Darth Vel zaciągnął złodziejsko-kapitalistyczne ścierwie do świątyni dumania. Otworzył drzwi, a tam smród większy niż kiedykolwiek. Uznał to za nadmiar dziwne, ale i tak spróbował przerzucić zwłoki do dołu. Te jednak nie chciały się zatopić. W sumie plusk był dość mały i ścierwo po prostu zatrzymało się na czymś. Vel ściągnął deski ledwo przymocowane do konstrukcji, żeby światło wpadające przez wejście mogło opleść cokolwiek tam dole było. Zwłoki akwizytora wyciągnął. Spojrzał. I zamarł. Chwilę później zaczął biec. Już dawno nie był w takim szoku.
Ryszard, Zdzich i Waldemar (tego ostatniego spotkaliście przed posesją Vela) wraz z Kondradem skierowali się szybkim krokiem w stronę sklepu. Wszakże dzień był już dojrzały i trzeba było "posilić się". Z takim bogactwem jakie mieli rozwiązanie zagadki i uratowanie świąt powinno być betką. Nie doszliście jednak do końca ulicy jak nadbiegł
Vel. Początkowo myśleliście, że skurwiel was ściga i chce zamordować. Nie. To nie był powód. Coś wybełkotał w waszym kierunku. Używając jedynie swoich niebywałych zdolności lingwistycznych (na trzeźwo ciężka sprawa) zorientowaliście się, że mówi coś o zamordowanych dzieciach. Po chwili lekko oprzytomniał, choć wciąż blady był jak śmierć i zgodnie z prawdą powiedział, że w wychodku za jego domem jakiś skurwysyn zatopił dwójkę dzieciaków, które z nim mieszkały.
Nagich i rozszarpanych! Nie. Nagich tylko. Nie rozszarpanych. To tylko taka przenośnia.