Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-12-2013, 11:54   #10
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Ricard

Wilk, który spłoszył Korę, nie stanowił większego zagrożenia. Utrata krwi zrobiła swoje i rzucając się w przedśmiertnych drgawkach nie mógł zrobić nic więcej, niż zaplątać się jeszcze bardziej w ricardową sieć. Scenuttanin nie miał jednak czasu na podziwianie śmierci stwora, bowiem jeden z jego towarzyszy oderwał się od reszty grupy i ruszył przepatrywaczowi na powitanie. Ricard, całe szczęście, był gotów i wilcza łapa zwieńczona pazurami uderzyła w uniesioną tarczę. Uderzenie napędzane było całkiem konkretnymi mięśniami i niemalże zbiło go z nóg, a kontratak chybił celu. Druga łapa uderzyła niestety celniej, skrwawiając przedramię Scenuttanina.

Naprędce złożona defensywa zbrojnych utrzymywała się w miarę sprawnie, kąsając wilkostwory szybkimi pchnięciami i żelaznymi cięciami. Przewaga liczebna była po stronie sergiowych pracowników, ale futrzaści przeciwnicy mieli po swej stronie nadludzką prędkość i siłę. Zwłaszcza największy kudłacz sprawiał kłopoty, hojnie obdarzając napierających nań obrońców ciosami wielkich łap. Zbrojni nie pozostawali jednak dłużni i odpłacali pięknym za nadobne, zażarcie i desperacko próbując odeprzeć zwierzęcy atak.

Kolejny cios minął Ricarda o cale, ale monstrum zaraz poprawiło błąd, sięgając łapą ponad krawędzią tarczy i przyozdabiając policzek mężczyzny o krwawe pręgi. Scenuttanin cofnął się i uniósł przezornie tarczę, szybkim sztychem pod żebra odpędzając wilczka. Takie starcie jeden na jednego nie miało prawa wyjść mu na zdrowie, ale całe szczęście Sergi przyuważył nieciekawą sytuację. Bełt wbił się w wilcze plecy, a zanim kolejny i jeszcze dwa; wilkostwór miał najwyraźniej dosyć, bowiem padł na wszystkie cztery, dysząc ciężko. Ricard nie potrzebował specjalnego zaproszenia i doskakując do futrzaka, szybkim ciosem z góry wyłączył go z gry.

Wielki kudłacz za nic miał krwawiące rany i zaciekły opór zbrojnych; nic nie powstrzymało go od zamiany twarzy jednego z obrońców w krwawą ruinę, ani od rozszarpania zębami gardła drugiego. Jego towarzysz na prawo również pozbawił życia parę wojowników, ale poległ z czaszką rozłupaną kropaczem przez trzeciego. Kolejny wilk dołączył do gryzących piach, sikając krwią z jednej z tętnic. W zbrojnych jakby wstąpiło życie i z odnowionymi siłami rzucili się na ostatniego ze stworów - tego największego - który stawił zacięty opór, ale koniec końców zginął podziurawiony jak sito żelazną lawiną ciosów.

Mimo odpartego ataku, próżno było nasłuchiwać wiwatów i okrzyków zadowolenia. Na polanie zapadła nienaturalna cisza, najprawdopodobniej efekt powolnego dochodzenia do siebie i uświadomiania sobie, co właśnie miało miejsce. Wystarczyło się rozejrzeć, żeby wiedzieć że większość tak łatwo nie zapomni tego wieczora - cisza bowiem nie potrwała długo - niektórzy łkali cichutko, niektórzy zanosili się histerycznym śmiechem, niektórzy patrzyli się pusto w przestrzeń.

- Co to, kurwa, było? - Sergi idealnie zwokalizował myśli swoich pracowników. - Tfu! Jak żyję, to czegoś takiego nie widziałem.

- Demony! Kara boska! - Wydarł się ktoś z pobożnych.

Ricardowi zakręciło się w głowie i to tak porządnie, że mało co nie klapnął na ziemię, podobnie zresztą jak paru z jego znajomych. Z tym że niektórzy rzeczywiście rąbnęli nieprzytomni o ziemię. Scenuttanin do nich nie dołączył, zamiast tego, ledwo trzymając się nogach, zgiął się wpół i zwymiotował.

Tyle że nikt nie zwrócił na nagle przejawiających symptomy jakiejś choroby zbytniej uwagi. Większość zaabsorbowana była ciałami teraz martwych przeciwników. Kudłate stwory nie były dłużej kudłate i znacznie straciły zarówno na rozmiarze, jak i potwornej aparycji. Prawdę mówiąc, to przestały być straszne. Potwory przybrały całkiem ludzkie oblicze.

- Nie, nie i jeszcze, kurwa, raz nie! - Wydarł się Sergi. - Pojebało do reszty!? Nocą mamy jechać? Życie wam niemiłe?

