Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-01-2014, 00:15   #10
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Najbardziej pechowy stop w życiu

Podróżnik leżał chwilę patrząc na nogę. Chyba miał ją złamaną. Przeniósł wzrok na kuriera. Chłopaczek drżał jak osika a rewolwer w jego rękach latał. Kiepsko. Nie trafi pewnie w tamtych a taki nieruchomy cel jak Fray leżał już w jego zasięgu. .38 w bebechach oznaczało powolną śmierć. A Fray chciał żyć. Tyle miejsc miał jeszcze do zobaczenia. Wymusił na ustach uśmiech, wyglądał dość przyjaźnie. Gdyby tylko ktoś mógł zobaczyć oczy. Czaiło się w nich coś… Strasznego. Pierwotnego. W końcu Fray odezwał się uspokajającym tonem.
- Popatrz, jakbym do nich strzelał to bym zmarnował pestki. To .38 nie przebije się przez blache. No i przed sobą i tak mieliśmy blokadę. A tak zaoszczędziłem naboje. Masz ich sześć, sześć trupów. Dzięki temu, że nie strzelałem możesz się przebić. Tamci wejdą tu i zajmą się mną a Ty wymkniesz się na obrzeża. Jak któryś stanie Ci na drodze to…
Fray złożył jak dziecko palce lewej dłoni w pistolet i szarpnął ją symulując strzał. Jednocześnie przetoczył się trochę na prawy bok wkładając rękę do kieszeni. Tak by niepostrzeżenie móc wyciągnąć kastet. Czując znajomy mosiądz na palcach poczuł się znacznie lepiej.
- Kurwa, kurwa... - wycedził kurier, nerwowo przeczesując dłonią włosy. - Stary, zjebałem, zjebałem na całej linii… Dlaczego te chuje się nie odzywają? Ee! Słyszycie mnie?! - Wydarł się. - Mam kurwa broń! Wejdzie, tu jakiś to odjebie!
- Tu nie masz szans. Jest ich za dużo i mają automaty. Uciekaj tylnym wyjściem. Ja ich zatrzymam. I tak nie mogę z tą nogą uciec. Ratuj życie.

Kurier spojrzał na Randalla zdenerwowany. - Słuchaj, a może zamknij ryj? - znów wycelował mu w głowę.
Autostopowicz był pewien, że ktoś przemknął za wóz. W jego głowie rodził się plan w tym czasie dzieciak dalej pierdolił zmieniając zdanie jak kobieta w czasie okresu.
- Pierdole! Nie mam zamiar tu zdychać, a Ty mnie stąd wyciągniesz! - Kurier zbliżył się do Randalla próbując go podnieść. - Dawaj, wychodzimy!
- Stary. Nie mam kurwa jak. Mam rozjebaną nogę. Zamykam się. Ty masz broń. Ty tu rządzisz ale nie mam jak Ciebie stąd wyciągnąć.

Facet klęknął obok Randalla, zasłaniając dłonie twarzą.
- Kurwa, ale spierdoliłem.

I wtedy lewa dłoń wystrzeliła do przodu łapiąc tamtego za ciuchy i ciągnąc go w stronę rannego. Druga wystrzeliła na spotkanie twarzy jednak zamiast trafić w podbródek łamiąc kości zeszła po uchu tylko lekko ogłuszając przeciwnika. Zwarli się, Fray szybko zmienił chwyt łapiąc za nadgarstek orężnej ręki tamtego. Padł strzał, na szczęście rewolwer w porę poszedł w bok i kura tylko nieszkodliwie zrykoszetowała w ruinach. Mimo mikrego kalibru huk i tak rozbrzmiał potężnie w uszach walczących. Wędrowiec wymierzał kolejne ciosy jednak dzieciak mimo, że zestrachany miał dobry instynkt odbijając je. Padł jeszcze jeden strzał znowu uderzając tylko w resztki ściany. I wtedy coś wpadło do pomieszczenia, przedmiot. Dzieciak rozkojarzony powiódł wzrokiem za nim, drugi z mężczyzn nie był w ciemię bity i wykorzystał szansę uderzając ręką przeciwnika o beton i wyłuskując mu rewolwer, który dodatkowo w szamotaninie potoczył się kawałek. Huknęło, lekko, jak fajerwerki, które Fray słyszał w dzieciństwie. W pomieszczeniu rozległ się syk i zaczął się rozprzestrzeniać niebieski dym. Kurier jakby dostał nowych sił, nie tylko wywinął się sprawnie z uścisku rannego ale wychylił się ponownie uzbrajając się. Obaj w tym momencie rozkaszlali się, oczy zaszły im łzami od dymu.
Coś w Fray zaskoczyło, nie próbował już bić. Zadziałał prosto i śmiertelnie. Wbił tamtemu palce oczy. Padł strzał, kolejny chybiony. Los nie sprzyjał dzieciakowi, nie urodził się chyba pod szczęśliwą gwiazdą Vegas. Mimo to ból dodał mu sił, wyszarpnął się z uścisku ale Fray mimo bólu i łzawienia ponownie zwarł się z nim. Rewolwer już po raz drugi wyleciał z rąk pechowego kuriera. Gaz paraliżował, osłabiał. Tłumił resztki chęci walki. Zwierzęcego instynktu nakazującego walczyć.

Wtedy z oparów wyłoniła się postać. Wysoka, upiorna, wydająca świsty zamiast oddechów z bronią długą w rękach. Wycelowała w Fraya, po chwili bezruchu i odrzuceniu broni przez strzelca można było sądzić, że pompka mu się zacięła. Kurier wykorzystał to i rzucił się po pistolet. Napastnik wyciągnął pałkę teleskopową. Jednym ruchem rozłożył ją trafiając dzieciaka w plecy i go obalając.


Fray wiele nie myślał i nie stawiał się, miał złamaną nogę, gaz drażnił jego oczy i krtań. Uniósł ręce nie zdejmując kastetu a potem zakładając je za kark.
- Wyluzuj kurwa! Nie chcesz mnie zabić!
Po tym krzyku Randall zaniósł się kaszlem.
Nie dostał odpowiedzi ale kolejne parę ciosów w kark oberwał nie on a rozhisteryzowany dzieciak. Z oparów wyszło kolejnych dwóch mężczyzn w maskach przeciwgazowych. Pierwszy wycelował z Fraya z strzelby a drugi założył mu kajdanki. Nie bacząc na złamaną nogę wywlekli go na zewnątrz gdzie czekali ich kumple. W sumie ponad dziesięciu. Jeniec podniósł załzawione oczy, wzrok jednak ciągle wyrażał pewną butę. Starał się wychwycić, który z nich jest szefem i utrzymać z nim kontakt wzrokowy.
- Jak załatwiliście tego fagasa prowadźcie mnie do szefa. Będzie chciał wysłuchać co mam do powiedzenia.
Tłum wybuchł śmiechem. Jeden z łowców, klęknął przy Frayu zdejmując maskę. Słyszał, jak trójka, która weszła do budynku, wywleka z niego kuriera. Tamten darł się żałośnie i najpewniej próbował wyrwać. Kilka głuchych uderzeń zagłuszyło go skutecznie. Łowca patrzył prosto w oczy Randalla.
- Mówią na mnie Dentysta, od teraz jesteś moją własnością. To ja ustalam, czy chcę słuchać twojej żałosnej gatki. - Przerwał na chwilę, patrząc na pobitego kuriera. Ten wyglądał jak strup krwi. - Twój kolega ma już przesrane. Ty w sumie trochę też. - Wyciąga z kabury udowej Deserta i przystawia go podróżnikowi do głowy. - Teraz zastanów.. kurewsko się zastanów nad tym, co masz mi do powiedzenia. Nawijaj.
- Jesteś panem mojego losu. Kumam. Możesz ze mną zrobić co chcesz. Ale zabijając lub sprzedając mnie stracisz. A raczej nie zyskasz. Przede wszystkim tamten fagas to nie mój kumpel. Twoi ludzie widzieli na pewno, ze walczyliśmy. Chociażby ten, który próbował skrycie nas podejść za samochodem. Chujowo mu to szło. - Dentysta wykrzywił twarz w geście uznania, pozwalając autostopowiczowi kontynuować. - Jestem ranny. Mam złamaną nogę. Koszty jej nastawienia są zbyt wysokie. Bo nie dostaniesz za mnie dobrej ceny, nie jestem dostatecznie barczysty by pracować na roli czy w kopalni. Nie przez tyle by zwrócić moje kupno. Nie jestem też wymuskanym paniczkiem więc i w burdelu nie osiągnę dobrej ceny. Jednym słowem wygląda na to, że opłaca się poderżnąć mi tylko gardło. Bo kulka do Twojego Deserta Storma trochę kosztuje, do tego nie wszędzie ją dostaniesz. .50 AE to rzadki kaliber, ciężki w produkcji. Jednak możemy obaj coś z tego osiągnąć. Ja życie, a Ty inwestycje w przyszłość. Na pewno jesteście twardzi ale co Twój człowiek pokazał nie każdy zna się na prowadzeniu obławy. Ze szturmem pewnie jest gorzej. Jeżeli, Twój człowiek odsłoni moje prawe ramię zobaczysz tam tatuaż. Nie jakąś dziarę robioną z podgrzanego tuszu od długopisów przez podpitego kola. Powinien zagwarantować o moich umiejętnościach. Wy nic mi nie zrobiliście, to ten debil wpakował mnie w barykadę, złamał nogę a potem chciał odstrzelić. A komuś takiemu jak Ty przyda się ktoś, kto potrafi rozdzielić ludzi tak by przeciwnik nie zjażył się, że go podchodzą. Bo jakbym był kumplem tego fagasa to bym mu wskazał kolesia za samochodem albo nie zajął go gadaniem a potem walką. I byś miał o minimum jednego człowieka mniej.
Dentysta wciąż patrząc jeńcowi w oczy wycelował w twarz kuriera i natychmiast wystrzelił. Krwawa mgła osadziła się na jego twarzy.
- Aaaa! Kurwa!!! Moja noga!!! Moja pierdolona noga!!! - Jeden z łowców momentalnie obalił się na ziemie. Dentysta nie oderwał nawet wzroku. - Wyleczę Cię. Później odpracujesz swój dług. Jako mój niewolnik. Specjalnie nie masz chyba wyboru. - Mężczyzna wstał. - Wezwijcie Zszywacza. Niech zrobi coś, żeby tamten kutas się tak nie darł.
Mimo, że łowca odwrócił się Fray krótko skinął głową. A potem ją pochylił. By łowcy nie widzieli jego uśmiechu. Złośliwego i niepokojącego, jakby Randall nie należał do osób najzdrowszych psychicznie.


