Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-01-2014, 22:29   #8
sniadaniedolozk
 
sniadaniedolozk's Avatar
 
Reputacja: 1 sniadaniedolozk nie jest za bardzo znany
- Ja jestem…. - zaczęła Lia swą opowieść o sobie, ale pozwoliła sobie przewać, gdyż przed nimi pojawiły się “sztuczne ognie” jak to powiedział hrabia. Zaklnęła pod nosem i rozejrzała się.
- No nieźle, nieźle… Chyba musisz się pożegnać, hrabio ze swoim pięknym domostwem. - Spojrzała na jego zaskoczoną, ogłupiałą minę a potem znów na pożar rozchodzący się…. wszędzie. Nawet mimo prób jego zatrzymania.
- Domostwa? - zdumiał się Theodio. - To teatr, nie mój dom… chyba… - zerknął zafrasowany na płonący budynek.
Lia westchnęła ciężko.
-Powiedzmy, że zachowujesz się całkiem inaczej. - Jak będzie im w taki sposób wydawał polecenia to będzie musiała się zastanowić nad tym, czy faktycznie chce dla niego pracować. - Olejmy teatr. My i tak już nie pomożemy. Dokąd teraz?
-Tak jakby inni już na niego nie lali hektolitrów byle czego… - mruknął pod nosem krasnolud.
- Możemy udać się do rezydenci… to niedaleko… tuż za tym płonącym lasem! - zawołał Theodio, patrząc na nich z uśmiechem, jednak widząc ich miny, wybuchnął śmiechem. - Żartowałem! Uwierzyliście w takie brednie? Nie wierzę! Haha! Za mną! - zawołał, machając ręką.
Odprowadzani zawistnymi spojrzeniami tych, którym nie poszczęściło się z pracą, ruszyli w stronę wozów i koni, które wszyscy zostawili na skraju placu. Zwierzęta denerwowały się, stawały dęba, jednak dwa gniadosze zaprzężone do wozu hrabiego, spoglądały na całą panikę z wyrazem znużenia wymalowanym na pyskach.
- Poznajcie Bej i Tej! To moje dwie kompanki! Byliśmy na niezliczonej ilości wypraw! Niesamowite klacze! - zachwalał młody hrabia. - Hmm… ale się chyba nie pomieścimy wszyscy… - Spojrzał na powóz. Zakapturzony woźnica westchnął tylko, otwierając przed nim drzwi.
-Ktoś powinien pilnować drogi, kiedy pojedziemy. Zwiadowco, ty pojedziesz na koźle, czy to mnie przypadnie ta rola? - rzeczowo zapytał Furin. Wiedział, że napad na powóz to najklasyczniejszy w świecie sposób na zdjęcie chronionego celu, a po całej historii z teatrem nie było mu na rękę tracić pracodawcy.
- Lubię świeże powietrze - zapewnił Roger - ale mimo wszystko nie nadaję się na tak ważne i odpowiedzialne (i eksponowane - dodał w myślach) stanowisko. - Nie będzie nam w środku trochę ciasno, panie hrabio? - spytał, równocześnie nakłaniając arystokratę by zajął miejsce w powozie.
- Ach… nie wiem, doprawdy… tym bardziej, że w środku ktoś już tam siedzi… - odparł szlachcic, zagladając do powozu.
- Do środka! - warknął zakapturzony woźnica, wpychając młodego hrabiego do powozu, gdzie pochwyciły go kolejne ręce, które wyłoniły się nagle z cienia. W tym samym momencie ktoś smagnął konie batem. “Woźnica” czym prędzej wskoczył na stopień powozu, łapiąc się dachu, żeby nie spaść.
Roger zaklął, a potem, bez chwili wahania, strzelił do jednego z koni.
Widząc, co się dzieje, Furin szybkim, pół kontrolowanym młynkiem mieczyska wsadził ostrze w drewniane części na tyle powozu, przez co zablokował klingę sztywno w belkach konstrukcji. Łapiąc się jelca z całej siły, podciągnął się powłócząc czubkami butów po uciekającej spod stóp glebie i wdrapał się na dach. Nie miał już czasu na oswabadzanie mieczyska, ktore twardo tkwiło w dębowym stelażu powozu - bandyta na koźle mógł w każdej chwili połapać się, że ma nadbagaż. Furin nie mógł co prawda polegać na ulubionej broni, miał jednak za pasem coś jeszcze - pamiątkę rodzinną - toporek, który pozwolono mu zabrać, gdy udawał się na wygnanie. Był to mały, rachityczny wręcz egzemplarz na wpół ozdobnej siekierki, który zdecydowanie miał już za sobą najlepsze lata - pokrywała go rdza, zaś na olejowanym stylisku powolutku pokazywały się już ciemniejsze plamki wytrącającego się tłuszczu. Miał nadzieję kolejny raz użyć go dopiero, gdy będzie rozłupywał rubaszny czerep swojego przybranego brata, jednak los zrządził inaczej. Wysunął więc wiekowy kawałek złomu zza pasa i na czworakach, pilnując się, by nie spaść, albo co gorsza nie narobić za wiele hałasu, zakradł się na przedni koniec dachu. Kiedy rzezimieszek obracał się, by spojrzeć przez lewą stronę powozu, czy nie ma za sobą pościgu, wymierzył mu cios tak potężny, na jaki stać było tylko wyjątkowo wściekłego krasnoluda z rodu o długich tradycjach wojennych. Taaak… jego ojciec, kapitan złotej gwardii byłby teraz dumny z syna, gdyby żył… Trafił delikwenta prosto w ciemię, rozbijając mu czaszkę tak, jakby to była dynia na patyku. Bezwładne truchło spadło pod lewe koła powozu, co dodatkowo upewniło Furina, że tego pana mają z głowy na stałe

