Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-12-2013, 00:38   #28
killinger
 
killinger's Avatar
 
Reputacja: 1 killinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputację
Rest in Swamp

Najtańsza, trzyletnia Wild Turkey, za którą zapłacił tyle co za dwudziestojednoletnią Chivas Regal w eleganckim sklepiku w Hoboken... tak, nie dalej jak dziesięć dni temu. Do tego jakieś paskudne lokalne batoniki, których kompozycja smakowa była bezczelną apoteozą białego cukru. Nic innego nie dało się tu dostać.

Leżał na dość szerokim i wygodnym łóżku, z nieprawdopodobnie czystą pościelą i odmierzał powolny upływ sekund. Pościel była niestety jedyną czystą rzeczą w pokoju. W kącie okna rozgościł się niefrasobliwie pan Pająk, ewidentnie urażony jego wizytą. Przebierał nerwowo włochatymi kończynami, pogrążony w niewyobrażalnym nadąsaniu, z powodu najścia intruza. Pokój faktycznie nie był chyba często odwiedzany. Odłażące krągłymi bąblami fragmenty taniej papierowej tapety z pretensjonalnym wzorem kwiatowym, wypaczone siedzisko które mogło być niegdyś fotelem, a dziś stanowiło matecznik roztoczy i cholera wie czego jeszcze, nierówno wyszpachlowany sufit, z wyraźnie ciągnącą się linią spękań, do złudzenia przypominającą oceaniczny owal Zatoki Meksykańskiej. Do tego zaduch, niepodrabialną mieszaniną starości i wilgoci informujący o tym, że Krajowa Inspekcja Hotelowa darowując temu miejscu choć pół gwiazdki za standard, przyznałaby się do łapownictwa i nierzetelności.

Mimo to Jerry poczuł się lepiej, nie mając za plecami zwłok stróża prawa. Kiedy tylko przymykał oczy, wdzierał mu się jednak pod powieki obraz gnijącego funkcjonariusza. Zapadnięte oczodoły, ziemista cera z przebarwieniami, plamy krwi i jakiegoś brązowego paskudztwa. Postanowił więc nie zamykać oczu, liczył mignięcia zegarowego dwukropka, znamionujące sekundowe periody, przybliżające go do czasu działania.

Portier, konsjerż, czy właściciel siedzący przy wejściu do motelu zdawał się tak znudzony swoją pracą, że aż budził rozbawienie. Ewidentnie był wyznawcą tezy, że nudzenie się relatywnie wydłuża odbiór upływu czasu, przez co życie zdawać się może dłuższym. Jego życie na pewno już nieco trwało, wyglądał trochę jak wiekowy mops, pomarszczony, z niesymetrycznie rozłożonymi fałdami zmarszczek, plackowatym łysieniem i sennymi, niemal bezbarwnymi oczyma.

Trochę to dziwne, że pracownik tak popularnego kurortu nie tylko nie ucieszył się z widoku kilku zielonych banknotów, ale wręcz zdawał się niezadowolony z jego przyjazdu. W kraju w którym przedsiębiorczość była wyznacznikiem wszelkich norm, zdawało się to dziwnie nie na miejscu. Nie zwrócił uwagi na to, co Jeremy wpisuje w księdze meldunkowej, nawet nie wziął do ręki prawa jazdy, nie spojrzał nawet na twarz swego gościa. Skasował dolce, od niechcenia podał cenę alkoholu, po czym natychmiastowo przełączył się w tryb telewizjopożeracza. Jerry wrócił jeszcze na chwilę, po zaniesieniu bagaży, by dokupić coś do jedzenia ( a dostał tylko cukrowe paskudztwa ), oraz by poprosić o usunięcie awarii kablówki. Portier spojrzał wtedy na niego po raz pierwszy, przejrzystymi oczami taksując Perriera, jakby był jakimś niespotykanie ciekawym okazem insekta.

