Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-12-2013, 02:26   #6
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Nad rzeczką, opodal krzaczka


Polana zdawała się awanturnikom za ciasna, ale może to była jakaś sprytna iluzja albo złudzenie? W końcu mózg zaatakowany piekielnym wyciem i widokiem istot, które znali z legend, mógł spłatać nie lada figla. Może złudny napór drzew i napierające wraz z nimi uczucie klaustrofobii można było przypisać rozmiarowi wilków, które nad najemnikami górowały? Albo zwyczajnie nieludzka prędkość, z jaką się poruszały, w ich oczach kurczyła odległości?

Wilczek, który skoczył na spotkanie tej liczniejszej grupie w pojedynkę, napotkał opór. Zdecydowany i stanowczy opór w postaci narsaińskich pocisków, posłanych i wbitych w futrzaste cielsko. Nie zatrzymały jednak rozpędzonego zwierzaka, jedynie spowalniając go na krótką chwilę, po której w ruch poszły pazury.

Hardriada nie zwykł czekać, aż przeciwnik wykona pierwszy ruch. Chodziło wszak o przeżycie i ujrzenie kolejnego dnia, na co przy starciu z jakimiś czarcimi pomiotami szanse znacznie bladły. Ellyrian zacisnął palce na swej najcenniejszej własności - pistolecie - w duchu dziękując bogom za to, że pamiętał o nabiciu broni i jednocześnie modląc się, żeby proch nie okazał się za mokry. Huk przetoczył się przez okolicę, a zaraz po nim wycie przepełnione bólem i furią. Pocisk wyrwał kawał skóry z wilczej łapy, strzała posłana gdzieś spomiędzy drzew utkwiła między żebrami. Leto nie miał czasu na zastanawianie się, gdzie siedzi skryty strzelec; Ellyrian dał nura w bok, uskakując przed ciosami rozwścieczonego wilka.

Madyass i Elva byli nadal otumanieni po wilczym wyciu, które pewnikiem nieźle odciśnie się na ich psychice, przez co byli zupełnie nieprzygotowani do jakiejkolwiek obrony. Monstrum uderzyło w rudego żołnierza z całą siłą, fundując mu krótki lot w powietrzu, zakończony bolesnym lądowaniem w kałuży i mokrych liściach. Dziewczynę za to przyozdobił krwawiącymi pręgami na skroni i pozbawił paru blond loczków.

Ser Steffen Brandt, podobnie jak jego towarzysz Leto, był gotów do działania zanim monstra ich dopadły. Pierwszego zamaszystego ciosu wilka uniknął skokiem w tył, drugie przyjął (w przenośni) "na klatę". Pazury potwora, paskudnie długie i ostre pazury, natrafiły na opór w postaci rycerskiej tarczy i posłały w powietrze deszcz drzazg. Kontratak Steffena nadszedł zanim monstrum miało szansę na unik; potężny cios buzdyganem wyrwał z wilczego gardła żałosny skowyt. Rycerz nie zdążył poprawić, bowiem stwór skoczył w tył, najwyraźniej niechętny na kolejną żelazną pieszczotę.

Vindieri nie spędził całej walki przyciśnięty plecami do drzewa. Widok efektu z jakim wilk wparował między jego kompanionów co prawda zatrzymał go na chwilę w miejscu, ale koniec końców zwyciężyła chęć pomocy towarzyszom. Elva i Madyass nadal wili się po ziemi, która zdawała się nabierać czerwonej barwy niepokojąco szybko. Vindieri nie zamierzał patrzeć, jak umierają i skoczył w stronę potwora, przełykając strach. Stal weszła głęboko w futrzasty goleń, skutecznie odwracając uwagę wilka od bezbronnej zwierzyny w postaci blondynki i rudego. Tyle że teraz to Vindieri był celem numer jeden i był zmuszony do wycofania się przed zwierzęcymi cięciami.

Ghrarr przypisywał dziwne uczucie w trzewiach, towarzyszące mu od początku starcia, zwyczajnemu strachowi przed nieznanym. W końcu coś, co wyglądało na żywcem wzięte z legend monstrum, musiało mieć jakiś wpływ na psychikę. Sensacja była jednak nazbyt znajoma i dopiero gdy w miarę ochłonął uświadomił sobie, co tak naprawdę czuł. "Magia," przemknęło mu przez myśl, "na tym wygwizdowie?" Na to wyglądało, tyle że była to magia, której dawno nie czuł. Magia Narsaińska, Dar Przodków.

