Ricard nie miał czasu ani ochoty na obserwowanie efektów swoich strzałów, ani też na czekanie, jak zakończy się walka przy ognisku. I chociaż powinien pomóc wędrowcom, co zmagali się w wilkopodobnymi maszkara,i, to jednak były sprawy ważniejsze.
Pochylony nisko, niemal przyklejony do szyi Kory, zastanawiał się, jakim cudem nikt nie poinformował nikogo z członków karawany o paskudztwach, co napadają na traktach na bogu ducha winnych podróżnych. W ostatniej wiosce zapewniano go, że trakt jest spokojny, prócz - jakże by inaczej - przytrafiających się od czasu do czasu incydentów z bandytami. Czyżby więc wilkopotwory były całkiem nowym nabytkiem? A może z poprzednich napaści nie ostawała się żadna żywa dusza. To zaś, jeśli uwzględni się rozmiary i zapalczywość napastników, było dość prawdopodobne. Wtedy ewentualne zaginięcia poszłyby na karb bandytów, a nie krwiożerczych bestii.
Kora potknęła się, ale natychmiast odzyskała równowagę.
- Dobra Kora, dobra - wyszeptał jej do ucha Ricard i pogładził klacz po szyi.
Zwolnił odrobinę. Jeśli miał ostrzec Sergia, to musiał dotrzeć do obozu żywy.
Dobiegające z przodu, coraz głośniejsze odgłosy walki dobitnie świadczyły o tym, że się spóźnił.
Z pewnością nie zdołał zawrócić - w końcu jechał mniej więcej prosto, a nie w kółko. Powiadali co prawda poniektórzy, że świat jest kulą i jeśli się będzie jechać stale przed siebie, to się w końcu dotrze do punktu, z którego się wyjechało. Nawet jeśli to było prawdą, to musiałaby być to bardzo mała kula. No i tamci wędrowcy nie mieli dzieci.
To znaczyło tylko jedno - spóźnił się. Jednak nie do końca. Co prawda nikogo nie mógł ostrzec, ale mógł wspomóc tych, co przeżyli atak przypominających wilki poczwar.
Z drugiej strony...
Przepatrywaczom płacono nie za udział w walkach, a za robienie z siebie ruchomej tarczy, mającej za zadanie wywabiać , tfu, wypatrywać tych, co mieli niecne zamiary w stosunku do podróżujących. Zdecydowanie bezpieczniej byłoby po cichutku zanurkować w krzaki i udać się do najbliższej wioski, niosąc wieści o grasujących w lesie potworach. Byłoby to o wiele lepsze wyjście, niż oddanie życia w walce, w której na razie szczęście było po stronie potworów.
Ale chyba nie miałby wtedy odwagi spojrzeć w lustro. Sięgnął po sieć.
Kora, może nie z własnej woli, pomogła swemu panu w podjęciu decyzji, w mało delikatny sposób zsadzając go na ziemię.
Ricard przez moment leżał i zastanawiał się, czy widzi gwiazdy, bo się nagle przejaśniło, czy też tak mocno oberwał. Pozbierał się jednak szybko i wprawnym ruchem zarzucił sieć na postrzeloną przez Sergia bestię.
Potem tarcza i miecz... A nuż uda się ujść z życiem? |