- Panoczku, tu tylko jedna stacja odbiera. Nie pytaj mnie pan poczemu tak siem dzieje, ale tak jest i tak będzie. Mówili, że to przez kształt terenu, zdaje się, sygnał zanika.
- Chciałbym też zadzwonić, ma pan tutaj telefon? Moja komórka się wyładowała, zostawiłem w hotelu ładowarkę.
- Ano tam jest aparat, na końcu hallu. Idź pan w kierunku tej przepalonej żarówki, tam łon wis
i - głosem bez wyrazu dodał jeszcze - Ino on na żetony jest, a mnie się skończyły.

Kiedy Jerry zorientował się że to nie żart, musiał mieć minę króla miejskich imbecyli, bo wywołał nawet coś na kształt uśmiechu na obliczu ponurego chudzielca.

Wrócił do pokoju, rzucił się w butach na łóżko, rozpoczął mantrowanie umysłu sekundnikiem świecącego zegara stojącego na szafce. Poszukał szklanki, lecz ta którą znalazł, matowa od porastającego ją kurzu, nie przypadła mu do gustu. Przeglądając szafkę nie trafił na Biblię, co zbiło go nieco z tropu. Nieodłączny element podróżnika, wszechamerykański hit motelowych lektur, był całkowicie nieobecny. Odkręcił butelkę i pociągnął szczodrze, dwoma głębokimi łykami wypełniając swój przełyk strugą złocistego ognia. Wild Turkey nie była smaczna, lecz prawie nie czuł jej smaku. Wolał co prawda whiskey z lodem, nie zważając zupełnie na ortodoksów mówiących że trunek podany "on the rocks" to pieprzenie sacrum przez tępych profanów, ale mógł sobie pozwolić na własny styl bycia, bez obaw o to co powiedzą inni. Do niedawna tak jeszcze było. Teraz... Teraz wszystko się zmieniło.

Od jakiegoś czasu zależało mu znów na opinii innych. Może nie wszystkich, ale na jednej opinii bardzo. Kiepskie połączenie telefoniczne z Sue, potem strach którym nakarmiła go zawartość bagażnika, samolubne użalanie się nad sobą - wszystko to sprawiło, że Susan zeszła na odrobinę dalszy plan. Teraz, w chwili wytchnienia boleśnie do niej zatęsknił. Może jednak to i dobrze, że jej tu nie ma, nie wiadomo jak zareagowałaby na kłopot ze zwłokami w kufrze auta. Kłopot, który definitywnie dobiegnie końca już za jakąś godzinę.

Dla zabicia czasu włączył telewizor. Stary truposz rozgrzewał przez chwilę lampy, w końcu działo elektronowe kineskopu wyrzuciło na nie do końca płaską powierzchnię szkła obraz. James Dean opowiadał coś zawzięcie z głową złożoną na kolanach całkiem niebrzydkiej Natalie Wood. Buntownik bez powodu. Ciekawe czy byłoby ci do śmiechu James, gdybyś w swoim Porsche 550 znalazł trupa gliniarza, pedalski cwaniaczku. Pełen nagle narastającej agresji Jeremy wyłączył jedyny działający kanał. Ciche cykanie stygnących lamp telewizora również go irytowało. Zaczął chodzić po pokoju, trochę jak tygrys w klatce, a po trosze jak skazaniec na spacerniaku.

Ponure skojarzenie znów pchnęło go do rozważania przyszłości. Czy na pewno dobrze robi, próbując pozbyć się ciała? Czy jego plan ma sens? W razie wpadki nie będzie mógł liczyć na pobłażanie. Ostatnia wola będzie ograniczona do wyboru pomiędzy zastrzykiem z trucizną, a krzesłem elektrycznym. Gubernator nie złoży wniosku o ułaskawienie zabójcy policjanta, nie w roku wyborów. Słyszał że zastrzyk daje wcale nie lekką śmierć, pełną skurczów i nie odbiera od razu świadomości, jednak miał w pamięci Zieloną Milę, jeden z ulubionych filmów, a scena z płonącym, lecz nadal żywym Johnem Coffeyem wstrząsnęła nim mocno. Czyli jednak wybierze truciznę....

Człowieku! Opanuj się! Weź w garść swoje skurczone cojones i walcz! Pociągnął kolejny, długi łyk z butelki. Płynna odwaga, o coraz mniej nieprzyjemnym smaku ustabilizowała Jerrego. Z plecaka wydobył paramilitarne spodnie khaki, kurtkę łowiecką, na szyję zarzucił bandanę, a przez ramię i głowę przewiesił wiernego Wetherby'ego. Sztucer będzie nieco zawadzał, ale wyprawa do lasu nieodłącznie kojarzyła się Perrierowi z myślistwem.

Wyjrzał przez okno. Odsunął żaluzje, delikatnie, tak by pan Pająk nie obraził się do końca. Okno otwierało się niemal bezgłośnie. Rozejrzał się po pokoiku. Zapasowa pościel, koc. W mikrołazieneczce znalazł nieco środków chemicznych, jakiś odświeżacz i paskudztwo do odkamieniania toalet, o przerażająco mocnym, niczym nie maskowanym zapachu chloru. Zawinął wszystko w koc i wyrzucił za okno. Wygramolił się sam, starając się unikać nielicznych świateł. Pochylony, niczym żołnierz pod ostrzałem, wykorzystał mrok, by dotrzeć do Equusa. Najciszej jak się dało otworzył wieko bagażnika. Rozejrzał się, czy nie wzbudza zainteresowania, ale okoliczna pustka wcale nie miała zamiaru rozkwitać setkami błysków fleszy aparatów wścibskich paparazzi.

Ostrożnie narzucił koc na ciało gliniarza. Miękkawe ciało, jakże inne od standardowego zesztywnienia pośmiertnego, plastycznie poddawało się jego zabiegom. To tylko mięso, to jak kawał wołowiny, tylko takiej mocno zepsutej. To nie żyje, wszystko mu jedno. To kłopot, nie zbrodnia, usuwasz kłopot Jerome, usuwasz pieprzony kłopot. Pociągnął mocniej, zrzucając rulon z policjantem na rozłożoną na asfalcie poszewkę. Odgłos wodnistego plaśnięcia zabrzmiał jak efekt dźwiękowy z filmu o zombie klasy C. Dobrze, że nic nie odpadło, nic się nie rozlało, nic nie wylazło z koca. Spocony i przerażony Perrier mógłby zareagować paniką i krzykiem. Nic jednak się nie działo. Trup owinięty w gruby pled z dość interesującym wzorem etnicznym, odcinał się bezkształtną plamą od bieli poszewki. Tak jak odciął się od normalnego życia, stając się niechcianym pasażerem na gapę w aucie Jeremy'ego.

Związał w niekształtny węzeł rogi poszewki i zaczął taszczyć zwłoki. Na równym gruncie szło nieźle, na poboczu, w trawie też poszło całkiem dobrze. Pobliski las przywitał ich budzącymi dreszcze szmerami, odgłosami wrednie potęgowanymi przez strach i wyobraźnię pisarza, ale też i wybojami i korzeniami utrudniającymi przeciąganie ciała. Jerry zostawił martwego policjanta w cieniu drzew, sam wrócił chyłkiem do auta. Spryskał bagażnik odświeżaczem, wrzucił jodełkę zapachową, a potem całość jak mógł najdokładniej zlał gęstawym odkamieniaczem, zatapiając smrodek zgnilizny w ostrej chlorowej woni.

Naciągnął bandanę na usta i policzki, wrócił szybko do swego zawiniątka. Bał się, że w jakiś sposób zwłoki znikną, zwieją jak w jakimś filmie, a on zostanie tu z głupią miną. Na szczęście Funkcjonariusz X był dobrze wychowanym nieboszczykiem i zaczekał cierpliwie. Stękając i pocąc się, rozpoczęli przedzieranie się przez zarośla. Oczywiście stękał i pocił się tylko Jerry, Bogu dzięki że tylko Jerry.