Wilki były z kimś lub z czymś połączone. Ghrarr, niepewien swych działań, eksperymentalnie sięgnął umysłem w ich stronę. Przeważały zwykłe, zwierzęce instynkty, ale głęboko pod nimi wyczuł namiastkę człowieczeństwa, związaną i odrzuconą w ciemny kąt.

Uderzenie nadeszło niespodziewanie, wyrzucając cząstkę ghrarrowej świadomości z wilczych umysłów i wbijając ją z powrotem w ciało mieszańca. Zacisnął zęby i potrząsnął głową, próbując przegonić pulsujący ból i nie dowierzając temu, co ujrzał. Na końcu metaforycznych smyczy nie zdołał dojrzeć wiele.

Jedynie żółte, narsaińskie ślepia.



Ricard

Galop leśnym traktem był wariackim przedsięwzięciem w dzień; jeden skryty korzeń albo niska gałęź i jeździec albo wierzchowiec odnosili uszczerbki na zdrowiu. Pędzenie błotnistą drogą w ciemnicy i deszczu zakrawało już na próbę samobójczą. Tylko że Ricard za bardzo nie miał wyboru. Gnało go poczucie obowiązku oraz świadomość tego, że od niego mogą zależeć życia wielu osób. Z twarzą wtuloną w grzywę mógł tylko modlić się o bożą łaskę i bezpieczne dotarcie na miejsce.

Ricard nie mógł pozbyć się wrażenia, że coś towarzyszy mu w przejażdżce, ale nawet wytężając wyćwiczone oczy do granic możliwości i rozglądając się wokół nic nie zauważył. Musiało mu się zdawać, w końcu nerwy po spotkaniu z bestiami miał napięte do granic możliwości i może zwyczajnie nabawił się paranoi, która zamieniała tętent kopyt Kory i krople deszczu w coś, czego tak naprawdę nie było.

Odgłosy walki zdawały się go nie opuszczać. Pokrzykiwania i zwierzęce ryki towarzyszyły mu od spotkania nad rzeczką i straciły na głośności w kilka chwil później, ale zaraz znowu zaczęły się nasilać. Scenuttanin przez chwilę myślał, że może w ciemnościach zawrócił przez pomyłkę, gdyby nie dźwięk który zmroził mu krew w żyłach - płacz dzieci.

- Nie, błagam, nie. - Wymruczał szybką modlitwę pod nosem. - Błagam, Creno, zlituj się.

Polana, na której zatrzymała się karawana, była ilustracją chaosu. Atak piekielnych stworów zdarzył się i tutaj, ale wbrew obawom Ricard jak na razie nie ucierpiał nikt niewinny. Zbite w grupę kobiety i dzieci były oddzielone od potwornych kształtów kordonem chłopów z prowizorycznymi brońmi w rękach. Krzyki i płacze rozbrzmiewały dosyć dźwięcznie i przebijały się przez odgłosy starcia, które odbywało się tylko kilkanaście kroków dalej.

Zbrojni stawiali zacięty opór, z uniesionymi tarczami i błyskającymi mieczami odpędzając i tnąc wilki. Ricard widział jednak, że defensywa była zorganizowana naprędce, co poświadczały ofiary - jeden z myśliwych z oderwaną ręką i najemnik z rozerwanym gardłem.

Sergi nie był jednym z tych grubych kupców, co to nadają się tylko do rozmów i wpierdzielania drogich smakołyków. Po prawdzie to wyglądał bardziej jak żołnierz, aniżeli handlarz. Teraz też nie krył się za swoimi pracownikami, czekając aż rozwiążą za niego problem, zamiast tego przybierając postawę proaktywną. Sergi stał na koźle wozu, klnąc na czym świat stoi i ściskając w dłoniach swą najcenniejszą własność - kuszę. Tyle że to nie była byle jaka kusza, o nie. Vuokaacka robota, mocno zmodyfikowana, częściowo zautomatyzowana i warta mniej więcej tyle, co pokaźnych rozmiarów kasztel.

Najeżone bełtami wilki były chodzącym dowodem na to, że sergiowa kusza sprawdzała się wyśmienicie. Kupiec wymierzył po raz kolejny i pocisk ze świstem przeciął powietrze, kończąc swój lot w szyi jednego z pięciu wilków. Na ricardowe nieszczęście zraniony stwór zatoczył się w jego stronę i spłoszył Korę, która stanęła dęba. Ricard mimo usilnych starań nie utrzymał się w siodle i wyfrunął w powietrze, uderzając plecami o glebę.

Przez wyrwę w chmurach widział wesoło migające gwiazdy, niepomne na los śmiertelników w dole.
 
__________________
"Information age is the modern joke."

Ostatnio edytowane przez Aro : 14-12-2013 o 07:41.
Aro jest offline