Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-12-2013, 20:15   #26
Viviaen
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Musiała się spieszyć, a jednak narastające w niej szaleństwo powodowało, że myliła krok, gdy nogi nie mogły się zdecydować - biec naprzód, czy… wracać. Na przemian śmiała się obłąkańczo i płakała ze strachu, nie chcąc, nie mogąc uwierzyć, że w tak idiotyczny sposób zakończy się jej życie. Jej, stojącej u progu wielkiej kariery, młodej i pięknej kobiety, tak zwykle pewnej siebie i tak… szczęśliwej kobiety.
W jej duszy gniew i wściekłość walczyły o lepsze z obezwładniającym strachem. Raz wygrywał strach, gnając ją niczym liść na huraganowym wietrze w kierunku budynków administracji… a potem kontrolę nad jej ciałem przejęła ślepa, zwierzęca furia.
Emma odwróciła się na pięcie, szczerząc zęby w obłąkańczym chichocie.
- To ja! - wrzasnęła głośno i pewnie, rozglądając się wokół - TO JA!!!! - pewność zastąpiło szaleństwo - To ja jestem krwawą królową… - jej szkolony głos niespodziewanie przeszedł w cichy syk, choć słowa i tak odbiły się echem wśród budynków, po czym znów zabrzmiało gwałtowne crescendo - ...I WCALE NIE CHCĘ WASZEJ KRWIIIII!!!!!!

Prymitywne stwory miały widać rozumek ameby, bo jedyne, na co było je stać, to powtarzanie w kółko tych samych wraz. Ślepia wielkie jak głowa wpatrywały się w nią, chwiejne postacie poruszały się niemrawo w jej kierunku.
Dotarła do drzwi. Zamknięte, ale erozja miasta wpłynęła też i na nie. Nie były już tak twarde jak kiedyś. Zamek też skorodował.
Ręce jej drżały, ale strach i furia dodały sił. Złapała jakiś odłamek wielkości jej dwóch pięści i mocno uderzyła w zamek. Jedno uderzenie, drugie, trzecie… odbijały się zwielokrotnionym echem wokół niej.
podobnie jak bełkoty zbliżających się bestii. Niektóre zlewały się w jedno, inne dzieliły. Macki jak bicze przecinały powietrze. Drzwi ustąpiły. A bestie były coraz bliżej.
Emma wpadła do środka i rozejrzała się wokół, po czym z potwornym zgrzytem dopchała do drzwi metalową szafkę, którą desperacko starała się zabarykadować wejście. Po co? Sama nie wiedziała. Przecież stwory uformowane z krwi bez problemu przenikną przez najmniejsze nawet szczeliny, jakich pełno było w niszczejącym budynku. W skołatanej głowie wypłynęło na powierzchnię jedno, jedyne słowo: DRZWI. Musiała znaleźć drzwi, które wyprowadzą ją z tego koszmaru…
Uczepiona tej myśli kobieta ruszyła przed siebie, szukając i otwierając wszystkie drzwi, jakie znalazła na swej drodze.
Zorientowała się, że jest w weterynaryjnym ambulatorium. W starej klatce leżał szkielet jakiegoś gryzonia. Na stole operacyjnym… zmumifikowane ludzkie zwłoki szczerzyły zęby w szaleńczym uśmiechu. Ludzkie zwłoki pozbawione skóry… i krwi. Emma dostrzegła nie tylko parę drzwi, ale też zawieszoną na haczyku strzelbę do usypiania zwierząt. Dostrzegła amunicję, puste strzykawki, które należało napełnić specyfikiem do podania. Zauważyła też uszkodzoną szafkę z medykamentami.
- Krwiii… - macka potwora przelała się przez szczelinę. Zakończona ustami domagała się tego samego.

