Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-12-2013, 23:41   #3
Dziadek Zielarz
 
Dziadek Zielarz's Avatar
 
Reputacja: 1 Dziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemu
Piwo, placki ziemniaczane i mielonka. Chyba nic podlejszego do jedzenia nie dało się tutaj wymyślić, mając na uwadze, że Amerykanie mogli się kiedyś poszczycić największym współczynnikiem otyłości na świecie. Z pewnością nie było nic pewniej przybliżającego do zawału serca. Teraz jednak nie miało to większego znaczenia. Clyde był głodny, zmarznięty i przemęczony. Przetarł oczy podkrążone po całonocnym czuwaniu i przybrał obojętny wyraz twarzy. Właśnie takich miejsc cholernie się obawiał, gdyż ściągały wszelkiego rodzaju podejrzany element, z którym Spec nie miał najmniejszej ochoty się bratać. Niepokój wzmagała dodatkowo brzydka plama rozlewająca się za kontuarem. W głowie projektował sobie najgorsze scenariusze, jednak panika była ostatnim na co mógł sobie pozwolić. Momentalnie odechciało mu się jeść.

King poczekał, aż barman opuści swoje stanowisko, po czym podszedł do kontuaru. Niby śledził ze znudzeniem gości, niby czekał na obsługę, jednak między tymi czynnościami zerkał co rusz za bar, spodziewając się znaleźć tam świeżego trupa. Obawom nie stało się zadość, choć plama krwi ciągnąca się smugą aż do kuchennych drzwi wcale nie uspokajała. Naukowiec usiadł na jednym z przybarowych krzeseł i zaczekał na Barmana. Jeśli jego podejrzenia miały okazać się słuszne lepiej nie było zadawać niewłaściwych pytań. W końcu typ w zatłuszczonym fartuchu wyłonił się zza blaszanych drzwi szurając buciorami w kałuży juchy.

- Jak Cię zwą? - głos Clyde’a wyrażał bezgraniczną obojętność.
- Aaron. Twoje piwo. - rzucił barman stawiając przed Tobą kufel. Skinął w stronę opuszczonego stolika. - Uważaj, bo Ci zapierdolą żarcie. Tu bywa różnie, wiesz. -
- Radzę sobie. - rzekł podróżny odbierając kufel. Chciał coś dodać, ale był zbyt spragniony, żeby wykrzesać z siebie coś więcej, więc poprzestał na zwilżeniu ust. Trunek był tak cieniutki, jakby pędzono go na deszczówce i zagęszczano pastą do butów. Maskując obrzydzenie Spec odsunął nogą taboret zapraszając rozmówcę, żeby się przysiadł. Ten zignorował zaproszenie, lecz po chwili sięgnął pod ladę po butelkę przedwojennego piwa, odszpuntował kapsel i przybrał fachową minę.

- Mówiłeś, że Trautman jest chory. Może dałoby mu się jakoś pomóc? Wiesz, trochę się na tym znam… - dodał Clyde pocierając kciuk i palec wskazujacy w jednoznacznym geście kojarzonym z gamblami. Cały czas uważnie przypatrywał się twarzy rozmówcy. Podejrzewał, że pułkownik mógł zapaść na ciężki przypadek zatrucia ołowiem, a kucharz i te jego zakapiory zwyczajnie rżnęli głupa. Może po prostu popadał w paranoję. Niczego nie dało się wykluczyć.

- Nie ma potrzeby, mamy swojego lekarza. Chyba, że masz do sprzedania coś na pasożyty. Celos? Cesol? Jakoś tak... - Aaron przelał swoje piwo do drugiego kufla. - Zresztą, między nami, póki pułkownik jest chory, mam tu większy luz. - Podniósł swój kufel w geście toastu i lekko klepnął Kinga w ramię. - To co, napijemy się? Chlup w ten głupi dziób! -

Nauczyciel upił pospiesznie minimalny łyk i wykrzywił wargi w czymś co mogło uchodzić za uśmiech, choć jego oczy pozostawały bez wyrazu. Barman wydawał się mówić prawdę, ale który z kłamców nie to właśnie miał na celu? By uchodzić za szczerego? Jeszcze miało się okazać ile w tych domysłach było sensu. Szkarłatna plama połyskiwała paskudnie na peryferiach wzroku.

- Nie mam Cesollinum… - Boże, oni chyba nigdy poprawnie nie złapią nazw leków. Swoją drogą co za kretyn nazwał preparat na pasożyty w ten sposób, zamiast po ludzku, Acidophilium?

King przesunął się na taborecie tak by mieć na oku swój stolik i plecak. Nie był naiwny. Nie umknęło jego uwadze podejrzane zachowanie jednego z lokalnych mętów wietrzącego łatwy zysk i jego nieudolnie kamuflowane próby przesiadania się byle tylko zbliżyć się do plecaka w rogu.

