Puszka z ręki Milika wyślizgnęła się mimowolnie i upadła na ziemię, a złocisty płyn rozlał się wokół roboczego buta Jacka. Zawsze coś go oddzielało od pacjentów, ale nie tym razem. Miał ich przed sobą i zagrożenie było nadto wysokie, więc musiał uciekać. Mocniej zacisnął rękę na łopacie, którą mieszał zaprawę w taczce i złapał Andrzeja za ramię. - Lepiej spierdalajmy, samo nic nie zdziałamy. Tomek – jak mówił do Tomislava – Ty też.
Nie oglądał za bardzo na kolegów, którym poradził niczym samemu sobie. Tylko to mógł dla nich zrobić, a on sam mógł się jedynie trzymać daleko od pacjantów i szukać jakiś wojskowych. Miał taką przewagę, że chyba był najbardziej opanowanym człowiekiem w tym gronie szaleńców.
Wcale nie był przygotowany na to że umrzyki wedrą się do strefy, myślał że zdążą otoczyć miasto murem i będą tam sobie dostatnio żyć. Eh, mógł spierdalać na wieś do matki kiedy mógł, ale teraz było za późno. Przypomniało mu się chyba w ostatecznym momencie, że w jednym z budynków przy tej ulicy mieszkanie ma jego stary kumpel który dawał mu pracę w czasach normalności, wbicie się mu do mieszkania było teraz bardzo dobrym planem.
__________________ Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być. |