Widok wypływających prawie jednocześnie ściętych ciał był makabryczny. Podczas kilkunastoletniej służby Jonathan nie widział obrzydliwszego widoku, żółte, napuchnięte trupy i wydzielany przez nie odór, poruszyłby najtwardszy żołądek. Płynęli nie odzywając się do siebie, a wyrazy zaciętych twarzy mówiły same za siebie.
Rozbłysk światła pod przymrużonymi powiekami nawiedził go znowu...
*****
Wysoki, muskularny mężczyzna w mundurze amerykańskiej armii szedł powoli wzdłuż szeregu klęczących i płaczących osób. Wieśniacy mieli głowy skierowane ku ziemi, niektórzy przygarbieni łkali, blady księżyc niemrawo połyskiwał na klindze maczety, trzymanej w ręku oficera. Raz po raz ze świstem opadała a wraz z nią po błotnistej glebie toczyła się głowa kolejnego wietnamczyka.
*****
Skośnooki oficer armii Północy, stał ramię w ramię z amerykańskim oficerem. Śmiali się i poklepywali po plecach, jakby gratulowali sobie dobrze wykonanej roboty. Wyglądało na to że są w dobrej komitywie...
*****
Czerń nocy powróciła wraz ze zgaśnięciem błysku, Redwater zakołysał się na pokładzie i potknął się o jakieś szpargały leżące na deskach, o mały włos nie wpadłby do wody, na szczęście zdążył się przytrzymać burty.
Skierował się na dziób, by obserwować rzekę przed nimi, a częściowo też po to, by reszta nie zauważyła, że jego ręce lekko drżą. Nie wiedział jak sobie wytłumaczyć te wizje, które go nawiedziły. Były tak realistyczne, ryjące bruzdy w pamięci, że nie mogły być tylko zwidem czy omamem - wytworem jego wyobraźni. Co znaczyły? Nie potrafił sobie odpowiedzieć na to pytanie. Choć z opowieści dziadka i ojca, pamiętał, że wśród jego ludu, zdarzali się ludzie obdarzeni zdolnością widzenia fragmentów przyszłości... wielu z nich było wielkimi szamanami czy wodzami...
Potrząsnął głową odganiając wszystkie złudne i niepotrzebne myśli, musiał się skupić.
Lądowanie na brzegu odbyło się bez przeszkód, a grasujący po rzece w zdobycznych, amerykańskich łodziach Vietkong nie zdołał ich zauważyć. Podzielał zdanie dowódcy, że muszą kontynuować misję, a wezwanie wsparcia powietrznego, szybko spaliłoby by ich położenie. Dla VC byłoby jasne, że gdzieś tam przebywa oddział dalekiego zwiadu lub inny, którego by zaczęli szukać, a kompania czy batalion Charlich na głowie był im zupełnie niepotrzebny. I tak od początku tej misji byli w dupie... Dość błędów.
Chwilę przez wymarszem obserwował ruch wroga na rzece, jeden z PBR-ów przepłynął blisko ich pozycji na brzegu, przez lunetę obserwował wietnamską załogę, krzątającą się na pokładzie...
"Więc to jednak nie są zwykłe przywidzenia" - na pokładzie łodzi bojowej stał, opierając się o ścianę nadbudówki oficer, ten sam, którego widział w swojej wizji...
Słowa kapitana wyrwały go z zamyślenia, oderwał oko od lunety karabinu i zajął swój sektor w szyku... Ruszali dalej w zielone piekło.