- Kto tutaj może załatwić jakiś transport? - kolejny łyk piwa - W miarę niedrogo? -
- Zależy gdzie. Słyszałem, że karawańce jadą w stronę Pittsburga. Tam wali gro ludzi. Podobno coś się ruszyło z miejscowym handlem. To ta duża ciężarówka. -
- A na południe? Do Nashville? Albo chociaż Cinncinati? -
- Ten koleś, co tu pracuje, Dentysta. Coś wspominał o Nashville. Zjedz, napij się i idź go poszukaj. Powinien być gdzieś między wozami. -
- Wiesz co z niego za jeden? Rozumiesz, że zaczepianie przypadkowych gości nie jest zbyt zdrowe dla gęby. - King starał się za wszelką cenę nie patrzeć na czerwone drobinki na kaftanie Aarona. Jakoś nie potrafił myśleć o nich inaczej niż o plamkach krwi.
- Zaczepianie? Facet od kilku dni pracuje tu jako ochroniarz. Wypieprza mi z baru, co bardziej nawalonych. Chłopaki czasami lubią popić i dać komuś w ryj, na przykład moim krzesłem. Ja to może i mam to w dupie, ale pułkownik jaja by obciął. -
- Rozumiem. - Clyde zamyślił się na chwilę przeglądając wybór butelek za barem. W większości pustych, albo o wyjątkowo podłych markach. Spec stanowczo nie miał ochoty zapoznawać się z ich zawartością. Zwłaszcza, że podróżował sam, a ostatnie co chciałby zobaczyć po opróżnieniu butelki to krzywa gęba Dentysty.

- Jest tutaj jakaś fucha? Moja ostatnia robota poszła, że tak powiem z dymem, kiedy gangerzy rozpruli mi bak i komplet opon w aucie. A mówili, że praca w elektrowni Simona Rogersa to łatwa sprawa… -
Barman popatrzył na twoją kolację. - Tylko, żebyś później mi stary się nie rzucał, że niedobre, bo zimne. A co do fuchy. Jesteś lekarzem, tak? -

King pozwolił sobie na krótki uśmieszek. - Racja. Zimne pewnie smakuje zupełnie do niczego. Może przeniesiemy rozmowę do stolika? Ja sobie wszamię, a ty opowiesz mi conieco o szansach na gamble. -
- Jasne, nie ma problemu. I tak nie widzę, zbyt dużego ruchu. -

- Pytasz, czy jestem lekarzem... - King zasiadł do półmiska z mieolnką i plackami. Chemiczny zapach skrobi w proszku bił po nozdrzach, a oka tłuszczu wyglądały jak jedna wielka obietnica miażdżycy. Alternatywy nie było, zresztą Nauczyciel był diablo głodny. Postawił przed sobą rozwodnione piwo i zaczął jeść.

- Gdybym powiedział, że tak, nie miałbyś pełnego obrazu. Wiesz co to szwajcarski zegarek? Taki jaki miał McGywer? - nie zważając na dziwny wyraz twarzy rozmówcy, przetykając wypowiedź porcjami mielonki, kontynuował - Mogę załatać Ci bak w wozie, mogę nastawić strzaskane ramię, wskazać co pogryzło kumpla na pustyni i dlaczego ma fioletowe plamki, mogę nawet wyregulować Ci wskaźnik w pieprzonym przedwojennym liczniku geigera. - Clyde skarcił się momentalnie za niepotrzebne nerwy. Trochę irytował go sztywny podział na tępaków z gnatami i tych, którzy takich koleżków łatali, opcjonalnie zmieniali olej w silniku ich bryki. - Złamana rączka w podajniku na płyty? - spoko. Zacięta spluwa? - no problemo. Korespondencja w dziwnym jezyku? - czuła struna zadrgała. Było tajemnicą poliszynela, że poziom piśmiennictwa stał na żałosnym poziomie, nie wspominając o językach obcych. King tylko uśmiechnął się patrząc na efekt swojej wypowiedzi.

- Tak więc, co dla mnie masz...? -
- A umiesz w ryja przypierdolić? - powiedział barman i roześmiał się. - Nie no, poczekaj dzień, czy dwa, zanim złapiesz jakiś transport i na pewno coś się trafi.Wiadomo, różni ludzie tu zjeżdżają i zdarza się, że są ranni, czy cóś. Albo wóz się rozkraczy. Kilka gambli na pewno ogarniesz. -
- Ta ciężarówka to tego Dentysty? Wygląda na taką co ją zwinęli prosto z frontu. -
- Nie, nie jego. Tamci przyjechali wczoraj. Wiozą jakieś wartościowe gówną. Teraz śpią. Zapłacili Dentyście, żeby rzucił okiem. - Barman przyniósł drugię piwo z zaplecza. - Masz. Na koszt firmy. -
- Dzięki za żarcie. - Clyde skończył jeść i dopił piwo - Dobra, to ogarnij butelkę z wodą. Gdzie moje łóżko? -
- Wchodzisz na górę i ostatni pokój po lewej. - Clyde nagle poczuł się bardzo senny. Z radością przyjął wizję prawdziwego łóżka i czystej pościeli. - Nie zapomnij o piwku. - rzucił na odchodnym barman.

