Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-01-2014, 05:10   #1
goorn
 
goorn's Avatar
 
Reputacja: 1 goorn wkrótce będzie znanygoorn wkrótce będzie znanygoorn wkrótce będzie znanygoorn wkrótce będzie znanygoorn wkrótce będzie znanygoorn wkrótce będzie znanygoorn wkrótce będzie znanygoorn wkrótce będzie znanygoorn wkrótce będzie znanygoorn wkrótce będzie znanygoorn wkrótce będzie znany
Morderstwo w Oldhives

„Oldhives. Wieś położona w niewielkiej dolince, dzień drogi pieszo od miasta Whitewall. Wioska liczy około sto dusz. Jeden młyn, jedna gospoda, jedna świątynia (mała). Gospodarstw dwadzieścia kilka. Kilkanaście sztuk bydła, trochę drobiu i trzody chlewnej. Pól uprawnych około hektar, przeważnie pod pszenicę. Mieszkańcy zajmują się głównie hodowlą pszczół i zbiorem miodu. Pokaźna ilość dobrze utrzymanych uli. Znaczenie strategiczne: żadne. Wioska położona z dala od głównych traktów królestwa.
Decyzja: siedemnaście srebrnych dukatów rocznie, z rąk sołtysa Webo.
Decyzja jest ważna przez następnych pięć wiosen, następnie zaleca się dokonać ponownego oszacowania.”

Opinie wystawił Starszy Poborca Samwell z Whitewall



Zapadał już wieczór, gdy wreszcie, po całodziennej, nużącej podróży dotarli na miejsce. Zmęczeni i brudni, słuchali miłych słów o jedzeniu, piwie i łóżkach. To było zdecydowanie to, czego oczekiwali. Gdy tylko młody posługiwacz zajął się ich koniem i zabrali swoje pakunki z wozu, ruszyli za karczmarzem do środka gospody, z której biło przyjemne ciepło i znajome, budzące radość w sercach najmitów zapachy – woń paskudnego piwa i przypalonej pieczeni. Przekroczyli więc szeroko otwarte drzwi raźnym krokiem, z twardym postanowieniem pochłonięcia przesadnej ilości jedzenia i wypicia nierozsądnej ilości alkoholu, by później zwalić się na posłania i spać twardo co najmniej do południa.

Ich znużenie nie wynikało bynajmniej wyłącznie z dzisiejszej podróży. Ba, to była najmniej istotna część sprawy. To eskortowanie kupca przez, wydawałoby się, wszystkie śmierdzące wioski na wschód od Wielkiej Rzeki, w nieustannym pośpiechu, bo zima za pasem, bo już pierwsze liście lecą, to była prawdziwa przyczyna. I to, że później, gdy wreszcie dotarli do kresu wędrówki, okazało się, że kupiec dostał intratne, pilne zlecenie i chcąc, nie chcąc, ruszyli za pewnym, choć gównianym zyskiem w dalszą drogę. Szczęście, że zima na zachodzie przebiegła łagodnie i nie musieli wyciągać wozów z grząskiego, rozmiękłego traktu częściej niż raz dziennie. A także to, że gdy przybyli już na miejsce, kupiec zapragnął nagle dalszej podróży, by odnowić swoje kontakty w Whitewall, korzystając z okazji, że zawędrował tak daleko na zachód. „Tak dobry rok, zdarza się raz w życiu, moi mili i trzeba kuć żelazo, póki gorące” mówił. Minął równo rok prawie bezustannego życia na szlaku, nim w końcu zostali zwolnieni ze służby. „Zostaję tu do przyszłej wiosny, mam tu swojego pociotka i zamierzam przy jego pomocy zainwestować zarobione pieniądze. Nim odejdziecie, mam dla was jeszcze jedną robotę.”
Kilka godzin drogi, proste doręczenie przesyłki. Być może byli znużeni i chcieli tylko zaszyć się w jakiejś gospodzie, a nie wychodzić z niej najlepiej do wiosny, lecz najemnik zawsze musi patrzeć na srebrne monety i nie odmawiać, gdy niemal za darmo chcą wskakiwać do kiesy.
Jeszcze jedno małe zadanie i mogą sobie zrobić długą przerwę.

Przesyłka miała być dostarczona do karczmarza i oddali mu ją bez zwłoki, za co otrzymali obiecaną drugą połowę zapłaty. Wiadomość dotyczyła (jak rzecz jasna sprawdzili po drodze), niezbyt interesujących handlowych spraw, toteż nie zaprzątali sobie nią więcej głowy.