- A co!? - Wykrzyczał Edrico, jeden z myśliwych. - Zostać tutaj i czekać na kolejny atak? Musimy zaryzykować, Havensteyn jest tylko dwie ligi stąd!

- Nie możemy. - Oznajmił stanowczo Carles, dowódca zbrojnych, uprzedzając Sergiego. - Cholera wie, co siedzi głębiej w lesie. Kilku moich ludzi zginęło, kilku jest rannych. Co będzie, jak w ciemnicy coś napadnie na karawanę? Nie, musimy przeczekać do rana. Nie mamy wyboru.

Ludzie zaczęli się przekrzykiwać i konflikt podzielił członków karawany. Zwolenników ruszenia do Havensteynu było tyle, ilu przeciwników pomysłu. Rzadką rzeczą było to, że obie strony miały rację. Paradoks.



Nad rzeczką, opodal krzaczka


- Zdychaj, kurwo!

Vindieri zdołał zasłonić się tarczą w ostatniej chwili i pazury jedynie przeorały drewno. Mastegneńczyk skontratakował w chwilę później, wpierw uchylając się przed kolejnym ciosem. Wilk znacznie stracił na szybkości, co nie było zaskakujące biorąc pod uwagę fakt, że był najeżony narsaińskimi strzałami. Vindieri uderzył potężnie z biodra, celując w wilczą gardziel; żelazo weszło głęboko, zgrzytając przy spotkaniu z kręgami szyjnymi i wydobywając ze stwora żałosne skamlenie. Kilka uderzeń serca później i wykrwawił się na leśne poszycie.

Leto mógł jedynie zakląć, czując jak ostre pazury przejeżdżają mu po ramieniu i - w chwilę później - dziękować Matce, kiedy tylko cudem uniknął rozerwanego gardła. Topór z paskudnym mlaskiem wszedł w ranę postrzałową i Hardriada mimowolnie uśmiechnął się, słysząc pisk bólu. Jego towarzysz, ser Steffen, również wzbogacił się o skrwawione ramię i jego riposta była równie bolesna. Wilczek nie wiedział nawet co się stało; Brandt uderzył buzdyganem z całą parą, druzgocząc czaszkę i przyozdabiając najbliższą okolicę kawałkami mózgu.

Steffen nie spoczął jednak na laurach i przyszedł Hardriadze w sukurs, szarżą zakończoną uderzeniem tarczą powalając i ogłuszając ostatniego wilka. Leto skoczył w jego stronę jak lew, z wysoko uniesionym toporem. Monstrum musiało wiedzieć, że nie ma już szans na przeżycie, ale mimo to zdążyło jeszcze skrwawić piszczel Ellyriana, zanim ten przyniósł mu śmierć.

Walka była męcząca, to fakt. Vindieri przysiadł pod drzewem, żeby przeczekać mdłości i zawroty głowy, które w jego przypadku szybko minęły. Tak samo było z Leto - chwila słabości i był w miarę sprawny. Steffen natomiast najpierw usiadł, dysząc ciężko, a następnie rąbnął o ziemię. Elva i Madyass natomiast leżeli tam, gdzie posłały ich uderzenie wilkostwora. Rudzielec zdołał jakoś podnieść się na klęczki i przyozdabiał właśnie ziemię rzygowinami, ale blond pannica najwyraźniej straciła przytomność i zbladła, co dobitnie kontrastowało z zakrwawioną buziulką.

Pedrus wyłonił się spomiędzy drzew, mijając Narsainów. Próżno było szukać w cyruliku jego zwyczajowej ospałości i półprzytomności; chłopak zdawał się być podekscytowany spotkaniem ze stworami, ale to pewnie dlatego, że miał szczęście uniknąć bliższego zapoznania. No, i był lunatykiem. Cholera wie, co chodziło mu po głowie.

Cyrulik wyminął nieprzytomną Elvę i rzygającego Madyassa, którzy ewidentnie potrzebowali pierwszej pomocy, i przykucnął nieopodal Vindieriego. Ciało, które oglądał, powinno być zwierzem czy czymś pochodnym, ale najwyraźniej śmierć wymusiła powrót do ludzkiej postaci. Pedrus przyglądał się trupowi z fascynacją i cieniem uśmiechu na wargach.

- Fascynujące. - Wyszeptał pod nosem, szykując się do bliższej inspekcji. - Niebywałe. I niemożliwe. Cud.

Polanę zalało mleczne światło księżyca, którego nie blokowały już ciężkie chmury. Deszcz też przestał padać, ale gdzieś daleko przetoczył się grzmot, zwiastując nadchodzącą burzę. Wszystko wróciło do względnej normy.

Mogli odetchnąć.
 
__________________
"Information age is the modern joke."
Aro jest offline