Furin przez sekundę patrzył, jak kulisy zajmują się ogniem.
- No, wreszcie coś się dzieje… powiedział do siebie. Zaraz jednak spostrzegł, że to nie zamierzone efekty specjalne, ale autentyczna katastrofa. Odwiązał więc od pasa bukłaczek z piwem i wylał go na siebie - szkoda, dobre było, ale te dwa litry płynu powinny pomóc mu wydostać się z budynku w stanie nieupieczonym. Chwilę później znalazł wzrokiem swojego przyszłego pracodawcę, wyprowadzanego przez jakąś szumowinę. No cóż, ten cymbał prowadzi go prosto w płomienie.
-Jeśli te jełopy się upieką, to nici ze złota. No zaiste chędogo, krówka jego mać!- mamrocząc pod nosem przebijał się przez rozwrzeszczany tłum, torując sobie drogę przyciężką głowicą miecza dwuręcznego. W końcu jednak dopędził kandydatów na młode pieczyste i ryknął:
-Za mną! Jeśli wam życie miłe! - po czym spoglądając, czy posłuchali, popędził ile sił w stronę przejścia z lewej strony sceny.
- Już! Jazda! Do wyjścia, zdążycie przed tłumem! - wrzasnął, ustawiając się frontem do spanikowanej tłuszczy, by powstrzymać tych, którzy też chcieliby zaryzykować to wyjście. |