”Krew… krew… jak się pozbyć krwi…” - myślała gorączkowo, usiłując zmusić szare komórki do podjęcia wysiłku i przypomnienia sobie, co jej nieoceniona krawcowa mówiła na temat pozbywania się plam z krwi. Otępiałe spojrzenie omiotło butelki z wodą dobre kilka razy, nim mózg wreszcie zaskoczył.
”Plamę z krwi najlepiej namocz w lodowatej wodzie…” - wypłynęło wreszcie na powierzchnię jej świadomości. Niewiele myśląc, złapała pierwszą butelkę i wylała prawie połowę zawartości na obrzydliwe usta, które uformowały się przy szczelinie.
I nic się nie wydarzyło, przez dwie sekundy. Nagle usta otworzyły się szerzej i język niczym bicz owinął się wokół jej nadgarska. I poczuła bolesne pieczenie na skórze. Co gorsza, kolejna macka przelewała się przez szczelinę. Potwór prześlizgiwał się pod jej zaporą.
Rozpaczliwe szamotanie się w uścisku języka nie przynosiło efektów, a czas gwałtownie się kurczył, więc wolną ręką po omacku sięgnęła do apteczki. Jej palce natrafiły na jakąś buteleczkę. Przysunęła ją bliżej do oczu… koagulant. Czy pomoże? Nie dowie się, jeśli nie sprawdzi… Zębami odkręciła zakrętkę i polała własny nadgarstek i ciągnący się od niego obrzydliwy język.
Stwór wydał pisk bólu, a jego jęzor wysechł, zmieniając się z gumowatej masy oplatającej jej nagarstek w rozsypującą się suchą masę przypominając gips… ale zdecydowanie nie tak trwałą.
Emma bez problemu wyrwała teraz dłoń. Nie postrzymało to jednak potwora przed dalszym przeciskaniem się przez szpary. Nie powstrzymało też reszty przed wciskanie przez inne dostępne szczeliny. Zablokowanie drzwi, tylko ich spowolniło.
Reszta zawartości buteleczki wylądowała na pozostałych krwawych zaciekach, jakie tylko udało jej się dostrzec, po czym kobieta rzuciła się do gorączkowego pakowania zawartości apteczki do reklamówki, którą znalazła wciśniętą gdzieś w kąt. W końcu zerwała też z haczyka strzelbę, na wierzch torby wrzuciła puste naboje i rzuciła się naprzód, byle dalej od drzwi wejściowych… a bliżej tych upragnionych Drzwi. Drzwi do wolności.

Wpadła uzbrojona już do kolejnego pokoju. Do którego przez rozbite okno wślizgiwał się następny potwór. Dwa kolejne widać było w kolejnym pomieszczeniu. W tym, w którym się znajdowała, był gabinet kierownika. Było przewrócone biurko, były zmurszałe papierzyska rozrzucone dookoła. Były przewrócone szafki i… zejście do podziemi?
To było niezwykłe… ale jednak drogę na dół blokował jej ów krwawy potwór bełkoczący swe słowa. Schody prowadzące do podziemi w gabinecie kierownika… to nie miało sensu. Tym bardziej, że nad tymi schodami stało wszak biurko. Ale czy cokolwiek miało tu sens?
Przystanęła w progu, z reklamówki wyjęła buteleczkę i pusty nabój. Wybór drogi nie był trudny. Kolejne pomieszczenie było już zajęte, tamtą drogę miała już odciętą... chłodna logika, która akurat teraz postanowiła dojść do głosu, szacowała jej szanse. Idąc dalej, nie miała szans uniknąć konfrontacji z krwawymi potworami. Schodząc do podziemi, miała szansę, że tam ich nie ma. Zwłaszcza, że próbowały się one dostać do budynku z zewnątrz, nic nie wylewało się z przejścia. Może jest tam tajny tunel prowadzący poza granice Zoo?
Przelewając płyn drżącymi dłońmi, rozlała trochę na siebie, ale nie przejęła się tym zbytnio. Najważniejsze było załadowanie pocisku i zneutralizowanie stwora, z maksymalnie dużej odległości. Wreszcie wycelowała starannie i nacisnęła spust… trafiła prosto w oko. Potworny wrzask bólu wwiercił się w jej mózg, na chwilę zupełnie ją paraliżując. Jednak widok rozpuszczającej się obrzydliwej mazi podziałał na Emmę jak łyk źródlanej wody w gorący dzień. Odrzuciła strzelbę na plecy, starannie zakręciła buteleczkę i wrzuciła z powrotem do reklamówki, po czym rzuciła się na schody. Ze zdziwieniem zauważyła, że w tunelu nie jest zupełnie ciemno, więc na tyle, na ile mogła, przyciągnęła przewrócone biurko, by odciąć potworom tę drogę. W końcu odetchnęła głęboko, wzięła kilka łyków wody z butelki i ostrożnie ruszyła schodami w dół.

Zeszła do... lochów?
Bo jak inaczej można było nazwać ten tunel ciągnący się chyba w nieskończoność. Tunel oświetlany pochodniami. Tunel z zakratowanymi wnękami, które nieodmiennie kojarzyły się z celami. Tym bardziej, że w niektórych z nich były kajdany i sienniki. W niektórych kajdanami przykute były zwłoki ludzkie. Zmumifikowane i pozbawione krwi.
Szła powoli, nasłuchując i jednocześnie starając się robić jak najmniej hałasu. Na zwłoki starała się nie spoglądać za często, jednak jakaś perwersyjna ciekawość zmuszała ją do zapamiętania wszystkich szczegółów, jakie tylko udało jej się zauważyć. Czuła wyraźnie wszystkie stające dęba na jej ciele włoski. Nie miała jednak innego wyjścia, więc szła przed siebie, w duchu modląc się o cud.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline