zamierzał tu być gdy myślał w chwilach lęku nad swym losem, nad swym końcem, że będzie na kilka godzin przed spodziewanym finałem życia w takim miejscu …
Już po zadaniu pytania przez Marka i reakcji Adriana stało się niemal oczywiste dla tego pierwszego co się dzieje. Przedstawili się sobie na wzajem bez zbędnych pytań i kurtuazji. Trochę jakby rozumiejąc nawzajem rozwijającą się sytuację.
- Bo nie widzieli, nie widzieli tego co my … - niejako odpowiadając a po trosze sam do siebie dedukując Marek odpowiedział w kierunku nowego znajomego.
W tym czasie obaj widzą jak z pokoju przyjęć wychodzi kolejna osoba. Pacjent z zawiniętą bandażem ręką, zapewne nic groźnego bo przed zamknięciem drzwi mówi - Dziękuję i do widzenia. Idzie w kierunku windy do wyjścia. Obaj mężczyźni odprowadzają go wzrokiem, bo przechodzi tuż obok nich kierując w miejsce skąd niedawno przyszedł Adrian. Pacjent znikł w cieniu korytarza ...
Za chwilę Marek i Adrian słyszą krótki, urwany krzyk. Przeraźliwy, wyrażający ból, ogromny ból krzyk. Odwracają głowy i widzą ślady krwi na podłodze, ścianie ... i nikogo poza śladem, znakiem po życiu które zapewne właśnie zostało zakończone ...
Tam korytarz jest zaciemniony, jakby zgasły jarzeniówki które przed chwilą wyraźnie oświetlały drogę … Ale ku ich zaskoczeniu ludzie będący i siedzący tuż obok nie wykazują żadnego zaniepokojenia, żadnego zaskoczenie. Jakby nikt nic nie słyszał, jakby nikt nic nie zauważył ...
W tym momencie jednocześnie otwierają się znowu drzwi pokoju przyjęć. Na progu staje pielęgniarka i wzywa rutynowym tonem kolejnego pacjenta:
- Pan Marek Malinowski! - nawet, co nieczęste w polskich, obecnych warunkach wysila się na słowo
- Proszę. Jest pięć po dwudziestej.
Marek odruchowo wstaje, spogląda na Adriana. W jego wzroku da się dostrzec niepewność, nawet więcej- to jest po prostu strach. Widać w nich pytanie -
Co się dzieje? Bierze torbę i rusza w kierunku pokoju przyjęć. (ODW)