Senność zamroczyła nieco umysł podróżnego. Aaron zakołysał się lekko przed oczami, by po chwili odzyskać ostrość. King skinął mu głową, pozbierał swoje manatki i wziął piwo. Choć zdawał sie robić co mu barman zagra, momentalnie nabrał podejrzeń. Zamierzał jednak wybrać sie do rzeczonego pokoju i tam w ciszy przemyśleć sprawę. Clyde wstał, postawił kilka kroków, kiedy piwo wypadło mu z ręki. Poczuł, jak ogarnia go słabość, nogi miał, jak z waty, czuł się całkowicie wypompowany z sił. Ciężko upadł na ziemie. Ale wciąż był przytomny. Dobiegł go głos barmana:

- Dobra, bierzcie go do wozu. - Ktoś, chyba facet siedzący zaraz obok Speca rzucił. - Kurwa, już myślałem, że nie zeżre tego gówna. - Barman zaśmiał się. - Mi to mówisz? Przez chwilę myślałem, że już zobaczył juchę jego kurwa mać pułkownika… Ilu jeszcze jest na górze? - Ktoś inny odpowiedział. - Z sześciu. Nie chciałem ich teraz znosić, żeby koleś się nie pokapował. - Czyjeś silnę ręce zerwały z Clyde’a plecak. - Mechanik, lekarz, jebany wszystko umi. Ile weźmiemy za niego gambli? - Drugi głos. - A ja wiem? Ze sto, jak nie więcej. Wołaj Dentystę i ogarnijmy się, szybko zanim, ktoś nowy przyjedzie, żeby nie było takiej akcji jak z tym. Ruchy. -

Głowa bolała Nauczyciela, jakby ktoś przyłożył mu gazrurką prosto w skroń. Poleciał jak długi wypuszczając kufel z chrzczonym piwem. Nigdy nie był zbyt odporny, nic dziwnego że powaliło go jakieś świństwo, którym było nafaszerowane jego żarcie. Choć powinien był zemdleć i nic nie pamiętać, on trzymał się kurczowo świadomości. Nie potrafił odpuścić. Widział buty chłystków, którzy zebrali się wokół niego i grzebali w plecaku Bisleya.

- Hej, obczaj to! - w polu widzenia pojawiła się dłoń ściskająca śniegową kulę z mikołajem - Co to za szajs? -
- Miał tu trochę gambli, jebany. - plecak opuszczały kolejno kłódka, manierka, papierosy… - I co, profesorku, łyso ci? - oddech przesycony smrodem zgniłych zębów - Teraz nie jesteś taki kurwa, cwany. -

Skurwysyny.

W pamięci, niczym w wiekowym drewnie, Clyde wyrył kolejną kreskę w kategorii “szumowiny”. Niestety sąsiednia kolumna opatrzona podpisem “w porządku” była przeraźliwie mniej liczna. Wszystko się spieprzyło po tej wojnie. Fale bezsilnej złości zalewały mu umysł. Prawdę mówiąc nie dbał teraz o to, że został oszukany i okradziony. Najwyraźniej właśnie był porywany, co kreśliło daleko bardziej ponurą perspektywę. Z urywków rozmów wywnioskował, że skończy jak jakaś pieprzona małpa w zoo i do końca swojego życia będzie opatrywał zakapiorów jakiegoś mafijnego bossa, albo pucował mu cadillaca. W najlepszym wypadku…

Teraz jednak ważne było zachowanie obrączki Bisleya. Niech sobie wszystko wezmą, ale tego jednego przedmiotu im nie odda. Przezornie zaszył ją w wewnętrznej kieszonce, przewidując taką możliwość. Kiedyś nazwano by to paranoją. Teraz była to zwykła przezorność

- Pospieszcie się, kretyni! A ty wypierdalaj mi z tym mikołajem. - Śmiechy urwały się, a przed gasnącą twarzą Kinga pojawiła się brudna gęba Aarona. Obracał w palcach pocisk karabinowy. Kaliber 12,7mm. Oczy barmana pałały niezdrową żądzą.

- Dostanę za ciebie całą masę gambli… -

Potem była już tylko ciemność.
 

Ostatnio edytowane przez Dziadek Zielarz : 13-12-2013 o 02:15.
Dziadek Zielarz jest offline