Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-12-2013, 01:20   #1
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
[Zuchwali] Bez kompromisu - I






Errden, Ellyria



Jesień
1 Księżyca Myśliwych
874 PE / 987 RC



Uniwersalny voseryjski kalendarz, wprowadzony dosyć dawno temu, opierał się na księżycu i jego wędrówce po ciemnym nieboskłonie. Srebrna tarcza podróżowała z dokładnością, której vuokaackie zegary mogły tylko pozazdrościć - równo co 30 dni ukazywała się światu w całym majestacie, o ile dopisywały warunki meteorologiczne. Nic dziwnego, że w świecie pełnym zepsucia, a- i niemoralności oraz powszechnego skurwysyństwa, wśród ludu przyjęło się powiedzenie, że księżyc jest jedyną rzeczą, która działa jak należy.

Pełnie wyznaczające początek i koniec miesięcy miały to do siebie, że ludzie zaczynali wariować i rejestrowano skok w szeroko pojętej przestępczości. Coś sprawiało, że krew gotowała się w żyłach i wzmagała agresję. Myśliciele i astrolodzy tłumaczyli to swego rodzaju uwarunkowaniem, pozostałością po przodkach, którzy podczas pełni urządzali polowania. Nawet mimo ucywilizowania i ewolucji, coś siedziało głęboko w ludzkich podświadomościach i odzywało się właśnie wtedy, podczas srebrnych nocy.

Ale w Errden było zeszłej nocy spokojnie. Owszem, ktoś komuś obił mordę, w jednej z tawern wybuchła bójka, ktoś skończył z nożem między żebrami, ktoś udusił sąsiada, kogoś okradziono... Tyle że to była norma, nihil novi. Żadnych poważniejszych problemów. Może lud zwyczajnie wyczerpał zapasy energii podczas zamieszek dwie noce wstecz, kiedy Margrabia urządził nagonkę na Soennyrczyków należących do ruchu oporu i ich sprzymierzeńców.

No i zapowiedź publicznych egzekucji też zrobiła swoje.

* * *


Na Starym Placu wzniesiono szafot, coby nikt z zebranych nie mógł narzekać na jakość przedstawienia. Drewniana konstrukcja oddzielona była od zbitej masy ludzi kordonem straży, wbitych w zbroje i uzbrojonych w miecze i tarcze. Na prawo od miejsca kaźni wzniesiono kolejne podwyższenie z ławami, w których zasiadali możni i wpływowi. Sam Margrabia Eulass z wielkim brzuszyskiem, Matka Przełożona w białej szacie, przedstawiciel Kręgu o haczykowatym nosie, kasztelan, komendant i inne ważne persony.

- Errdeńczycy! - Herald zahuczał donośnie. - Jak wiadomo, dwa dni temu, z rozkazu naszego Margrabiego Eulassa ze Sturgitisów - niech bogowie go błogosławią - straż miejska zatrzymała członków i sprzymierzeńców soennyrskiego ruchu oporu, spiskujących przeciw Koronie Ellyrii i Jej poddanym. Wszyscy zatrzymani zostali osądzeni przez Mości Margrabiego, Jego wiernych doradców oraz biegłych w prawie uczonych i wobec zdobytych dowodów uznani winnymi zdrady stanu.

Wprowadzani sznurkiem na szafot spiskowcy byli obrazem nędzy i rozpaczy. Widać nie cackano się z nimi podczas przesłuchań, bo siniaki i inne różne rany nadal były doskonale widoczne. No, ale to nikogo nie dziwiło. Większość skazańców stanowili młodzi, a nawet bardzo młodzi, ale nie okazano im z tego powodu łaski. Ich wisielczy taniec lud obserwował z fascynacją i nawet słychać było okrzyki aprobaty.

Było w miarę spokojnie do pewnego momentu. Kiedy na szafot zaczęto wprowadzać pojedynczych Ellyrian, którzy wspierali Soennyrczyków dla własnego zysku, atmosfera zgęstniała. Leciały przekleństwa, ludzie buczeli i ciskali kamieniami, zgniłymi jabłkami i pomidorami. Ale to nie potrwało długo, bo obnażona przez strażników stal zgasiła chęci do samosądu.

- Edvin Ravssenr. - Herald oznajmił imię kolejnego skazańca.

Po wygłoszeniu standardowej formułki - "w imieniu Jego Wysokości, blablabla" - kupiec będący cieniem samego siebie dołączył do reszty wisielców, mimo żarliwych zapewnień o swej niewinności.

Ludzie wiwatowali.