Wejście trzech przybyszów przykuło uwagę wszystkich obecnych w karczmie. Gospodarz usadził ich za potężną ławą pod ścianą, przetarł brudną szmatką blat przed nimi i zamiast wołać swoją żonę, jak miał w zwyczaju, zdecydował się sam obsłużyć gości.
Najemnicy mieli wreszcie czas odsapnąć i rozejrzeć się.
Karczma, choć nadgryziona zębem czasu i niezbyt czysta sprawiała przyjemne wrażenie. W środku było dość ciepło, przez ogromne kamienne palenisko w kącie, w którym piekł się świniak. Jednocześnie nie było tu duszno ani gorąco, szeroko otwarte drzwi i okiennice wpuszczały do środka chłodne wieczorne powietrze. Pod ścianą z drzwiami wejściowymi, a także tą naprzeciwko niej stały wielkie ławy ze stołkami dookoła. Palenisko zajmowało całą ścianę na lewo od wejścia, a kawałek lady za którą przeważnie stał karczmarz, oraz wejścia na zaplecze i do kuchni znajdowały się przy ścianie na prawo od drzwi wejściowych. Tam też ulokowane były schody na piętro.
Poza ławami i siedziskami przy ogniu, w karczmie stało kilka chaotycznie rozstawionych stołów zbitych z dębowych desek.
Tego wieczoru było pełno gości. Byli to sami mężczyźni, jedynymi kobietami były córka i żona karczmarza.
Najwięcej osób siedziało dookoła paleniska. Potężny kudłaty mężczyzna obracał prosiaka na rożnie, a pozostali przekrzykiwali się w dyskusji i pili piwo z ogromnych poobtłukiwanych kufli. Mniejsze grupy siedziały w różnych miejscach na sali. Dwóch identycznych, tłustych mężczyzn spało z twarzą w piwie, które rozlane było na ich stole. Wyglądali na bliźniaków, sądząc po tych częściach ciała, które dało się zobaczyć. Nawet ubrani byli tak samo. Przy innym stole podekscytowana grupka śledziła ruchy dwóch mężczyzn, grających w jakąś prostą grę. Ustawiali różnokolorowe kamyki na zrobionej z kawałka deski, topornie rzeźbionej planszy. Dookoła nich miedziaki przechodziły z rąk do rąk i choć zakładano się o niewielkie stawki, to zgromadzeni z przejęciem obserwowali rozgrywkę, praktycznie nie odrywając wzroku od przesuwających się kamyków.
Wszyscy na sali obserwowali przybyłych. Dało się zobaczyć wiele przyjaznych spojrzeń, najwięcej było jednak ludzi ciekawskich, rzucających ukradkiem okiem na obcych. Kilka twarzy wykrzywionych było jednak w niezbyt przyjemnym grymasie, a mężczyzna siedzący samotnie w kącie sali wpatrywał się w najemników z nieskrywaną pałającą nienawiścią. Twarz miał paskudnie pokiereszowaną i ubrany był w nędzne łachmany.
Kilku z obecnych mężczyzn, porządnie już wstawionych, wskazywało palcami na Erin, wymieniając między sobą jakieś zabawne w ich mniemaniu uwagi. Dało się słyszeć urywki ich rozmów, coś jak „kolejna wiedźma”, „nie, ladacznica raczej” i tym podobne, przerywane czasem doniosłym rechotem.
Inni natomiast ewidentnie dodawali sobie odwagi wzajemnie, by dosiąść się i prosić o opowieści z szerokiego świata. Hamowała ich jednak męska duma, do czasu jednak, gdy młodziutka córka karczmarza, ledwie wyrośnięta z dziecięctwa, porzuciła roznoszenie kufli po sali, doskoczyła do najmitów i nim ktokolwiek zdążył jej przerwać, zasypała ich lawiną pytań o wielkie miasta, bogatych panów, Wielką Rzekę i podobne cuda. Wtedy mężczyźni zaczęli dosiadać się lub przynajmniej podchodzić bliżej, by też cokolwiek usłyszeć.
Było wśród nich kilku wyraźnie rzucających się w oczy, jak zadziwiająco niski wesołek, z burzą czarnych włosów i śladami po ukąszeniach na rękach i twarzy. Oraz starszy mężczyzna z długimi, podkręconymi wąsami, siwy już, lecz pełen energii. Na głowie nosił jakiś przedwieczny hełm, który nieustannie z widoczną dumą poprawiał. Kolejny, młody i przystojny, z jasnymi oczami marzyciela, bez zarostu i dłuższymi słomianymi włosami, wpatrywał się w Erin i subtelnie się uśmiechał.
Do Viridiela przysiadł się łysawy mężczyzna z ogromnym brzuchem i jowialną, okrągłą twarz i z rozmachem klepnął go w plecy, po czym poufałym tonem opowiadał mu o swoich problemach ze „ślicznotkami”. Ciężko było go zrozumieć, przez lekko bełkotliwą już mowę, lecz wszystko wskazywało na to, że opowiadał o pszczołach.
Pomiędzy gośćmi szlajało się kilka kundli, polując na resztki upuszczane przez nieostrożnych.
Największy z nich, czarny i ze zdeformowaną szczęką, wskazującą na krzywo zrośnięte złamanie, zaczął łasić się do Marco, liżąc jego palce i kładąc głowę na kolanach mężczyzny. Gruba i szkaradna gospodyni patrzyła na to przez chwilę z wytrzeszczonymi oczami, po czym wymamrotała, że bydlę go chyba polubiło, po czym wytrzeszczyła oczy jeszcze mocniej, jakby zdumiona swoją śmiałością.

Słońce już dawno zaszło za horyzontem, lecz księżyc w pełni rozjaśniał nieco mrok. Niebo było czyste i przepięknie obsypane gwiazdami. Gdzieś w oddali słychać było skrzek żab z pobliskiej rzeczki.
W Oldhives zapadała noc.
 
goorn jest offline