Pech chciał, że jakaś strzała, w momencie, keidy już trafił porywacza toporem, trafiła jednego z koni w bok. Bej (a może Tej), wpadła w panikę, kiedy doświadczyła bólu z nieznanego źródła - zaczęła od niego uciekać, co jednak spowodowało dodatkowe fale cierpienia.
Rżąc panicznie skoczyła w przód, wprawiając wóz w nieprzyjemne kołysanie, które sprawiło, że krasnolud nie miał szans utrzymać się na dachu, a dodatkowa turbulencja, spowodowana wpadnięciem poprzedniego powożącego pod koła, spowodowała, że Furin dosłownie wyleciał jak z procy.
Przeklęty wóz miast zwolnić - przyspieszył.
Czekanie, aż trafiona strzałą szkapa wykrwawi się i padnie mogłoby trwać całe wieki, a na to wesoła kompania poszukiwaczy pracy nie mogła sobie pozwolić. Roger zarzucił łuk na plecy, po czym zaopiekował się jednym z biednych, bezpańskich koników. Zapewne poprzedni właściciel zamienił się w pieczeń... Żeby więc zgrabna klaczka nie odczuwała zbyt długo ciężaru samotności Roger wskoczył na siodło i popędził za oddalającym się powozem.
Krasnolud gruchnął o glebę, jednak nie z takich opresji się już wychodziło. Rękami osłonił głowę i wylądował, przetaczając się w miarę zgrabną jak na opancerzonego osobnika przewrotką, co uchroniło go przed kontaktem z tylnymi kołami powozu. Podnosząc się z chaszczy spostrzegł, że jego miecz odjeżdża wbity głęboko w konstrukcję powozu, zaś za nim galopuje zwiadowca drużyny na jakiejś habecie.
-Jest jeszcze jeden! Woźnica leży! - krótko zawołał Furin, otrzepując pancerz z listowia, mchu i paproci. Zorientowawszy się w sytuacji na tyle, by widzieć, że nie dogoni powozu na nogach, podszedł do rozwłóczonych zwłok woźnicy i począł je przeszukiwać licząc, że znajdzie cokolwiek, co naprowadzi go na trop zleceniodawcy zbirów.
Cała sytuacja wydarzyła się bardzo szybko. Po chwili oszołomienia, jaka nadeszła Lia podbiegła kawałek do odjeżdzającego wozu, wyciągając w międzyczasie łuk i spróbowała strzelić w element mocujący koło. Liczyła na to, że koło odpadnie a konie się zatrzymają - przecież nie będą ciągnąć takiego wozu. No ewentualnie zwolnią do takiego stopnia by Roger ich dogonił.
Niestety kobieta nie zdążyła ściągnąć łuku i wyciągnąć strzały, zanim powóz wyjechał z pola rażenia…
Tymczasem Furin odnalazł w szatach woźnicy sakiewkę ze srebrnikami i jedną, dziwną monetą, która nie przypominała żadnej z widzianych wcześniej monet. Poza tym krótki miecz i sztylet. Żadnych innych, cennych rzeczy.
Za to Roger miał więcej szczęścia. Pomimo okrzyku “mój koń!”, który go chwilę ścigał, szybko zbliżył się do powozu. Nikt nie siedział na koźle, nikt nie sterował pojazdem.
Ktoś tam coś z tyłu krzyczał, ale Roger nie reagował. Jego plan był prosty - najpierw potraktować porządnym kawałkiem stali fałszywego woźnicę, a potem dogonić konie i zatrzymać. Skok z siodła na dach czy na kozioł powozu... to by było dobre w cyrku, ale nie na szlaku. Nie miał zamiaru skręcić karku.
Gdy znalazł się tuż za woźnicą wyciągnął szablę i zadał cios. Zakapturzony mężczyzna, który do tej pory kurczowo trzymał się dachu wozu, krzyknął, po czym spadł na ziemię. Koń Rogera zrobił skok w bok, żeby nie nadepnąć na niego, przez co włamywacz omal nie wyleciał z siodła. W ostatniej chwili chwycił się grzywy.
Zwolnił, odzyskując równowagę, a gdy znów porządnie siedział w siodle poklepał klacz po szyi.
- Ślicznie, moja piękna - powiedział.
Klepnął konia piętami i pognał za powozem, który zdążył się już nieco oddalić.
Gdy w końcu znalazł się na wysokości koni chwycił Bej (lub Tej) za uzdę.
- Prrrr... - zawołał, starając się nieco pohamować bieg koni.
Klacz łypnęła na niego przerażonym okiem, jakby wiedziała, że to on ją postrzelił, jednak jakimś sposobem udało mu się sprawić, że zwolniła bieg. Widać jednak było, że strzała jej straszliwie przeszkadza.
- Zaraz ci pomogę - obiecał Roger.
 
sniadaniedolozk jest offline