9 Księżyca Myśliwych
874 PE / 987 RC

Kilka lig na południe od Renbergu
Księstwo Greińskie


Droga z Errden do granicy z Greinem była w dobrym stanie - brukowana, strzeżona przez liczne patrole. Do Renbergu, greińskiego posterunku granicznego podróżowało się przyjemnie i bez incydentów, co było rzadkością. Byli edvinowi pracownicy nie narzekali na nudę; prawdę mówiąc to po tym co przeszli witali ją z otwartymi ramionami. Zwłaszcza Vindieri, który nadal nie był pewien czy dałby radę w jakimś starciu. Pedrus co prawda zapewnił go, że ręka jest w miarę sprawna, ale też ostrzegł żeby nie szalał. Nafaszerowane magią i cholera wie czym jeszcze specyfiki zadziałały jak należy i rana była już niemal zagojona. Tylko swędziała niemiłosiernie.

Reszta drużyny była w lepszym stanie, zarówno fizycznie jak i psychicznie. Zarobione złote korony mile dźwięczały w sakiewkach, nawet pomimo wydania paru lub parunastu z nich w Errden. Po odbiorze zapłaty zaszaleli nieco "Pod Dwoma Toporami" i uszczuplili tamtejsze zapasy gorzałki, ale przyjazny i łasy na złoto właściciel nie narzekał. Następnego dnia, co niektórzy na wierutnym kacu, poczłapali na Stary Plac obejrzeć egzekucję. Nie chcieli jakoś wierzyć w to, że ich były pracodawca współpracował z soennyrskim ruchem oporu, ale podobno były na to dowody. Podobno.

Teraz mało ich to obchodziło. Zostawili Errden i Międzyrzecze w tyle, przekraczając granicę w Renbergu. Wszyscy oprócz Tylo, który zniknął bez pożegnania. Reszta postanowiła nie rozstawać się od razu, zwłaszcza że podróżowali mniej więcej w tym samym kierunku - na południe. Szare chmury towarzyszące im od Errdenu, nie opuściły ich nawet tutaj. Droga z Renbergu była o wiele mniej przyjemna i o wiele bardziej błotnista. Spodziewali się ataku jakichś zbójców lada moment, ale chyba byli w tych spokojnieszych stronach. Na pewno w tych lepiej strzeżonych.

Wisielce na drzewach wzdłuż drogi bankowo byli bandytami.

* * *


Karawana Sergiego toczyła się niemiłosiernie wolno, ale to nie było zaskoczeniem dla nikogo. Błotnista droga nie była najlepszym terenem dla dwóch ciężkich, wyładowanych po brzegi wozów. Koła i końskie kopyta rozchlapywały brązową breję na wszystkie strony, jak dotąd unikając ugrzęźnięcia, które kosztowałoby ich cenny czas. Od momentu przekroczenia granicy wszystko szło gładko. Ludzie zaczęli się niepokoić.

Areuze opuścili w pośpiechu, nie oglądając się ani razu przez ramię. Sergi był człowiekiem interesu, prowadzącym obwoźny handel wymienny w wielu voseryjskich wioskach i miastach. Rozerwany wojną domową Azavert wydawał mu się idealnym miejscem na zarobek. Powszechnie wiadomym jest, że podczas wojen ceny wzrastają niezmiernie szybko i ludzie przedsiębiorczy z tego wzrostu korzystają. Sergi nie był jednak głupi i nie pchał się z karawaną na linię frontu. Nawet w odległym Areuze wojna odciskała swoje piętno, blokując dopływ towarów z południa i zabierając wielu młodziaków, którzy przydaliby się bardziej w polu.

Sergi miał również znajomości. Biskupowi Areuzkiemu dostarczał wino po promocyjnych cenach, a Markizowi co ten sobie tylko zażyczył. Będąc człowiekiem przedsiębiorczym i chciwym, kupiec miał również kontakty z soennyrskim ruchem oporu, który od czasu do czasu wspierał. Ręka rękę myje i Sergi opuścił Areuze, jeszcze zanim Soennyrczycy zaczęli nań maszerować i przekroczył granicę z Greinem.

Ricard był świadom tego, że jego pracodawca nie należał do ludzi uczciwych i krystalicznie dobrych. Wiele zasłyszanych plotek to potwierdzało, podobnie jak jego własne obserwacje, ale czy to było ważne? Sergi dbał o swoich pracowników, wypłaty zawsze dostawali na czas i nigdy nie brakło im jadła czy napitku. Gdy szło o zwykłą, ludzką uczciwość w kwestiach pracy, nie można mu było niczego narzucić. Ricard po prostu robił to, co do niego należy.

Pal licho charakter interesów pracodawcy.

* * *


Leto Hardriada mógł szczerze powiedzieć, że od wielu lat nie znajdował się tak blisko Ellyrii, jak teraz. Większość przymusowego wygnania spędził na zachodzie, w Azavercie, podejmując się kilkunastu zleceń tamtejszych wielmoży. Pobyt z dala od miejsca urodzenia był zwyczajnie podyktowany instynktem samozachowawczym. Nawet jeśli nadal o nim pamiętano i plotki o jego śmierci nie dotarły na arvneński dwór, to Książę Balsar Iscodi raczej nadal oferował za jego głowę pokaźną sumkę. Hardriada miał w końcu o wiele lepsze prawo do Księstwa.

Ellyriański wygnaniec mało co pamiętał z dworskiego życia, a maniery i etykietę zapomniał dawno temu. Ciągłe życie w drodze, spanie w gospodach wątpliwej renomy lub pod gołym niebem, żarcie suszonego mięsa lub przymusowa głodówka - wszystko to zahartowało go i sprawiło, że teraz taki był z niego szlachcic, jak z koziej dupy trąba. Nie miał w zwyczaju psioczyć na przewrotność losu i zaznane niesprawiedliwości. Nie było sensu.

- Będzie lało. - Mruknął pod nosem, niezadowolony. - Zasrane jesienne deszcze.

- Ano. - Odparł jego towarzysz, ser Steffen Brandt. - Dalej dzisiaj nie ujedziemy.

Leto i błędny rycerz podróżowali razem już piąty dzień. Zarośnięty i zapuszczony Brandt nie wzbudziłby w nim zaufania, gdyby nie to że uratował go od tarapatów na szlaku. Samotny podróżnik był idealnym celem dla bandytów, a Hardriada akurat tamtego dnia miał niesamowitego pecha. Gdyby nie Steffen, kto wie jakby się skończyło. Ellyrian musiał przyznać że błędny rycerz, nawet napruty gorzałą, nie był kimś z kim chciałby się zmierzyć.

Rozbili obóz na polanie nieopodal leśnego strumienia, próbując rozpalić ognisko mimo lekkiej mżawki, która w każdej chwili mogła zamienić się w ulewę z prawdziwego zdarzenia. Wieczór nadszedł nadzwyczaj szybko, co było zasługą pochmurnego nieba i brakującego nań słońca. Minęło kilka długich chwil, zanim ogień zaczął ich grzać i nadawał się do upieczenia upolowanego zająca.

Światło przyciągnęło ciekawskich.

* * *


Obóz, co do tego nikt nie miał wątpliwości. Zresztą posłani na rekonesans Narsaini zaraz wrócili i potwierdzili domysły. Ktoś obozował po drugiej stronie strumienia, ktoś kogo nie sposób było wyminąć, jeśli chcieli przejść na drugi brzeg. Szczęśliwie była tylko dwójka obozowiczów, więc najemnicy nie zastanawiali się długo nad działaniem. Madyass, Elva i Vindieri przekroczyli strumyk pierwsi, a za nimi Narsaini i Pedrus.

Steffen i Leto zorientowali się, że nie są sami. Szum wody nie zagłuszał całkowicie charakterystycznych odgłosów kopyt na leśnym poszyciu. Brandt sięgnął po swój wierny buzdygan i podniósł się, podobnie jak Hardriada. Spośród cieni pierwszy wyłonił się rudowłosy Madyass, za nim Vindieri, a na końcu Elva. Spomiędzy drzew łypały w ich stronę żółte oczyska Narsainów.

- Nie szukamy kłopotów... - Zaczął Madyass, z uniesionymi rękoma.

Tyle że kłopoty i tak ich znalazły.

Wycie wilka przetoczyło się przez las, tylko by powrócić wraz z echem sekundy później. Dźwięk miał mało wspólnego z drapieżnym czworonogiem, za to wiele z czymś nienaturalnym - wbijał się w czaszki tysiącem metaforycznych igieł, sprowadzając na słuchaczy ból. Wierzchowce zarżały w panice i część rzuciła się do ucieczki, ale nikt nie kwapił się do gonitwy za nimi. Ser Steffen i Leto byli na klęczkach, z dłońmi przyciśniętymi do uszu w desperackiej próbie odegnania wycia. Podobnie Madyass i Elva, których krzyki bólu dołączyły do kakofonii dźwięków. Z kolei Vindieri i Narsaini jakoś trzymali rezon. Podobnie jak Ricard, który z rozkazów Sergiego sprawdzał okolicę i obserwował obie grupy. Scenuttanin zdołał jakoś uspokoić wierzchowca i tylko dzięki piekielnej symfonii krzyków, wycia i wizgania, nikt nie zorientował się co do jego obecności.

Ghrarr i Beorn pierwsi usłyszeli nieproszonych gości, co zawdzięczali wyostrzonym zmysłom. Ciężkie uderzenia i sapania zwiastowały przybycie kłopotów, których reszta obecnych była świadoma dopiero w kilka chwil później. Ciemny, wielki kształt wypadł jak wicher spomiędzy drzew, sadząc w stronę Steffena i Leto. Kolejne dwa skoczyły w stronę najemników.

Kształty przypominały przerośnięte, umięśnione wilki, które niepokojąco zdawały się niektórym mocno humanoidalne. Ale nie było czasu na rozmyślania, czy właśnie przyszło im się ścierać z czymś wedle nauki nieistniejącym.

Mieli ważniejsze rzeczy na głowach.





_______________________________
Powodzenia, Panowie!
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 21-04-2014 o 19:17.
Aro jest offline