Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-12-2013, 12:58   #2
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wojna jest po to, by zbrojni mężowie łupy brać mogli. Tak przynajmniej powiadali mądrale, co po gospodach i tawernach siedzą. I szczęściarze, co z łupami wrócili. Tych jednak jakby mniej było. No i co rusz powtarzali, że złoto do tych się garnie, co w walkach udziału nie biorą, a interesa wszelakie załatwiają.
Przykładem oczywistym był Sergi, który - siedząc na dwóch (czy może nawet trzech) stołkach działał na korzyść wszystkich biorących udział w konflikcie stron - pełnymi garściami czerpał korzyści z takiego układu. Co by się stało, gdyby margrabia dowiedział się o dostawach dla buntowników? Pewnie paru kolejnych wisielców ozdobiłoby gościniec. A że wśród nich znaleźliby się pracownicy kupca, więc Ricard był dość zainteresowany tym, by nie doszło do takiego tragicznego przypadku. Teraz jednak Azavert został za ich plecami i nikt nie powinien się ich czepiać. Prócz mytników, co to zawsze usiłowali wydoić kupca, który nieostrożnie chciał się przedostać przez taką czy inną bramę. Ale to już była sprawa Sergi’ego.

Ricard odwrócił się w stroną podążających za nim wozów i machnął dłonią na znak, że pojedzie jeszcze kawałek by sprawdzić okolicę. Siedzący na koźle pierwszego wozu Sergi odmachnął na znak, że zrozumiał, a potem, ustalonym od dawna gestem, zasygnalizował, że za kilka chwil karawana się zatrzyma na kolejny, tym razem nocny, postój.
No cóż... Sergi jeździł tędy parę razy i znał każdą polankę, każdy strumyk. Z pewnością znał okolicę lepiej, niż niejeden przepatrywacz.

Las był ponury, pogoda kiepska a gościniec - mało gościnny. Na szczęście z wysokości siodła wyglądało to znacznie lepiej, chociaż koń z pewnością miałby swoje do powiedzenia.
Poprawił kapelusz, by spadające z nieba i z drzew krople nie leciały mu za kołnierz i znów rozejrzał się dokoła, wypatrując ewentualnych niebezpieczeństw.
Najchętniej nasunąłby kaptur na głowę, ale to nieco utrudniłoby obserwację okolicy. I nie chodziło nawet o to, że za to mu płacono. Gdy na traktach bandytów różnej maści jest wielu, łatwo stracić nie tylko sakiewkę, ale i życie.
Ricard minął leżącą przy trakcie polanę, gdzie z pewnością zamierzał zatrzymać się Sergi, i pojechał dalej.

Już miał w końcu zawrócić, gdy poczuł dym. Zapach przytłumiony deszczem, ale wyczuwalny. A, jak powiadano, nie ma dymu bez ognia. Ten ostatni zazwyczaj oznaczał ludzi, a ludzie... różnie z tym bywało. Nie wszyscy mieli poszanowanie dla cudzej własności.
Ci jednak, przy ognisku, nie wyglądali zbyt groźnie. Dwie osoby. I kolejnych paru, również nie sprawiających złego wrażenia. Można było spokojnie zawrócić i uprzedzić Sergi’ego o znajdującym się w okolicy towarzystwie.

Kora nagle stanęła dęba, a Ricard cudem wprost utrzymał się w siodle. I z trudem uspokoił przerażoną klacz.
Nie dziwił się jej w najmniejszym stopniu. Sam był prawie tak samo przerażony niesamowitym wyciem, tudzież widokiem niby-wilków.
- Na Crena - jęknął Ricard widząc coś, co nie miało prawa istnieć. - Z jakich otchłani piekielnych wyleźliście?
Nie powinien tu tkwić ani chwili. Życie pięćdziesięciu osób mogło zależeć od niego. Cóż wobec tej liczby znaczyła siódemka włóczęgów?
Strzelił dwa razy do najbliższego potwora, a potem zawrócił Korę i popędził traktem, by jak najszybciej ostrzec Sergi’ego i pozostałych członków karawany.
 
Kerm jest offline