Nadzorca

Minęły miesiące. Fray był kimś, nie mięchem a nadzorcą. Najwyżej cenionym niewolnikiem. Dymał ładną laskę, żarł coś lepszego niż mdłą potrawkę, kimał sam i miał broń. No i dogadywał się z Zszywaczem i Dentystą, całkiem nieźle jak na niewolnika. Niejeden był zadowolony. Fray też nie narzekał, wzięcie pod włos Dentysty podczas pierwszej rozmowy dzięki pokazaniu temu jak gówniani są jego podwładni opłaciło się. No i znaleźli wspólny temat klamkę. Mało osób poznałoby w niej coś innego niż Deserta. A to podnosiło klasę jego posiadacza. W mniemaniu Randalla do "głupi lansiarz". Noszenie ciężkiej, drogiej w utrzymaniu, o małej pojemności magazynka i z małym magazynkiem klamki tylko dlatego, że robiła duże dziury było głupie. No i zmarnowanie kulki na ewentualne ratowanie tyłka zarówno naczelnego twardziela jak i lekarza było jedyną słuszną decyzją. Nawet jakby staruszek ich zabił to ktoś by przejął po nich pałeczkę. Ktoś niekoniecznie sprzyjający Frayowi. A tak zaplusował im. Dzięki temu miał co dymać i z czego strzelać. Wzbijając się na wyżyny swoich zdolności perswazji udało mu się zachować znalezionego super shorty'ego. Co prawda zamiast znalezionych naboi śrutowych dostał gumowe ale oberwanie takich bolało jak cholera.

Teraz Fray siedział bawiąc się obitą i lekko wyślizganą teleskopówką poganiając oporne mięcho. Nie był szczególnie sadystyczny. Raz bo nie chciał uszkodzić mięsa i oberwać od handlarzy. Dwa bo w razie buntu nie chciał być celem numer jeden jakim łatwo mógł stać się nadzorca. Nie szczędził kopniaków, przekleństw a i razów pałką ale nie wkładał w nie całej swojej siły. Teraz gapił się na Marie. Gdy ta spojrzała się na niego uśmiechnął się i mrugnął. Spojrzał na swoich "podopiecznych", właśnie kończyli żreć rozdany wcześniej posiłek. Wstał, noga zabolała jak jasna cholera. Będzie kulał jeszcze przez długi czas. Może do końca życia? Koniec z podróżami stopem. Trzeba będzie znaleźć sobie nowe hobby. Podszedł do nich stukając o udo teleskopówką.
- Zbierać się. Do roboty kurwa!
Gdy niewolnicy ruszyli on jeszcze raz spojrzał na swoją kochankę. Dawno nie miał takiej kobiety młodej, ognistej i ładnej. Powoli nudziło mu się u łowców. Rutyna go zabijała. Nienawidził jej. Lubił ruch, chaos. Będzie trzeba coś zrobić. Może zainspirować bunt? Albo się wyrwą albo dojdzie do rzezi, która będzie bez wątpienia krwawa. A przez to ciekawa. Może gdy stąd się wydostanie weźmie Marie ze sobą? Przyda się, ogrzeje w nocy. Nie tylko w nocy. Fray uśmiechnął się pod nosem swoim psychopatycznym uśmiechem a potem wrócił do roboty. Opierniczał zbyt powolnych a gdy trzeba rozdzielał razy. Pomógł też zepchnąć parę wraków by Chloe się nie przypierdoliła, że nic nie robi i się rządzi. Czekał. Na wenę. Wenę, która natchnie go do działania. Jakiego? Jeszcze nie był pewny.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline