Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-12-2013, 17:45   #5
Ryzykant
 
Ryzykant's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryzykant ma wyłączoną reputację
Życie, jak się okazało, miewa również te jaśniejsze strony. Można się o tym przekonać na wiele sposobów. Vindieri, dla przykładu, przeżył walkę z cholernie twardym zakonnikiem. Ledwo, ale przeżył. Ba, nie stracił ani jednej kończyny, choć było blisko. Wzbogacił się, zdobył znajomych… Tak. Życie najemnika zdecydowanie ulegało poprawie.
I dobrze. Alkoholik, który od kilku lat nie mógł znaleźć sobie konkretniejszej roboty i, mówiąc szczerze, celu w życiu, znów stanął na nogi- dosłownie i w przenośni.

Jedynym zgrzytem w tym wszystkim była ręka. Po ostatniej, niezbyt przyjemnej dla niego walce, wprawdzie nafaszerowano go lekami, miksturami, magią i cholera wie czym tam jeszcze- mimo to rana goiła się, jak dla niego, zdecydowanie zbyt powoli. Najemnik nie czuł się po prostu pewnie bez w pełni sprawnej ręki. Zwykł polegać na swojej zwinności i szybkości, a teraz.... Czuł się po prostu niepełnosprawny. Dobijało go też to, że niewiele pamiętał z drogi powrotnej Errden. W zasadzie, to nie pamiętał nic oprócz tego dziwacznego stanu otępienia, w jaki wprowadziły go magiczne lekarstwa. Dla kogoś takiego jak Vindieri brak użyteczności w walce sprawiał naprawdę wielki ból…

Ale wszystkie te smutki potrafiła przegnać gorzałka! Alkohol był pierwszą rzeczą, o jakiej Vindieri pomyślał po otrzymaniu zapłaty. Do szczęścia wystarczyło mu kilka łyków z butelek tych ekskluzywnych, drogich trunków na które mógł sobie jeszcze nie tak dawno tylko popatrzeć…
…ale do prawdziwej euforii potrafiło go doprowadzić jedynie kilka butelek podłego, taniego diabelstwa, jakie zwykł wcześniej sączyć w samotności. Niektóre nawyki i upodobania po prostu się nie zmieniają.

Niewiele pamiętał z hulanki „pod Dwoma Toporami”. A to oznacza, że zabawa była zdecydowanie przednia. Z tego co Vindieri słyszał od Madyassa po przebudzeniu rano, na spotkanie z resztą towarzyszy przyszedł już wyekwipowany w nowy sprzęt. Stare opancerzenie, złożone jedynie ze skórzanego pancerza oraz nogawic, zostało wzbogacone o skórzaną kurtę oraz kaptur kolczy. Na plecach zaś przewiesił sobie owalną, drewnianą, okutą na brzegach tarczę- pewnie dla ochrony ręki. Słowa Madyassa potwierdził zarzygany ekwipunek leżący pod łóżkiem, gdzie widocznie postanowił się zdrzemnąć. Mężczyzna mógł tylko jęknąć bezsilnie.

Kac morderca dopadł i jego. Egzekucja nie zrobiła na nim wielkiego wrażenia- miał okazję widywać gorsze widoki, zdecydowanie gorsze. Dziwił go nieco fakt rzekomej współpracy ich pracodawcy z ruchem oporu. No ale co miał z tym niby zrobić? Rzucić się i próbować odczepić z liny człowieka, któremu zawdzięczał część nowego ekwipunku? To raczej nie było w jego stylu- Vindieri na kacu niezbyt miał ochotę na cokolwiek, a i na trzeźwo popełnienie samobójstwa niezbyt chodziło mu po głowie.
Myśli o byłym pracodawcy przegnał trakt, na którym kilka godzin później się znaleźli. Vin nieco już się w życiu napodróżował. Lubił podziwiać krajobrazy, nawet jeśli psuły go rzędy wisielców. Trakt, jak zwykł sobie powtarzać, prowadził zazwyczaj ku kolejnym okazjom do zarobku. Może i tym razem okaże się to prawdą?

***


Vindieri zacisnął dłoń rannej ręki na tarczy. Nie chciał ryzykować zepsucia pedrusowej pracy. Już teraz, jak mu powtarzano, miał jej nie przemęczać. Czy jest więc lepsze wyjście niż schowanie jej za tarczą?
W drugiej dłoni Vindieri ściskał miecz. Swoje poczciwe ostrze, które ostatnio nieraz go wyratowało z sytuacji. Ale wtedy walczył z ludźmi, a to cholerstwo na humanoidy nie wyglądało. No, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Po drugim Vindieri zwątpił, że ma do czynienia ze zwykłymi wilkami…
Vindieri, przede wszystkim, starał dać się nie okrążyć. Szybko poszukał jakiegoś drzewa, do którego mógłby przytulić się plecami. A gdy już znalazł miejsce w miarę bezpieczne i upewnił się, że nic nie odgryzie mu nagle kawała tyłka, przyjął pozycję bojowa, gotów do poczęstowania wrogów cięciami, tudzież soczystym kopniakiem. Zabawa znów się zaczynała, chociaż Vindieriemu nie było nazbyt wesoło. Nie wiedział, z czym ma do czynienia, a tego bardzo nie lubił. Bardzo.
 
Ryzykant jest offline