Nie znając topografii okolicy wybierał ścieżki wiodące w dół, mając nadzieję, że doprowadzą one do jakiegoś zbiornika wodnego, a jeszcze lepiej bagniska. Wyłapał skrzek, który jako myśliwy umiał zaklasyfikować jako ślimakojada, skierował się w tamtą stronę. Te drapieżne ptaszyska mieszkają licznie na bagnach Everglades, więc możliwe że i tu mają jakieś tereny łowne. Coraz dotkliwsze brzęczenie moskitów zdawało się potwierdzać poprawność obranego kierunku.

Ziemia w końcu zaczęła robić się bardziej miękka, wilgotna. Zmieniło się poszycie, jak i rodzaj drzew. Olchy, nieco derenia i leszczyn. Każdemu krokowi zaczęło towarzyszyć pląśnięcie uginającego się, pełnego wody gruntu. Otarł pot z czoła, wyprostował obolały kręgosłup, poprawił maskę na twarzy, zarówno dla ochrony przez komarzyskami, jak i zapaszkiem Pana Władzy.

W mocnym świetle Księżyca widział przed sobą częściowo zarośnięte, częściowo wodne, a po części błotne tereny, gdzie łatwo o zwierzynę, zarówno do polowania, jak i myśliwych stojących wyżej w łańcuchu pokarmowym. Żadne kotowate na pewno tu nie polują, ale może jakieś mniejsze aligatory by się znalazły. Rozejrzał się, szukając zarówno dogodnego miejsca ukrycia zwłok, jak i czegoś do obciążenia. Znalazł długi drąg, którym sondował małe bajorka, aż natrafił w końcu na dość głęboki rów, wypełniony żarłocznie zapadającym się, niemal płynnym torfowiskiem. Za jakieś dwa, trzy lata zostanie sam szkielet, wtedy Jerry odetchnie. Na razie jednak, trzeba dokonać ostatniego wysiłku.

Kamieni za wiele nie było, ze dwa większe wcisnął pod klapy mundurowej koszuli martwego gliniarza. Wrzucił go w bagienną kipiel bez koca, dociskając kijem, by równomiernie zanurzyło się całe ciało. Metodycznie pracował drągiem, ze swobodą i gracją weneckiego gondoliera zanurzając raz za razem długi patyk w bagnie.
Nim zwłoki całkiem przepadły w ciemnej kipieli, Jerry uznał za stosowne przeżegnać się i wypowiedzieć kilka słów.

- Dziś żegnamy naszego brata, Johna Doe. Pewnie był dobrym człowiekiem, stróżem prawa, obrońcą wdów i sierot, który słowa "To serve and protect" miał wyryte głęboko w sercu. Jego poświęcenie, cichy grobowiec, jest koniecznym do tego, by inny dobry człowiek, czyli ja, miał szansę wrócić do normalnego życia. Mon Dieu, przyjmij go na swe łono, a jak był Żydem to nie pastw się nad nim za mocno. Amen.

Upakował truposza głęboko, rozejrzał się czy nic nie zostawił osobistego wokół, pozacierał jako tako ślady i z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku wymamrotał: "Teraz samochód"

Zwrócił się na pięcie, ignorując idiotyczne wrażenie, że jest obserwowany i skierował się na powrót ku motelowi.

Natura obojętna na dramat jaki się rozegrał przed chwilą, wróciła do normalnego życia. Na ostrych jak brzytwa liściach nad bagienkiem ulokowały się dwie ćmy, kopulując z zapamiętaniem, zupełnie niewzruszone ohydą czynu Jerremy'ego Perriera.
 
__________________
Pусский военный корабль, иди нахуй

Ostatnio edytowane przez killinger : 10-12-2013 o 09:57. Powód: literki nieskładne :)
killinger jest offline